Stepan Bandera - od przywódcy ukraińskiego ruchu niepodległościowego do “ludobójcy” - odcinek 1
Przeciętny Polak „wie” o nim bardzo wiele, zazwyczaj więcej nawet niż o własnych bohaterach narodowych, a bardzo często więcej niż przeciętny Ukrainiec.
„Wie” o nim , że był „zbrodniarzem i ludobójcą”, „faszystą” lub „nazistą”, “terrorystą i mordercą”.
„Wie”, że to on właśnie przygotował misterny plan wymordowania wszystkich Polaków na „polskich kresach”. „Wie”, że fascynował się Hitlerem, że był niemieckim agentem itd...
Czy statystyczny Polak „wie” już o Banderze wszystko?
Jeżeli ludzie powołani do ochrony prawdy historycznej, zamiast tę prawdę chronić, nadal będą uprawiać łajdacką, ale jakże dochodową „politykę historyczną”, postać Bandery będzie obrastać legendą, jak postać Włada Palownika (Dracula). Ten ostatni, mimo dysproporcji sił, też ośmielił się przeciwstawić imperium, więc trzeba go było opluć – zrobić mu „opinię”... Nie lękano się w tych staraniach przesady, bo „ciemny lud” zawsze kupi każdą brednię, każdą makabreskę... Ba! Makabreski „ciemny lud” bardzo lubi, i właśnie makabreski najchętniej „kupuje”. Jakie to wszystko typowe, jak to się wszystko powtarza z pokolenia na pokolenie i z wieku na wiek...
Dodajmy wiec jeszcze kilka nieznanych dotąd informacji o Stepanie Banderze:
Bandera, aby mieć cerę gładką i skórę bez zmarszczek, zjadał na śniadanie polskie niemowlęta
uwielbiał smażony móżdżek polskich profesorów ze Lwowa, co czyniło go mądrzejszym od innych
wieczorami gwałcił niepełnoletnie polskie dziewice, co dawało mu wieczną młodość
kąpał się we krwi swoich ofiar, co dawało mu nieśmiertelność
zabity srebrną kulą, a chwilę później przebity osikowym kołkiem, bo wiadomo – zasadniczo był nieśmiertelny, więc tylko srebrna kula i kołek osikowy...
O tym wszystkim statystyczny Polak jeszcze nic nie wie, a dlaczego nie wie? Bo w Moskwie jeszcze tak nie napisali, bo Moskwa jeszcze nie uznała za stosowne podać Polakom tych rewelacji do wierzenia. Ale w razie potrzeby zawsze znajdą się „świadkowie”...
Czyżbyśmy, ględząc o srebrnych kulach i osikowych kołkach, zanadto weszli w niestosowną, sarkastyczną i niesmaczną przesadę? Zaprawdę, dziś wydaje się to niesmaczną przesadą, ale nie ma takiej bredni, w którą ludzie nie uwierzą, jeżeli tylko będzie się im coś wmawiać systematycznie i konsekwentnie. Wie o tym Moskwa, wiedzą też polskojęzyczni spece od „polityki historycznej”. Może więc w ten sposób zdołamy jakoś się temu przeciwstawić...
Nasze wprowadzenie może bulwersować, ale to nie my jesteśmy winni. To nie nasze działania doprowadziły do tego, że kłamstwo kroczące pod sztandarem „prawdy historycznej” odnosi w Polsce tak wielkie sukcesy...
Nie zawsze tak było!
Gdyby nie wymyślono w Moskwie bredni o Banderze, nie byłoby ich w polskiej historiografii. Nie pisałby tych bredni Cybulski, ani Sobiesiak, ani Mucha, Prus, Korman, Pająk, Siemaszkowie, Komański, Siekierka, Żurek, Kulińska, Isakowicz, ani Motyka... Ci pisarze (historycy?) poszli za Moskwą, a za nimi poszły setki polityków, dziesiątki tysięcy publicystów, setki tysięcy aktywistów i miliony szeregowych obywateli..
Prasę powojennej, komunistycznej Polski tymczasowo odsuwamy na bok. Zajmiemy się nią w następnym odcinku. W komunistycznej prasie nawet śladów prawdy znaleźć się nie da, jeżeli nie liczyć trafnej niekiedy prognozy pogody, zajrzyjmy więc do polskiej prasy emigracyjnej. Tam przecież wpływy moskiewskiej propagandy były poważnie ograniczone.
Na początek bierzemy do ręki najpopularniejszą w czasie wojny oraz bezpośrednio po wojnie polską gazetę, wydawaną w Anglii: „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”. Sięgamy po trzy kolejne numery gazety 10, 11, i 12 lipca z trzech kolejnych lat: 1944, 1945 i 1946 – czyli łącznie 9 numerów. Mowa więc o numerach wydanych dzień przed rocznicą tzw. „krwawej niedzieli”, w dzień samej rocznicy tej tragedii i w dzień po rocznicy.
Dzisiaj na 11 lipca przypada w Polsce apogeum ogólnonarodowej histerii. Dzisiaj żadna „szanująca się” gazeta nie może w tym dniu nie zamieścić na pierwszej stronie odpowiedniej fotografii, ilustrującej tekst o „zapomnianym ludobójstwie”. Ciekawe, czy już w latach 1944-1946 w wolnej polskiej prasie kreowano Stepana Banderę na wroga numer jeden i czy już wtedy był przywódcą współodpowiedzialnym za „ludobójstwo”...
W żadnym z tych numerów o „sprawcy” czy nawet o „inspiratorze” tej tragedii nie ma nawet krótkiej wzmianki.
Mało tego, nic - dosłownie nic! - nie napisano w „Dzienniku Żołnierza” o „krwawej niedzieli”.
Nic nie napisano o „ludobójstwie”, ani w pierwszą rocznicę, ani w drugą, ani w trzecią!
Być może w redakcji gazety wiedziano coś o tragedii wołyńskiej z roku 1943, zapewne posiadali jakieś informacje o tragicznych losach wielu polskich rodzin na Wołyniu, ale ich wiedza bardzo poważnie różniła się od tej „wiedzy”, która dziś jest w Polsce wiedzą obowiązującą. W przeciwnym wypadku na pierwszej stronie każdego z tych numerów gazet musiałaby być choćby wzmianka o „ludobójstwie ukraińskich nacjonalistów” wraz z oskarżeniami wobec OUN, UPA, a być może nawet Bandery. Tak, jak to ma miejsce w dzisiejszej prasie polskiej...
https://www.facebook.com/notes/dobrodziej/urojenie-wsze...