Jacek Nikodem KONIEC ZBLIŻA SIĘ NIEUCHRONNIE, PANIE PREZESIE…
Kaczyński nie ma już złudzeń. Wie, że poniesie w wyborach spektakularną, bolesną porażkę. Cała jego polityczna wizja przyszłości i nadzieje na utrzymanie się przy władzy opierały się przekonaniu o sukcesie „PIS Burdelu”. Rachunek był prosty, a metoda wielokrotnie już przez PIS sprawdzona, tylko, że tym razem miała być zastosowana na olbrzymią, systemową skalę. Kupić przychylność milionów wyborców pieniędzmi odebranymi innym, w tym przypadku przedsiębiorcom i klasie średniej. To, że ten plan nie wypalił, to jedno. To, że PIS się kompletnie skompromitowało, to inna sprawa. A szybko przyszły kolejne ciosy: blokada funduszy unijnych, olbrzymi wzrost inflacji i wojna w Ukrainie. Dziś z pierwotnej wersji rewolucyjnego w założeniach „PIS Burdelu” zostało niewiele. Ale najgorsze jest to, że całkowicie nieaktualna jest już możliwość przekupienia kogokolwiek zmianami w podatkach. Rok temu Kaczyński miał prawo wierzyć, że wyborcy, którzy dzięki zmianom zyskają po kilkaset zł miesięcznie, będą bezgranicznie wdzięczni partii rządzącej. I okażą to przy urnach.
Tyle, że za 1,5 roku nikt już nie będzie ekscytować się tym, że dzięki obniżce podatku dochodowego do 12% dostaje wyższą o 200 zł pensję lub emeryturę. Bo chleb będzie wówczas kosztować 10 zł, kostka masła 15 zł, a 1 t węgla 3 tys. zł. Obywatele swoją sytuację materialną oceniają całościowo, finalnie. Kiedyś mojej rodzinie starczało, choć z trudem, do końca miesiąca, a dziś starcza nam tylko do 20-go. Kiedyś stać mnie było na urlop nad Bałtykiem, a dziś mogę o tym tylko pomarzyć itd. I Kaczyńskie nie ma już jak zmienić tego trendu szybkiego ubożenia społeczeństwa. Nie ma jak zrekompensować Polakom kosmicznego wzrostu cen energii i inflacji, a także fatalnych konsekwencji wojny w Ukrainie. Na nikim nie robi już wrażenia chwalenie się PIS-owców wprowadzeniem „tarczy antyinflacyjnej”, bo nie uważają już tego za zasługę rządu, tylko za jego psi obowiązek. A „tarcza antyinflacyjna” rujnuje budżet państwa, choć Polacy w większości nie zdają sobie z tego sprawy. Spore wydatki i mniejsze dochody budżetu to kolejna fatalna wiadomość dla rządzących. W 2. połowie roku dojdzie spadek wzrostu PKB i recesja (która potrwa diabli wiedzą jak długo), no i finansowa pętla zaciśnie się na szyi Nowogrodzkiej jeszcze bardziej.
Kaczyński z pewnością miał nadzieję, że uda im się podreperować stan budżetu dzięki przyjęciu milionów uchodźców z Ukrainy. To dlatego byli tak niechętni ich relokacji do innych państw. Im ich w Polsce więcej, tym więcej zarobimy… Tak pewnie myśleli. Mieli nadzieję, że zmuszą Brukselę do przekazania Polsce miliardów Euro pomocy tak, jak zrobił to kilka lat temu Erdogan w Turcji. Nie wiem, jakim cudem PIS-owcy sobie wyliczyli, że w ciągu 2 miesięcy rząd wydał na pomoc dla uchodźców… 60 mld zł! Wydał pewnie nie więcej, niż 10-15 mld zł, bo resztę wydali obywatele! Nowogrodzka jednak bezczelnie domagała się od Unii pomocy w wys. 11 mld Euro! Ale urzędnicy w Brukseli popukali się w czoła i przyznali Polsce raptem 250 mln Euro i to do podziału ze Słowacją, Węgrami i Rumunią! Czyli PIS-owski rząd, zamiast na uchodźcach nieźle zarobić, jeszcze sporo dopłacił do interesu. I jest to kolejny gwóźdź do trumny naszych finansów publicznych. Ale tak to jest, jak się przygłupy w rodzaju Cepa, Dworczyka, Sasina lub Suskiego biorą za sporządzanie „biznesplanu”. Nie zauważyli nawet, że Bruksela była w 2016 r. tak hojna dla Erdogana, bo Turcja nie jest członkiem Unii! Trzeba więc było Ankarę jakoś przekupić, by postawiła tamę milionom uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Ale już państwa członkowskie Unii, choćby Niemcy i Austria, które wtedy przyjęły najwięcej uchodźców, nie mogły liczyć na podobną hojność Brukseli. Bo ich Wspólnota nie musiała przekupywać. Erdogan miał wtedy w ręku narzędzia do szantażu finansowego. Zaś Niemcy i Austria, a teraz Polska lub Węgry, tych narzędzi nie miały i nie mają.
Dziś Kaczyński wątpi już chyba nawet w to, że jego partia zdobędzie najwięcej głosów w wyborach. A to, że utraci władzę, jest dla niego oczywiste. Stanie się tak i wówczas, gdyby wybory odbyły za np. 6 miesięcy, i za 1,5 roku. Im później, tym dla PIS-u będzie gorzej, bo nic nie wskazuje na to, by miało dojść do jakichś wydarzeń lub procesów wyjątkowo sprzyjających i trwale zwiększających poparcie dla Kaczyńskiego. Jest natomiast sporo zwiastunów olbrzymich problemów rządu, głównie związanych z gospodarką i sytuacją materialną obywateli, ale nie tylko. Dziś ratuje jeszcze PIS wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Ekonomiści są jednak zgodni, że wkrótce to tempo drastycznie spadnie i wejdziemy w fazę recesji, nie wiadomo tylko, jak głębokiej i jak długiej. I to rzeczywiście będzie przede wszystkim wina wojny w Ukrainie, bo to, co się dziś dzieje z inflacją, słabą złotówką, stopami procentowymi i drożyzną, to wyłącznie zasługa PIS-u. Choć Nowogrodzka konsekwentnie próbuje zwalić całą winę na wojnę i sankcje.
Tylko, że to, iż to z winy Putina będziemy mieć ostre hamowanie gospodarki i gwałtownie rosnące zadłużenie państwa, nie będzie żadnym pocieszeniem ani dla milionów Polaków, ani dla Kaczyńskiego. Poniekąd PIS-owcy już dziś sami siebie pozbawiają alibi, którego kiedyś będą bardzo potrzebować. Już teraz za każdy niekorzystny wskaźnik gospodarczy i powszechną drożyznę obwiniają wojnę oraz wprowadzenie sankcji. Tak będzie także w następnych, coraz gorszych miesiącach. I w pewnym momencie Polakom tak spowszednieją już hasła „wina Putina”, „putinflacja” i „sankcje na Rosję”, że zaczną się zastanawiać, na ile te usprawiedliwienia rządu są prawdziwe. Przecież koszmarne zadłużanie państwa trwa od lat. I to Glapiński doprowadził do spadku wartości złotówki, a nie Putin. PIS-owcy łudzą się, że wciąż będą mogli wielu wydatków budżetowych nie uwzględniać w budżecie, a już dziś jest to kwota ok. 300 mld zł! Ale zagraniczni inwestorzy nie są idiotami. Już teraz coraz trudniej jest im wcisnąć wypuszczane hurtowo obligacje państwowe, a jeśli już je kupują, to na warunkach dla nas dużo mniej korzystnych. Dodatkowo od przyszłego roku Bruksela zacznie już przywracać rygory finansowe i budżetowe, które uległy rozluźnieniu tylko z powodu walki z pandemią i kryzysu gospodarczego, jaki dotknął państwa Unii. Rząd Cepa nie będzie więc mógł w nieskończoność wydawać dziesiątek mld zł poza jakąkolwiek kontrolą.
A pieniądze będą Nowogrodzkiej bardzo potrzebne. I na rekompensowanie Polakom wzrostu kosztów utrzymania, i na przedwyborcze prezenty dla swojego rozpieszczonego, roszczeniowego elektoratu. Na 14. emeryturę w 2023 r. PIS-owi musi wystarczyć, bo bez niej stracą 20% swoich wyborców. Pewnie podwyższą 500+, które realnie już dziś jest warte najwyżej 400 zł. Może na coś im jeszcze wystarczy, ale nie na jakieś mega kosztowne szaleństwa, bo przecież za rok to już wszyscy będą widzieć, że budżet państwa jest w agonii. Kaczyński skoncentruje się więc zapewne na tym, co mu zawsze wychodziło najlepiej. Czyli na obiecywaniu czegoś, co jest atrakcyjne medialnie i wzbudza duże społeczne nadzieje, ale miałoby być zrealizowane dopiero w odległej przyszłości. Ale i tu pole manewru się skurczyło, bo nawet durnych Polaków nie da się okłamywać w nieskończoność i obiecywać wciąż to samo. Nikt dziś nie uwierzy w kolejne 100 tys. tanich mieszkań, skoro PIS w ciągu 6 lat obiecało już ponad 400 tys. nowych lokali, a wybudowali może z 10 tys. Nikt już nie nabierze się na domy bez zezwoleń za 300 tys. zł (obietnica Kaczyńskiego sprzed roku, o której jakoś jest dziś zupełnie cicho), bo Glapiński tak wyśrubował stopy procentowe, że ci, którzy marzą o tanim domku, nie mają na ogół zdolności kredytowej. Nie ma co również obiecywać kolejnego miliona "elektryków", wybudowania następnych 100 obwodnic ani otwarcia setek nowych linii autobusowych, bo wyborcy na pewno się wku*wią i zaczną pytać, gdzie są te, które PIS obiecało już kilka lat temu... No i wyjdzie na jaw, że z każdych 10 swoich obietnic PIS dotrzymuje najwyżej 2.
Kaczyński bardzo chciałby odejść z polityki w glorii tego, który doprowadził partię do kolejnego zwycięstwa wyborczego i zapewnił jej następne 4 lata rządów. Chciałby z pewnością ogłosić swoją rezygnację w świetle jupiterów i fleszy, przy owacji na stojąco tłumu swoich partyjnych podwładnych i wiernych wyborców, skandujących „Ja-ro-sław, Ja-ro-sław!”. I błagających go o pozostanie. Jego ambicja i miłość własna byłby wtedy zaspokojone, choć i swoich partyjnych podwładnych, i swoich wyborców traktuje on jak bezrozumny motłoch. Chciałby wreszcie na zakończenie długiej kariery politycznej pokonać i upokorzyć swojego śmiertelnego wroga Tuska. Ale to są dziś już tylko jego marzenia, całkiem nierealne. To se ne vrati... Chciał i mógł odejść 2 lata temu, gdy miał poważne problemy ze zdrowiem, a Zjednoczona Prawica była jeszcze w dobrej kondycji. Wahał się, ale postanowił jednak pozostać. Pewnie sądził, że odejść będzie mógł przecież zawsze, kiedy tylko będzie chciał i to na własnych warunkach. Nie przewidział, że koalicja Zjednoczonej Prawicy rozpadnie się i wewnętrznie skłóci do aż takiego stopnia i że będzie musiał prosić lub przekupywać jakichś "kukizów", "mejzy" lub "kołakowskich", by ci popierali go w sejmowych głosowaniach. Konieczność proszenia i zniżania się do negocjacji z takim śmieciem, jak Kukiz i cierpliwego znoszenia wyskoków Ziobry to dla Kaczyńskiego dużo większe upokorzenie, niż utrata władzy w 2007 r. Bowiem, co by nie myśleć o Prezesie, to on też uważa takiego np. Mejzę za zwykłą gnidę. Ale dziś Kaczyński nie ma już odwrotu. Nie może przed czekającym nas wkrótce maratonem wyborczym powiedzieć "pasuję" i oddać władzy nad partią komuś innemu. Tym bardziej, że on wcale nie uważa Cepa za swojego godnego i zasługującego na zaufanie następcę. On go tylko uważa za mniej kiepskiego, niż pozostali kandydaci.
Może gdyby nie powrót Tuska, to Kaczyński by jednak nieco zdecentralizował swój dyktatorski model sprawowania władzy w PIS. Bo ewidentnie nie panuje już nad partią i nie radzi sobie z kolejnymi jej problemami, wstrząsami i wewnętrznymi wojnami. Ale właśnie to, że PIS co rusz nawiedzają kryzysy powoduje, że Kaczyński tym mocniej chce trzymać władzę we własnych rękach i stara się już w zarodku dławić wszelkie separatystyczne dążenia i konflikty pomiędzy poszczególnymi frakcjami. Właśnie powrót Tuska go dodatkowo zmotywował, ale także przeraził. Platforma, która rok temu wydawało się, że już się nigdy nie podniesie, stanęła na nogi i w sondażach depcze PIS-owi po pietach. No i ma na powrót swojego wodza i wojownika zarazem. A najgorsze jest to, że Tusk i PO będą mieć szerokie możliwości zawierania koalicji, czy to wyborczych, czy potem rządzących w Polsce. Natomiast możliwości koalicyjne Kaczyńskiego ograniczają się do znienawidzonej przez niego Konfederacji i mającej śladowe poparcie partii Ziobry. Czyli Tusk, gdy po wyborach skrzyknie całą opozycję, będzie mieć 55-60% mandatów w Sejmie, a Kaczyński może dziś marzyć o maksymalnie 40-45%. I ta różnica będzie się powiększać, bo jestem pewien, że PIS będzie tracić poparcie w miarę pogarszania się sytuacji w kraju. Nie chcę wyjść na niepoprawnego optymistę, że jeśli wybory odbędą się za 1,5 roku, to Kaczyński może liczyć na najwyżej 28-30% poparcia. Ale może się zdarzyć, że nawet 23-25% okaże się dla nich nieosiągalne. W 2003 r. SLD miał niemal 30% poparcia, ale już w wyborach w 2005 r. ledwie przekroczyli 11%...
Kaczyński nie myśli już więc o przedłużeniu swoich rządów o kolejną kadencję. Zresztą, nawet gdyby wygrał wybory, to ile by mu zostało tego rządzenia? Rok? Dwa lata? A potem albo musiałby sam odejść, albo zostałby odsunięty. Więc dziś Kaczyński myśli wyłącznie o tym, by klęska jego partii nie była tak dotkliwa, jak to było w przypadku SLD i AWS-u. Bo wtedy odchodziłby jako wielki przegrany. Który nie miałby już ani sił, ani czasu na powtórne odzyskiwanie władzy. Tym bardziej, że wśród jego elektoratu zawaliłby się mit Wielkiego Prezesa. Więc dziś Kaczyński, kto wie, czy nie przede wszystkim, myśli o własnym bezpieczeństwie.
Polska racja stanu, bezpieczeństwo państwa i dobro obywateli wymagają, by Kaczyński został w przyszłości przykładnie ukarany. Prezes wie, że utrata władzy oznaczać będzie automatycznie pociągnięcie go do odpowiedzialności. Do pierdla pewnie nie pójdzie, bo procesy ciągną się latami, a on za 2-3 lata będzie już jak warzywo. Ale perspektywa włóczenia się na starość po sądach i prokuraturach z pewnością mu się nie uśmiecha. Jestem pewien, że dalszy los PIS-u po jego odejściu jest mu obojętny. On stawia znak „=” pomiędzy sobą i swoją partią. W jego mniemaniu, gdy on odejdzie, przestanie także istnieć jego partia. A to, co się w przyszłości stanie z Błaszczakiem, Cepem, Witek lub Sasinem ma głęboko w d.… Moim zdaniem o swoich partyjnych podwładnych Kaczyński ma zdanie podobne do naszego. On też nimi wszystkimi gardzi i uważa ich za debilów oraz nieudaczników.
Robię sobie 2 tygodnie przerwy w pisaniu postów. Mam parę innych pilnych obowiązków poza użeraniem się z PIS-em.
https://www.facebook.com/Polityczne-wariacje-1094218982...
Dziękuję za uwagę.
I proszę o udostępnianie tego tekstu gdzie się da, komu się da i kiedy się da...
Jacek Nikodem vel Jacek Awarski