PiS jest chytry, oto dowody. Na pewno chcecie, żeby rządził dalej?
Zastanów się, niezdecydowany wyborco, czego chcesz: czy doraźnych korzyści, jakie i tak szybko stracisz w wyniku podniesienia podatków lub inflacji, czy skierowania kraju na bardziej racjonalne tory niż używane przez polityków „dobrej zmiany”?
Mniej więcej trzy lata temu pisałem o pisiej chytrości w związku z naprawianiem Trybunału Konstytucyjnego. Nie pomyliłem się, bo rzeczony program naprawczy chyba przerósł oczekiwania dobrej zmiany. Któż bowiem mógł przypuścić, że mgr Przyłębska będzie udzielała korepetycji w swoim prywatnym siedlisku z działalności TK samemu Zwykłemu Posłowi? Nawet nie ośmieliłbym się stwierdzić, że jest odwrotnie. Może i ośmieliłbym się, ale, wyznaję szczerze, nie napisałbym tego z uwagi na obawę przed pozwem sądowym.
Bitwa o sądy, czyli władza grozi pozwami
Zwykły Poseł, może za poradą mgr Przyłębskiej, już skierował jakieś pozwy w sprawie swej działalności inwestorskiej na ul. Srebrnej w Warszawie. Inny polityk pozwał „Gazetę Wyborczą” w związku z obracaniem pokościelną ziemią bezspadkową. Pan Piontkowki, nowy szef edukacji narodowej, bo przecież nie innej, zagroził dziennikarce powiadającej, że został skazany wyrokiem sądu. Zdaniem następcy p. Zalewskiej nie można tak mówić, bo to on miał rację, a nie sąd.
Rekord pobił p. Ziobro. Otóż Ministerstwo Sprawiedliwości zamierzał pozwać kilku naukowców (specjalistów z zakresu prawa karnego) z UJ za krytykę nowelizacji przepisów kodeksu karnego (m.in. sprawa karalności pedofilii). Oświadczam, że solidaryzuję się z tą krytyką. Ba, nawet dokładam kolejną cegiełkę. Otóż p. Ziobro fundamentalnie myli się, twierdząc, że rzeczona krytyka narusza zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Nie tylko nie narusza, ale nawet nie może, gdyż elementem wymiaru sprawiedliwości jest stosowanie ustawy, a nie ustawa jako taka. Pogląd p. Ziobry przypomina stwierdzenie, że chlebak, jak sama nazwa wskazuje, służy do noszenia granatów.
A teraz pytanie do niezdecydowanych wyborców: czy chcecie żyć w takim kraju, w którym władza uważa za stosowne polemizować z naukowcami i dziennikarzami przy pomocy pozwów, tj. de facto grozić? Teraz chyba jest jasne, po co dobrej zmianie bitwa o sądy.
Ceny zamrożone, ale na wysokim poziomie
Dobra zmiana chełpi się zamrożeniem cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych i niektórych innych podmiotów, np. szpitali. O tym była mowa od jakiegoś czasu, ale w chytreńki sposób. Najpierw straszono znacznymi podwyżkami, a potem zaczęto troszczyć się o portfele obywateli. Pan Tchórzewski obliczył nawet, że będą zasobniejsze o 8 mld zł. Wszelako Tauron już kwartał temu informował o nowych (wyższych) taryfach. Rachunek na 2019 r. otrzymałem niemal w dniu nowelizacji ustawy „mrożącej”, jest wyższy niż w ubiegłym roku. Jest więc tak: ceny prądu zamrożone, ale na poziomie już podwyższonym. Gdzie więc owe 8 mld? Chyba się nie pomylę, gdy powiem, że w budżecie państwa.
I pytanie do niezdecydowanych wyborców: czy chcecie żyć w tak oszukującym państwie? Ale to nie koniec. Wzrost cen energii nieuchronnie prowadzi do ich ogólnego wzrostu. Już żywność drożeje najszybciej w ostatnich latach, a jeśli dopadnie nas dłuższa susza – sytuacja może być dramatyczna. To oczywiście nie jest wina dobrej zmiany, ale zbieg negatywnych czynników obiektywnych z ekonomiczną grą kiełbasą wyborczą, który uderzy w zwykłych ludzi, a nie rząd (ten zawsze się wyżywi, jak powiadał klasyk ponoć minionej epoki).
Scenariusze są dwa: wyższe podatki albo dodruk pieniędzy
Niedawno jeden z prostych przedstawicieli suwerena żalił się (sam to słyszałem, czekając na przystanku na autobus), że jego żona dostała trzynastą emeryturę, poszła do sklepu i wydała pół otrzymanych pieniędzy. Nie ma co się dziwić – skoro znalazły się dodatkowe pieniądze na rynku, zaraz pojawiają się sposoby ich pozyskania od klientów. Rzeczony przedstawiciel był zaskoczony, że lwia część środków została w aptece. To oczywiste, przecież emeryci w dużej mierze wydają na lekarstwa, więc sprzedawcy leków od razu skorygowali ceny. Wprawdzie w niemal każdej aptece wisi krzyż lub inny symbol religijny, ale pecunia non olet.
Ekonomiści, analizując socjalną hojność (czytaj: masarskie produkty wyborcze) serwowaną przez dobrą zmianę, od razu mieli wątpliwości, czy budżet podoła. Okaże się już po wyborach i raczej nie ma wątpliwości, że społeczeństwu przyjdzie słono zapłacić za szaleństwa p. Morawieckiego, którego, jak wiadomo, nie interesuje prawo (w tym wypadku ekonomiczne), ale sprawiedliwość (w tym wypadku wedle zasady, że wszyscy są równi, ale MY jesteśmy równiejsi, a nawet naj).
Jest tego maleńki sygnał. Dzień wolności podatkowej to moment, gdy przestajemy płacić na utrzymanie państwa, a zaczynamy zarabiać na siebie. Trzeba przyznać, że dobra zmiana miała sukces w tym względzie, bo stopniowo obniżała ten wskaźnik – 9 proc. w 2017 r., 6 proc. w 2018. Wszelako w tym roku mamy 8 proc., tj. obciążenia podatkowe wzrosły w porównaniu z rokiem poprzednim.
Przypuszczam, że w 2020 r. dzień wytchnienia podatkowego nastąpi później niż w bieżącym roku i pewnie na tym nie koniec. Nie ma chyba innej drogi zrównoważenia budżetu niż wzrost podatków lub drukowanie pieniędzy. Każdy z tych sposobów zaowocuje wzrostem cen (już zapowiadany podatek od działalności handlowej nie przyniesie niczego dobrego), bo musi tak być. A jeśli przyjdzie niekorzystna koniunktura ekonomiczna, sytuacja może być dramatyczna.
Ktoś może powiedzieć, że mleko się rozlało i zmiana władzy nie doprowadzi do odwołania już przyznanego socjalu. Nie ma więc istotnego znaczenia, na kogo społeczeństwo zagłosuje, bo już zostało wyposażone z masarni dobrej zmiany, a inni to mogą odebrać. Niezupełnie tak jest. Nie ma raczej wątpliwości, że dobra zmiana nie zrezygnuje z socjalnego rozdawnictwa. Co może zrobić inna ekipa? Ma pewne narzędzia w postaci rezygnacji z niezbyt zrozumiałych ekonomicznie inwestycji w rodzaju Centralnego Portu Lotniczego (czyjego imienia? chyba nietrudno zgadnąć) i przekopu Mierzei Wiślanej (czyjego imienia? chyba nietrudno się domyślić), odebrania socjalu rozmaitym glapiankom czy redukcji aparatu państwowego (to jest najtrudniejsze). Tak czy inaczej – zastanów się, niezdecydowany wyborco, czego chcesz: czy doraźnych korzyści, jakie i tak szybko stracisz w wyniku podniesienia podatków lub inflacji, czy skierowania kraju na bardziej racjonalne tory niż używane przez „dobrozmieńców”?
Czytaj także: Zaradni radni. Zaglądamy do oświadczeń majątkowych
Kościół wyłączony spod prawa
Wracam do kwestii prawnych. Ostatnie dni przyniosły dwie bulwersujące wiadomości. Okazuje się, że mamy państwo w państwie. Wprawdzie państwo polskie jest na razie dość wyrozumiałe wobec pedofilów w sutannach, ale niekiedy miarka się przebiera. Zdarzyło się, że prokuratura zażądała od kurii poznańskiej dokumentów w sprawie jednego księdza. Kuria odmówiła, tłumacząc się tajemnicą zawodową, ale skierowała zażalenie do sądu – zostało oddalone. I gdy wydawało się, że sprawa jest załatwiona i dokumenty muszą zostać wydane polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, okazało się to niemożliwe, gdyż znajdują się w Watykanie.
Miały tam ponoć zostać wysłane, jeszcze zanim kuria się zażaliła. Jej rzecznik wytłumaczył, że zażalenie zostało wystosowane, ponieważ była taka możliwość. To ostatnie jest zwyczajnym krętactwem, ale to w końcu nic nowego w dziejach Kościoła katolickiego.
Z drugiej strony – zdumiewa brak jakiejkolwiek reakcji państwa na tę jawną kpinę ze strony abp. Gądeckiego i pracowników kultu religijnego mu usługujących. Gdzie jest p. Ziobro, pozywający naukowców za krytykę jego niewydarzonych pomysłów legislacyjnych? Gdzie jest p. Czaputowicz – czy już wezwał ambasadora Watykanu i zażądał wydania dokumentów mogących stanowić dowód popełnienia przestępstwa przez obywatela polskiego na terytorium państwa polskiego?
Czy mamy rozumieć, że p. Gądecki korzysta z prawa eksterytorialności i może grać na nosie władzom? Nie wykluczam, że tacy tytani intelektu jak p. Czaputowicz i p. Ziobro nie orientują się w detalach, ale na wszelki wypadek przypominam, że żaden przepis prawa polskiego lub międzynarodowego (w tym konkordatu z 1993 r.) nie wyłącza duchownego (obywatela polskiego) spod jurysdykcji naszego wymiaru sprawiedliwości, także w materii dostarczania stosownych materiałów procesowych.
Czytaj także: Systemowe manewry. Jak Kościół (nie) walczy z pedofilią
Sąd niszczy dowody
Druga sprawa dotyczy ciągnącego się już ponad dwa lata procesu związanego z wypadkiem p. Szydło. Nagle okazało się, że płyta CD z monitoringu przejazdu rządowej kolumny wiozącej zwyciężczynię (w stosunku 1:27) batalii na rzecz p. Saryusza-Wolskiego jest uszkodzona. A miał to być jeden z kluczowych dowodów, zdaniem obrony świadczący o tym, że kierowca nie zawinił.
Prokuratura twierdzi, że oddała monitoring nieuszkodzony. Warto zacytować ten dokument: „W związku z pojawiającymi się doniesieniami medialnymi dotyczącymi dowodów zebranych przez Prokuraturę Okręgową w Krakowie w sprawie wypadku kolumny rządowej Premier Beaty Szydło prokuratura informuje, iż przesyłając do Sądu Rejonowego w Oświęcimiu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania w sprawie przeciwko Sebastianowi K., przesłała wszelkie dowody zgromadzone w tej sprawie, łącznie z różnorodnymi nagraniami. Przekazane przez prokuraturę sądowi nośniki były nieuszkodzone i zdolne do odtworzenia. Do ich zniszczenia doszło w sądzie. Nieprawdą jest, że na uszkodzonych nagraniach został zarejestrowany przejazd kolumny. Na jednym z nich było nagranie programu telewizyjnego, na drugim monitoring terenu przedszkolnego oddalonego kilkaset metrów od miejsca przejazdu kolumny. Wszystkie dowody w tym postępowaniu zostały już przeprowadzone. Wskazane nagrania nie mają żadnej wartości dowodowej dla odtworzenia przebiegu zdarzenia w dnia 10 lutego 2017 r.”.
Śliczne – prokuratura przesłała do sądu materiały niemające żadnej wartości dowodowej, a sąd je niszczy. Jeszcze jeden argument za reformą sądownictwa. Że też pp. Ziobro i Piotrowicz jeszcze nie poruszyli tej materii. I pytanie do niezdecydowanych: czy chcecie żyć w państwie, w którym rosną takie kwiatki prawne jak sprawa p. Gądeckiego i płyt CD jako dowodów procesowych?
Kto zna datę wyborów i dlaczego ją ukrywa
Pan „Obatel” Czarnecki, kiedyś ofiarny poseł „Samoobrony”, teraz czołowy propagandzista dobrej zmiany, oświadczył, że on i jego koledzy ostro zabierają się do pracy przedwyborczej. Ujawnił, że „dobrozmieńcy” mają nawet zakaz urlopów. Ciekawe, jaki punkt statutu partii, której „Obatel” Czarnecki służy tak wiernie jak niegdyś A. Lepperowi, zakazuje urlopów?
Rzeczona ofiara przedwyborczej bezwzględności Zwykłego Posła (?) została zagadnięta o termin wyborów. Odpowiedział z charakterystyczną dla siebie precyzją: „Gdzieś na jesieni”. Ciekawe, wybory to chyba najważniejszy element demokracji, a więc wydaje się, że ich data powinna zostać ustalona relatywnie wcześnie. Przypuszczam jednak, że nikła zawartość informacyjna oświadczenia p. „Obatela” Czarneckiego nie jest przypadkowa. Nie zdziwię się, gdy przeczytam w lipcu ogłoszenie, że wybory odbędą się np. 15 września.
Zapewne p. „Obatel” Czarnecki i jego koledzy znają datę i już planują, czym i jak wypełnić czas objęty zakazem urlopowania. Potencjalna opozycja musi działać w warunkach niepewności.
I końcowe (na razie) pytanie do niezdecydowanych: czy chcecie, aby tak funkcjonowała demokracja w Polsce – wedle zasad pisiej chytrości? A oto przeróbka sławnego wiersza pastora Martin Niemöllera: „Kiedy przyszli po sędziów, nie protestowałem, nie byłem przecież sędzią; Kiedy przyszli po nauczycieli, nie protestowałem, nie byłem przecież nauczycielem; Kiedy przyszli po wolne media, nie protestowałem, nie byłem przecież dziennikarzem; Kiedy przyszli po opozycjonistów, nie protestowałem, nie byłem przecież opozycjonistą; Kiedy zlikwidowali wybory, nikt nie protestował, nie miał już kto wybierać”. Wprawdzie inne czasy, niepomiernie łatwiejsze, inny ustrój (jeszcze?), niepomiernie łagodniejszy, ale przestroga na czasie.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1797090,...