Pochodzę z nauczycielskiej rodziny, jestem byłą nauczycielką, poszłam do szkoły w wieku 6 lat. Wyposażenie i dostosowanie szkól w 1969 roku w porównaniu do dziś to było dziadostwo, ale to od nauczycieli zależało, jak dziecięcia będą się czuć w nowym środowisku, w jaki sposób będzie im przekazywana wiedza, żeby dotarła i została przyswojona. Czułam się w szkole fantastycznie, moi rówiesnicy również. Bo poważniej to brzmiało, że chodzimy do szkoły, a nie do przedszkola, taka dziecięca forma wywyższania:) Patrząc na reakcje rodziców dziś, to moim zdaniem ( i tu się wielu narazę) że to histeria, bo zachowują się, jakby te dzieci szły na rzez a nie do szkoły. Powtarzam, że tu najwięcej zależy od nauczycieli, a nie od wysokości stolików w klasie. Dzieci się szybciej adaptują niż nam sie wydaje. Wielu z tych podnoszących wrzask rodzicieli, pozapisuje dzieci na różne dodatkowe zajęcia, nie z troski o nie, ale żeby mieć "z banki" bo siedza do pózna w pracy. Wielu popiera akcję czytania maluchom, bo to przecież forma edukacji. A przed szkoła je bronią i rwą szaty niczym Rejtan? Toż to śmierdzi hipokryzją na kilometr. Takie jest moje zdanie i póki co , go nie zmienię.