CO BĘDZIE PIERWSZE? POGRZEB CZY WYBORY?
Konia z rzędem temu, kto dziś odgadnie, jak będzie wyglądać partia "psychopatów i skurw*synów" za 12 miesięcy. Jestem pewien jednego. Będzie zupełnie inna, niż obecnie. Dziś trochę pospekuluję, ale nie będzie to tylko mój koncert życzeń. Tylko pewnego rodzaju analiza obecnych wydarzeń oraz wydarzeń czekających nas w najbliższej przyszłości, a także dość prawdopodobnych ich następstw w jeszcze dalszej przyszłości. Wielokrotnie powtarzałem, że prognozowanie przyszłości w takim kraju jak Polska jest cholernie trudne, głównie z powodu naszej nieprzewidywalności. Nie wiadomo, ile są jeszcze w stanie znieść Polacy. Nie wiadomo, czy jakiś pozorny drobiazg nie wyprowadzi raptem milionów ludzi na ulice. Zagadką jest, jak będą się układać relacje Nowogrodzkiej z Brukselą. Nie wiadomo, kiedy w samym PIS nastąpi pęknięcie i kiedy obecna wojna podjazdowa zamieni się w otwarty konflikt pomiędzy partyjnymi frakcjami. Nie wiadomo wreszcie, w jakiej tak naprawdę kondycji psychofizycznej jest Kaczyński. Właściwie to dziś wiadome jest tylko to, że PIS-owcy zdolni są do dosłownie wszystkiego, byle tylko utrzymać się u władzy.
Kaczyński, jeśli za rok będzie jeszcze rządzić swoją partią, to już nawet nie z tylnego siedzenia, ale raczej siedząc zamknięty w bagażniku. Straci realną władzę w PIS w następstwie swoistego zamachu stanu lub puczu, a powodem tego puczu będzie głownie gwałtownie pogarszający się stan jego zdrowia. Kaczyński, nawet będąc w kiepskiej formie, mógłby sprawować formalny nadzór nad partią jeszcze przez 2-3 lata, ale pod warunkiem, że ten nadzór polegałby na takiej „ojcowskiej” kontroli poczynań jego następcy lub kilku następców. Których sam wybrał, ukształtował oraz namaścił i do których ma pełne zaufanie, że wszystkiego nie spieprzą. No i sytuacja w Polsce musiałaby być w miarę stabilna oraz przewidywalna, nie wymagająca jakichś gwałtownych ruchów lub rewolucyjnych rozwiązań ze strony partii rządzącej. Tymczasem mamy ostatnio w państwie kryzys za kryzysem i nawet „PIS Bezład”, który miał być złotym środkiem na wszelkie kłopoty Nowogrodzkiej, okazał się niewypałem, który dziś ma dużo więcej przeciwników, niż zagorzałych zwolenników. I można przyjąć za pewnik, że za 6-8 miesięcy będzie pod tym względem jeszcze gorzej. Kryzysów nie ubędzie. Będzie ich lawinowo przybywać i będą się nakładać na siebie. A pole manewru PIS-u przy ich rozwiązywaniu będzie się gwałtownie kurczyć. Im bliżej wyborów, tym sytuacja w rządzącej koalicji będzie bardziej napięta. I nikt już nie będzie tam pieprzyć o jedności programowej i chęci wspólnej „naprawy państwa”, bo to właśnie obecni koalicjanci będą się sobie skakać do gardeł. Prawicowy elektorat to nie jest studnia bez dna. Jest jak tort. Każdy z prawicowych podmiotów będzie w ostatnim roku przed wyborami walczyć do upadłego o jak największy jego kawałek.
Dziś Szydłowa trzyma z Ziobrą i razem zwalczają Cepa. Wycinają jego ludzi, gdzie się da i na pewno mają na to przyzwolenie Kaczyńskiego. Dziś już nikt nie rozumie, o co właściwie chodzi Prezesowi. Zachowuje się tak, jakby sam nie wiedział, kto ma zostać jego następcą i którą frakcję wewnątrz partii wspiera. Przez lata promował Cepa, potem jego stosunek do niego się ochłodził, potem znów go forsował, a teraz to już nie wiadomo. Cep ma w tej chwili naprawdę potężne problemy. Na Zachodzie traktują go jak czarną owcę, kłamcę, awanturnika i twarz PIS-owskiego reżimu, a z kolei w kraju służy w ostatnich miesiącach za worek treningowy. Jego rywale widzą, że Prezes stracił do niego definitywnie i cierpliwość, i zaufanie. Nawet Sasin, bądź co bądź podwładny Cepa, pogrywa z nim jak z jakimś leszczem. Ale Sasin ma pełne wsparcie frakcji Szydłowej, a więc i Ziobry. No i cieszy się zaufaniem Kaczyńskiego. Tak więc Cep ma przeciwko sobie naprawdę mocną koalicję wewnątrz partii. A jest jeszcze „cicha woda” Błaszczak. O którym już w lutym-marcu pisałem, że wkrótce zapewne zastąpi Cepa. Potem miał kilka głośnych wpadek (m.in. sprawa karabinka Grot) i jego szanse wydawały się pogrzebane. Ale na takim bezrybiu intelektualnym, jakim jest PIS, Kaczyński nie bardzo ma w kim wybierać. Więc teraz Błaszczak znów wypłynął. Ma on dwa cholernie mocne atuty w ręku, które są akurat dwoma najsłabszymi punktami Cepa. Błaszczak ma pełne zaufanie Prezesa i bardzo lubi go twardy elektorat partii. A Cep, pomimo, że ściga się w ostatnich miesiącach z Ziobrą w ostrości antyunijnej narracji, nie zdołał wkraść się w łaski twardego elektoratu PIS. I już na pewno nie zdoła…
Cep ma się więc czym martwić. Tym bardziej, że wszelkie niepowodzenia w relacjach z Unią oraz tu, w Polsce, także w najbliższej przyszłości obciążać będą głównie jego. Szydłowej, Ziobrze lub Błaszczakowi nikt przecież nie zarzuci, że zafundowali nam galopującą inflację, wysokie ceny paliwa lub kary nakładane przez TSUE. Osobny rozdział to maile ze skrzynki Dworczyka. One też obciążają niemal wyłącznie Cepa i jego współpracowników. Te maile są jak gwiazdka z nieba dla jego przeciwników wewnątrz partii. Aż mnie czasami zastanawia, czy Ziobro lub Kamiński nie mieli przypadkiem jakiegoś udziału w tym włamaniu na konta Dworczyka…
I z tym wszystkim musi się na co dzień mierzyć Kaczyński, jeśli chce zachować choć pozory jedności we własnej partii. Ale już wszyscy jego pretorianie widzą, że tak jak mamy do czynienia z państwem z tektury, tak i ich „Wódz” z każdym dniem staje się coraz bardziej tekturowy. Oni znają go lepiej, niż my. Więc skoro my dostrzegamy tak wiele jego słabości i błędów, wynikających głównie ze starości i stanu zdrowia, to tym bardziej widzą je oni. Uwielbienie dla niego i ślepe posłuszeństwo też mają swoje granice. A paradoks całej sytuacji polega na tym że, z wyjątkiem Błaszczaka, wszyscy pozostali aspirujący do przejęcia schedy po Prezesie szczerze go nienawidzą. Więc Kaczyński, pozwalając teraz Szydłowej, Ziobrze i Sasinowi na osłabianie Cepa, nie może z drugiej strony dopuścić do ich zbytniego umocnienia lub usamodzielnienia się. Bo po uporaniu się z Cepem mogliby oni poczuć się na tyle silni, by spróbować sięgnąć po pełnię władzy na prawicy, kosztem oczywiście Kaczyńskiego. I tak się moim zdaniem stanie.
Aby mieć w ogóle jakieś szanse na opanowanie tego chaosu, bezprawia i wewnątrzpartyjnych konfliktów interesów, PIS-owi potrzebny jest jeden, bardzo silny ośrodek decyzyjny. Potrzebny jest im wódz we wszystkim świetnie zorientowany, czujny i przewidujący, szybki w reakcjach i zdecydowany. No i zdrowy. Kaczyński nie spełnia już obecnie żadnego z tych warunków. W dodatku większość czasu i energii zużywa na zawieranie jakichś wymuszonych sojuszy w Sejmie i ciągłe sklecanie większości parlamentarnej. I to się odbija na jego możliwościach kontrolowania własnej partii. Niby wszyscy są mu ślepo posłuszni, ale tak naprawdę, to w najbliższym otoczeniu Prezesa nie ma już żadnych czołowych polityków PIS poza Błaszczakiem, Suskim i Terleckim (oraz Brudzińskim w Brukseli). Pozostali, widząc nadchodzący kres ery Kaczyńskiego, próbują jakoś wkomponować się w układ sił, który nastanie po zakończeniu tej ery. Jestem pewien, że jeśli wybory odbędą się jednak w planowym terminie w 2023 r., to Kaczyński będzie mieć już mało do gadania przy układaniu partyjnych list wyborczych. Za 2 lata, jeśli wcześniej nie zdechnie, będzie już warzywem. Politycy i działacze PIS muszą więc już teraz starać się wkraść w łaski tych, którzy te listy będą w przyszłości układać lub zatwierdzać.
Powiem szczerze, że jestem zdumiony, iż Kaczyński nadal cierpliwie wytrzymuje wyskoki tych wszystkich "ziobrów", "bielanów", „bortniczuków” i "kukizów". Prezes zawsze bardzo źle znosił wszelkie porażki. Zawsze też starał się winę za nie zrzucić na kogoś innego (Kluzik-Rostkowska, Jakubiak i Poncyliusz wiedzą coś na ten temat). Ale czymś innym było ponieść nawet klęskę z Donaldem Tuskiem, a czymś zupełnie innym znosić kaprysy, szantaż, groźby i upokorzenia ze strony jakiegoś Kukiza lub Ociepy. Którzy mają w Sejmie po 3-4 posłów, a ważą się dyktować Prezesowi PIS warunki. Miłość własna i ego Kaczyńskiego cierpią przy tym piekielne katusze. Kaczyński zawsze uważał siebie za polityka wybitnego i skutecznego, predestynowanego do odegrania w historii naszego państwa wyjątkowej roli. To samouwielbienie i przekonanie o własnej niemylności zostały dodatkowo spotęgowane przez kult jego osoby i geniuszu wewnątrz partii oraz zachwyt jego wyznawców.
A teraz od miesięcy Kaczyński zalicza twarde lądowania. Jest to dla niego sytuacja dużo bardziej upokarzająca, niż ta w 2007 r., kiedy ówczesne „przystawki”, zamiast dać się połknąć, postawiły się okoniem i przyczyniły się do utraty przez Kaczyńskiego władzy. Lepper miał wtedy ok. 50 posłów, a Giertych ok. 30. No i Kaczyński miał dużo słabszą pozycję w państwie, które dopiero planował zawłaszczyć. Dziś wszystkie te sejmowe odpady, za ministerialne stołki i stanowiska w spółkach SP popierające PIS, razem nie mają nawet 15 posłów. A Kaczyński musi osobno rozmawiać i przypochlebiać się Kukizowi, osobno Bielanowi, osobno Ociepie. Oni zaś, wiedząc, jak bardzo PIS-owi potrzebne jest ich poparcie, już nawet nie ukrywają swojego rosnącego apetytu na kolejne profity. I zastanawiam się, kiedy w Kaczyńskim w końcu coś pęknie i weźmie w nim górę wściekłość oraz chęć zemsty za miesiące upokarzania go. Sądzę, że on czasami bardziej nienawidzi tych swoich „sojuszników”, niż totalnej opozycji. Tylko nie może tego powiedzieć głośno… Ale jestem pewien, że weźmie na nich odwet, o ile oczywiście wcześniej nie zdechnie.
Kaczyński, wbrew pozorom, decydując się na przyspieszone wybory ryzykowałby dużo mniej, niż pozostali czołowi politycy PIS. On ma świadomość, że zbliża się jego koniec. Nawet gdyby PIS wygrało wybory i rządziło następną kadencję, to już bez niego na czele partii. Więc on nie ryzykuje swojej politycznej kariery. A jeśli PIS przerżnie wybory, to Kaczyński do więzienia i tak nie pójdzie. Bo zanim skończy się któryś z wytoczonych mu procesów, to on będzie już bezwolną kukłą. Majątku nie straci, bo go nie posiada. Zresztą i tak nie miałby go komu przepisać. Więc Kaczyński ryzykowałby „tylko” utratę władzy, której i tak nie będzie już długo sprawować. I dlatego sądzę, że on może zdecydować się na przedterminowe wybory. Gdyby „PIS Bezład” spełnił pokładane w nim przez Nowogrodzką nadzieje i słupki poparcia dla partii poszłyby w górę, już dziś znalibyśmy termin tych przyspieszonych wyborów. Kaczyński wykorzystałby ostatnią szansę, by nie przerżnąć wyborczej batalii z kretesem. I by nie pozwolić opozycji na zdobycie ponad 270 miejsc w Sejmie. Ale „PIS Bezład” okazał się propagandową porażką, a gdy on w końcu wejdzie w życie, okaże się także finansową klęską dla milionów Polaków.
Cała wierchuszka PIS wie o tym doskonale. Nie wiedzą tylko, jak te miliony Polaków na to zareagują. Biorą pod uwagę wyraźnie pogarszający się stan zdrowia Prezesa i stopniową utratę przez niego kontroli nad aparatem partyjnym. A także fatalne prognozy co do wzrostu inflacji, malejące szanse na zdobycia miliardów EURO z Unii oraz perspektywy masowego społecznego buntu. Wiedzą również, że czekanie z wyborami do 2023 r. może okazać się samobójcze. Bo właśnie 2023 rok ma być krytyczny. Ekonomiści prognozują, że w 2024 r. wzrost naszego PKB spadnie do zaledwie 1-2%. A do tego czasu zadłużenie naszego państwa wzrośnie zapewne do 2 bilionów zł. Więc już dziś można powiedzieć, że szanse PIS na wygranie wyborów jesienią 2023 r. będą iluzoryczne. Mogą co najwyżej sfałszować ich wynik, ale to odwlecze ich agonię tylko o kilka miesięcy.
Tak więc wydaje mi się, że czołowi politycy PIS już dziś myślą o przyspieszeniu biegu wypadków. Przedterminowe wybory za 6 lub 12 miesięcy wiązałyby się z dużym ryzykiem. Ale zdobycie 25-30% głosów i ok. 130-150 miejsc w Sejmie byłoby jeszcze całkiem realne. Za 2 lata na pewno nie będzie możliwe. Ale ci czołowi politycy PIS muszą jednak na razie czekać na decyzję Prezesa. Niewykluczone jednak, że nie mogąc się jej doczekać i widząc spadające słupki poparcia wezmą sprawy w swoje ręce. Złożą Kaczyńskiemu propozycję nie do odrzucenia. Albo on sam podejmie decyzję o przedterminowych wyborach, albo abdykuje i tę decyzję podejmie jego następca.
Dziękuję za uwagę.
I proszę o udostępnianie tego tekstu gdzie się da, komu się da i kiedy się da...
Jacek Nikodem vel Jacek Awarski