Obrońca Przebraża – Henryk Cybulski - człowiek AK czy NKWD?
Czy ten tekst jest atakiem na świętość? W historii tylko prawda jest świętością. W dzisiejszych czasach każdy naród ma tyle niepodległości, ile ma odporności na manipulację i dezinformację. To dotyczy Polaków, to dotyczy Ukraińców, to dotyczy każdego narodu. Nie ma prawdy antypolskiej, nie ma prawdy antyukraińskiej. Jest tylko Prawda. Zwalczanie mitów jest walką o niepodległość. Garstka Ukraińców i Polaków walczy dziś „za wolność waszą i naszą”.
Henryk Cybulski - słynny dowódca najbardziej znanej i najlepiej opisanej w polskiej historiografii „samoobrony” na Wołyniu...
Czy samoobrony opisanej szczerze i uczciwie?
Czy rzeczywiście najlepiej znanej?
Czy faktycznie wiemy o głównym „bohaterze” całą prawdę?
Czy moderatorzy „polityki historycznej” serwują nam całą prawdę i tylko prawdę?
Przyjrzyjmy się postaci „bohatera”, a zrozumiemy, że delikatnie mówiąc, coś tu brzydko pachnie...
Zacznijmy od polskiego polityka i jednocześnie historyka. Co mówi nietuzinkowy Jan Żaryn?:
Mniej więcej w tym samym duchu przemawia polska Wikipedia:
Henryk Cybulski (ur. 1 października 1910 w kolonii Dermanka nieopodal Przebraża na Wołyniu; zm. 12 marca 1971 w Lublinie) – leśnik, komendant samoobrony Przebraża w 1943-1944, porucznik Armii Krajowej, pseudonim Harry, Wołyniak, Henryk Wołyński [...]
[...]W czasie wojny obronnej 1939 roku nie został zmobilizowany, podobnie jak wielu młodych mężczyzn (prawdopodobną przyczyną był brak 750 tys. karabinów, niezbędnych w przypadku pełnej mobilizacji). 10 lutego 1940 roku w ramach pierwszej deportacji ludności polskiej zesłany przez Sowietów na daleką północ ZSRR. W lipcu 1940 zbiegł z zesłania i we wrześniu powrócił do Przebraża, po czym ukrywając się do 1942 roku pracował w różnych miejscowościach na Wołyniu jako pracownik fizyczny, a po zajęciu tych terenów przez Niemców oficjalnie jako leśniczy [...]
[...] W sierpniu 1942 roku namówiony przez brata Józefa wstąpił do AK. Nawiązał też współpracę z sowieckimi partyzantami z oddziału Józefa Sobiesiaka Maksa [...]
https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Cybulski
Można przedstawić jeszcze kilka podobnych tekstów. Wszędzie powtarza się podobny schemat:
Zesłany na Syberię w 1940 ucieka i powraca na Wołyń.
W roku 1942 wstępuje do Armii Krajowej.
W roku 1943 organizuje samoobronę.
Po wkroczeniu sowietów „obrońcy” musieli się ukrywać, a więc naszemu „bohaterowi” i jego towarzyszom broni groziły represje...
Gdzieniegdzie - jak w przypadku Wikipedii - wspomina się o jego współpracy z sowieckimi „partyzantami”... jakby mimochodem, już jako dowódca samoobrony, zazwyczaj zmuszony do tej współpracy działaniami ukraińskich nacjonalistów.
Zacznijmy od punktu drugiego. To fałszerstwo zdemaskować najłatwiej...
„W roku 1942 wstępuje do Armii Krajowej...”
Aby wyjaśnienie tej kwestii nie trwało zbyt długo, podajemy cytat ze wspomnień Leopolda Świkli ps. „Adam”, którego dowództwo AK delegowało na Wołyń w grudniu 1942 roku. Leopold Świkla w Łucku objął funkcję okręgowego Inspektora AK. W jego wspomnieniach podana jest niemal dokładna data zaprzysiężenia Henryka Cybulskiego:
... Ludwik Malinowski został zaprzysiężony w połowie maja 1943 r. przez jednego z dowódców AK, a Henryk Cybulski został zaprzysiężony przeze mnie osobiście na początku maja 1943 r. […]
Leopold Świkla „O Przebrażu І kilku innych sprawach”
To samo zresztą mówi sam Cybulski w swojej książce „Czerwone noce”, kiedy melduje Sobiesiakowi (ps. „Maks”) wykonanie zadania i opowiada mu o tym, że wybrano go na dowódcę samoobrony oraz że wstąpił do polskiej konspiracyjnej organizacji wojskowej. „Adam” (Leopold Świkla) wyraźnie mówi, że poznał Cybulskiego już po powołaniu go na dowódcę samoobrony, a inicjatorem spotkania był sam Cybulski. Skąd więc wzięła się informacja o zaprzysiężeniu Cybulskiego w roku 1942? Z powietrza?
Panowie historycy, moderatorzy Wikipedii, publicyści historyczni i wszyscy inni, którzy macie wpływ na świadomość historyczną polskiego społeczeństwa, uczciwie byłoby nie powtarzać już więcej tej „pomyłki”. Uczciwie byłoby tę kwestię odkłamać.
Henryk Cybulski wstąpił do AK w maju 1943 roku, a nie w 1942!
Ktoś może uznać, że to drobna pomyłka, nieścisłość, bez większego znaczenia. Nie! To nie jest „drobna nieścisłość”. To kwestia bardzo istotna. W historiografii chronologia i rzeczywista kolejność zdarzeń to kwestie kluczowe - najpierw przyczyny, a później skutki, a nie na odwrót. Także tutaj kwestia wstąpienia do AK to sprawa najwyższej wagi. Cybulski pojawia się w Przebrażu nie jako akowiec, lecz jako człowiek współpracujący juz z Sobiesiakiem, ale nie tylko z Sobiesiakiem...
Henryk Cybulski w swoich wspomnieniach podaje nam nazwisko Sobiesiaka jako tego, który inicjuje pierwsze z nim spotkania, i zawsze mówi o współpracy z „Maksem”czyli Sobiesiakiem – co stwarza wrażenie, że chodzi o współpracę między Polakami (choćby i komunistami), ale diabeł tkwi w szczegółach. Cytujemy za Cybulskim (opis pierwszego spotkania z Sobiesiakiem):
Za chwilę do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Jeden wysoki, barczysty, o szczerym, otwartym spojrzeniu, drugi - wyższy i szczupły, o lekko skośnych oczach, zdradzających wschodnie pochodzenie. Przedstawili się:
- Kapitan „Maks”.
- Major „Mahomet”.
Przybysze od razu wywarli na mnie jak najlepsze wrażenie. W ich ubiorze, ruchach, postawie i spojrzeniu wyczuwało się dużą swobodę i pewność siebie. W zachowaniu natomiast dostrzegłem tę ledwie uchwytną niezręczność ludzi, których stałym miejscem pobytu jest las.
Henryk Cybulski "Czerwone noce"
Sobiesiak „Maks” – kapitan, ale razem z nim pojawia sie major, czyli bez cienia wątpliwości na pewno nie podwładny Sobiesiaka! I tenże Mahomet pojawia się też w książce Cybulskiego zawsze podczas spotkań z Sobiesiakiem.
W tym miejscu pojawiają się pytania:
Z kim współpracował wtedy Cybulski? Z Mahometem czy „Maksem”? Czy „Maks” pełnił tylko rolę pośrednika? Kim był Mahomet?
L. J. Mahomet
I właśnie odpowiedź na to ostatnie pytanie wyjaśnia nam wszystko, dając odpowiedzi na pytania wcześniejsze. „Mahomet” to nie pseudonim, a nazwisko: Lew Josypowycz Mahomet.
W owym czasie pełnił funkcję szefa zwiadu, wywiadu i jednocześnie zastępcy Antona Bryńskiego czyli dowódcy całego zgrupowania partyzanckiego.
„Diadia Pietia” czyli Anton Pietrowicz Bryński, w swoich memuarach p.t. „Po tamtej stronie frontu” poświęcił Mahometowi cały podrozdział - tytułując go: „Капитан Магомет”. Kapitan, bo właśnie z takimi pagonami przybył nasz bohater do Bryńskiego.
Wynika z tego, że to właśnie Anton Bryński najprawdopodobniej wysłał Mahometa do Cybulskiego - nawet jeśli się mylimy, to musiał mieć wiedzę o rozbudowywaniu agentury przez Mahometa.
Sobiesiak mógł tutaj pełnić rolę łącznika, tłumacza, pośrednika, przyzwoitki, ale był jedynie elementem współpracy na linii Bryński-Cybulski, w żadnym wypadku nie podmiotem tej współpracy!
Z AK Cybulski podejmuje współpracę później. Innymi słowy to nie nacjonaliści ukraińscy zmuszają go do „desperackiego kroku”, jakim jest współpraca z niedawnym sowieckim okupantem. Jest to jego świadomy wybór, dokonany na długo zanim na tym terenie pojawił się pierwszy banderowski oddział! Czy podjął Cybulski tę współpracę zimą - na przełomie 1942/43 roku, czy już dwa lata wcześniej, kiedy był aresztowany przez NKWD, tego nie można stwierdzić jednoznacznie, jednak jego „ucieczka” z zesłania uprawdopodabnia hipotezę wczesnej współpracy. Jedno nie ulega wątpliwości: jego współpraca z sowietami była zanim Cybulski objął dowództwo w Przebrażu.
Idziemy dalej... Kwestia wspomnianej „ucieczki” z Syberii...
Zesłany na Syberię w roku 1940 „ucieka” i powraca na Wołyń
Tutaj oddajmy głos naszemu „bohaterowi”. Tak opisuje on swoją ucieczkę:
Dni toczyły się wolno. Nadeszła wczesna, ciężka zima. Któregoś dnia zostałem aresztowany. Byłem pewny, że zaszła jakaś pomyłka, która się szybko wyjaśni. Pospiesznie doszukiwałem się w swoim życiu przewinień, które stanowiłyby podstawę do aresztowania. Nic takiego nie znalazłem. To mnie uspokoiło. Niestety, na krótko - niebawem stwierdziłem, że mój los podzielili i inni leśnicy. Nikt z nas nie orientował się jeszcze wtedy w istocie beriowszczyzny i jej symptomach. Nie wiedzieliśmy, że jej ofiarą padali również i radzieccy uczciwi ludzie. Wkrótce znalazłem się wraz z innymi na dalekiej północy. Pracowaliśmy przy wyrębie lasu. Okiem leśnika patrzyłem na niezmierzone obszary tajgi, podziwiałem mroczne ściany szemrzących kolosów, pełne rozśpiewanego ptactwa lub skute bolesną, mroźną ciszą.
Z dala od swoich, od ziemi i rodzinnych lasów, oderwany od dalekiego, a tak bliskiego mi świata, poznałem tu także prawdziwy ciężar samotności. Dręczyło mnie poczucie doznanej krzywdy. Wydawało mi się, że mnie dotknęła w szczególnie brutalny sposób. W młodym sercu narastał bunt.
Zacząłem myśleć o ucieczce. Tak przeszła zima. Wiosna wybuchła nagle, po syberyjsku, wylała zielenią jak przeogromny potok i parła zwycięsko ku latu.
Byłem młody i silny, wysportowany i zahartowany w trudach, a tajga, której życie dobrze poznałem, aż kipiała za oknem mojego baraku. W pogodny lipcowy wieczór pożegnałem kolegów. Obdarowany przez nich kilkoma kromkami chleba, uzbrojony w nóż, zanurzyłem się w tajgę. Dokąd, w jakim kierunku zwrócić swoje kroki?
Tu, za kołem podbiegunowym, orientacja według słońca i gwiazd stawała się zawodna i nieprzydatna. Decydowało wyczucie. To, co utrzymywało mnie w prostej linii, nie dając zabłądzić w bezkresie lasów, nawet trudno nazwać zmysłem orientacji. To raczej instynkt, ten sam, dzięki któremu ptaki wiosną nieomylnie trafiają do swoich gniazd.
Szedłem tak osiem tygodni, pokonując dziennie pięćdziesiąt do sześćdziesięciu kilometrów.
Wycieńczony i głodny, często ulegałem złudzeniom: płachetek kosodrzewiny, który, wydawało się, można przebyć w ciągu kilkunastu minut, zabierał mi trzy lub cztery dni marszu. W takich chwilach ogarniało mnie przerażenie: zdawało mi się, że dostaję pomieszania zmysłów, chciało mi się wtedy zrezygnować z dalszej walki o życie, siąść pod karłowatą sosną i nie ruszać się z miejsca.
Nękał mnie głód. Brak pewności, czy idę we właściwym kierunku, pozbawiał mnie resztek sił i woli. Tęskniłem do spotkania z ludźmi i bałem się ich.
Któregoś dnia stanąłem wreszcie nad Wołgą. Wiła się tutaj w licznych zakolach. Nie chcąc nakładać drogi, musiałem forsować ją pięć razy. Później było już coraz łatwiej. Na Wołyniu poczułem się jak u siebie w domu. I oto po ośmiu tygodniach gigantycznego marszu stanąłem o północy w rodzinnej wsi. Bieg był zakończony.
Henryk Cybulski "Czerwone noce"
Zbyt wielu szczegółów w tej barwnej opowieści nie ma. Wypunktujmy niewiadome i wiadome:
podczas ucieczki maszerował z prędkością 50-60 kilometrów na dzień
jego przemarsz trwał osiem tygodni- czyli około 56 dni
miejsce zesłania określone bardzo ogólnie – tajga, gdzieś na dalekiej północy
ludzi omijał z daleka
przepływał rzekę Wołgę pięciokrotnie (!!)
https://dobry-duch.blogspot.com/2019/10/obronca-przebraza-henr...