Natalia Panchenko
ut11s gSSdeoponldtsorzecd.e ·
„Nie wyrzucaj chleba!
Daj, ja zjem jeśli Ty nie dasz rady. Dziecko, to jest ogromny grzech.
Kiedyś moja mama wypiekła świeży chleb, ja wtedy z 6 lat miałam, posypała go cukrem i dała mi, żebym zjadła, a mi się nie chciało, no to, żeby nie oberwać, wykopałam za chatą dziurę w ziemi i włożyłam do niej chleb. Później, w 1933 roku ten kawałek chleba prawie każdej nocy mi się śnił. Budziłam się i szłam za chatę go szukać. Wszystko tam przekopałam, chciałam znaleźć tę kromkę i zjeść. Starsi nie mogli zrozumieć co się ze mną dzieje, a ja nigdy nikomu do tej pory nie powiedziałam czego tam szukałam. Bałam się. 9 lat wtedy miałam, a do dziś pamiętam ten horror. To już zostało na całe życie.
A nasi sąsiedzi z naprzeciwka, Hymka i Sańko, mieli syna. Był młodszy ode mnie o 5 lat. I kiedy był Wielki Głód, to on wiosną wlazł na morwę i zaczął jeszcze zielone owoce zrywać i jeść, bo był tak bardzo głodny. Oni stali pod drzewem i bardzo na niego krzyczeli, żeby zlazł, nawet bili go takim długim kijem. Ale on był tak głodny, że nie chciał schodzić z tego drzewa i jadł, jadł, jadł. Pamiętam, że jeszcze wtedy sobie pomyślałam jak to można tak bić własne dziecko. To było rano, a wieczorem tego samego dnia przez przypadek zobaczyłam, jak oni wieźli go do sadu. Grzebać.
Na Nowy Rok w szkole dali każdemu z nas po szklance mleka i jednym smażonym jajku. Ale musieliśmy zjeść to w szkole, bo był zakaz noszenia czegokolwiek do domu. Więc mleko wypiłam na miejscu, a jajko udało mi się schować pod koszulę i przynieść do domu. Dziadek wieczorem podzielił to jajko na nas wszystkich i każdy dostał po taaakim maluśkim kawałku, byłam taka dumna, że nakarmiłam rodzinę. Parę dni wtedy jeszcze trzymaliśmy się.
Tam, gdzie Kyśka teraz mieszka, był stary dom, mieszkała w nim kobieta. To ona własne dzieci zjadła. I zwariowała. Chodziła następnego dnia po wsi i opowiadała, że z paluszków wychodzi bardzo dobra galaretka. A mniej więcej po tygodniu i sama zmarła.
Plony w tamtym roku były świetne, ale zabierali przecież wszystko. W 1947 to był słaby rok, wtedy rzeczywiście nie było urodzaju, ale to był zupełnie inny głód. A w 1933 urodzaj był dobry, tylko że było konkretne zadanie – zgładzić wszystkich.
Stalin nas niszczył. Przyjeżdżali i obstukiwali domy, żeby broń Boże nigdzie jedzenia nikomu nie zostało. Zabierali wszystko: ziarno, ziemniaki, kaszę, buraki, mleko, mąkę. Wszystko, co można było zjeść. My trawę jedliśmy, korę z drzew gotowaliśmy, placki robiliśmy z liści lipy, a jak znajdziesz gdzieś zeszłoroczny zgniły ziemniak, to bierzesz i niesiesz do domu, bo to już zupę można ugotować. Przewracali wszystko i takimi długimi szpikulcami przekłuwali: ściany, kopy siana, ziemię, żeby nikt niczego nie schował. Jak cokolwiek znajdywali - zabierali lub wyrzucali, a ludzi bili.
Raz przyjechali, a my mieliśmy ziemniaki w garnuszku, to jak rzucili tym garnuszkiem, podeptali wszystko, byśmy już niczego nie zjedli. Ludzie w ścianę jedzenie wmurowywali, a i tak znajdywano. Wszystko rozwalali i wylewali.
Kto zabierał jedzenie? No jak kto - swoi, Ukraińcy zabierali. Stalinowscy lizusi.
W czasie Wielkiego Głodu matka sprzedała całe złoto. Ona dużo złota miała, piękne dukaty w naszyjniku, nosiła to wszystko do miasta i tam wymieniała na kaszę. Po jednym nosiła. Po kolei. Bo miała nadzieję, że coś jej jeszcze zostanie. Nic nie zostało. Wszystko wyniosła.
Miałam jeszcze trzy młodsze siostry, wszystkie umarły z głodu, ja jako jedyna z dzieci w rodzinie zostałam. To jest tak straszne, że nawet wspominać strach. Ludzie umierali rodzinami. Wówczas wszyscy byli słabi, sami nie potrafili pochować umarłych, no to po prostu kładziono ich za podwórkiem na uboczu. Potem codziennie jeździła po wsi furmanka, wszystkich zbierała, a później grzebano ich we wspólnej jamie na cmentarzu.
Bywało, wychodzisz rano na ulicę i idziesz popatrzeć, kto tam leży, żeby uświadomić sobie, że Ty tych ludzi już nigdy w życiu nie zobaczysz. Już ich niema...
I tak codziennie. Wieś pustoszała na naszych oczach. Wszędzie śmierć, śmierć, śmierć. Wtedy myślałam, że wszyscy umrzemy, nikt nie przetrwa." - To są fragmenty, które pamiętam z opowieści o Wielkim Głodzie mojej babci, Dariji Panczenko z obwodu Połtawskiego na Ukrainie.
Wiele mi o tym opowiedziała i zawsze powtarzała: "Słuchaj, dziecko, jak to było, żebyś wiedziała co się działo naprawdę, bo w szkole wam nie opowiedzą, a przecież trzeba o tym wiedzieć..."
W dniu pamięci ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie, dzielę się z wami tymi wspomnieniami, bo przecież, dzieciaki, to trzeba wiedzieć.
W 1932-1933 Stalin zagłodził na Ukrainie około 7 milionów ludzi, w tym ok 21000 Polaków.
Wiele członków mojej rodziny Głodu nie przeżyli. Dziadek po kądzieli został sierotą. Przeżył tylko on i jeden brat reszta rodziny zmarła. Babcia po mieczu przeżyła jedna z czwórki dzieci, trzy siostry zmarły w czasie Wielkiego głodu...
Dziadek nigdy o tym nie rozmawiał, tak samo jak i na temat wojny, którą ledwie przeżył.
A babcia opowiadała dużo i zawsze wierzyła w to, że jeżeli będziemy wiedzieć co się działo na prawdę i o tym pamiętać, to to się nigdy nie powtórzy.
W tym dniu chcę po raz kolejny serdecznie podziękować Agnieszka Holland za film „Obywatel Jones” i Anne Applebaum za książkę „Czerwony głód”.
Tam jest cała prawda.
Czytając książkę i oglądając film ryczałam jak małe dziecko. Widziałam tam dużo obrazków z opowieści babci. Były one dla mnie w jakimś sensie rodzajem terapii – przeżycia okrutnej traumy, z którą się urodziłam i z którą zapewne umrę.