Koń
Odkąd pamiętam co roku we wrześniu ruszała ta sama narracja. Zgodnie z nią w 1939 r. supernowoczesnej i zmotoryzowanej armii niemieckiej mogliśmy przeciwstawić jedynie kawalerię.
Z jednej strony czołgi, piechota na samochodach, samoloty nurkujące i bombowce horyzontalne. Po drugiej zaś romantyczny kawalerzysta w przypływie rozpaczy tnący szablą lufę czołgu („Lotna” Andrzeja Wajdy).
Coś jakby pojedynek dwóch światów.
Tymczasem wydarzenia późniejsze o rok dowiodły, że armia wyposażona w czołgi jakościowo lepsze od niemieckich nie jest w stanie dotrzymać pola Wehrmachtowi. Powodem było inne myślenie strategiczne.
Tym tematem zajmę się za jakiś czas. Dzisiaj słów kilka o tych, bez których prowadzenie wojny prawdopodobnie nie byłoby możliwe.
O koniach.
Myliłby się i to srodze ten, który by istnienie związków kawalerii ograniczał jedynie do Polski przedwrześniowej.
Przecież najsłynniejsza operacja na tzw. froncie wschodnim czyli kontrofensywa pod Stalingradem, w efekcie której zamknięto w okrążeniu 6 armię niemiecką v. Paulusa to przykład współdziałania czołgów z kawalerzystami. Żadna inna formacja nie była w stanie dotrzymać kroku atakującym czołgom. Kiedy jednak dochodziło do ataku kawalerzyści z siadali ze swoich rumaków i albo biegiem, albo jako desant na pancerzu uderzali na nieprzyjacielskie okopy.
Trzeba bowiem pamiętać, że ówcześnie sowiecka armia w składzie swoim posiadała o wiele więcej kawalerii, niż miała armia polska. Jedynie procentowo nieznacznie ustępowała pod tym względem armii polskiej z września 1939 r.
Żeby było weselej – ostatnie klasyczne szarże kawaleryjskie podczas II wojny światowej dokonane były przez…. Włochów i Polaków.
Wszystkie na froncie wschodnim.
"Pierwsza miała miejsce w Rosji w 1942 roku. Reggimento Savoia Cavlleria (...) stacjonował w nocy z 23 na 24 sierpnia pomiędzy Jagodnem a Czebowroga. Wczesnym rankiem pluton zwiadowczy natknął się na dwa bataliony syberyjskie, liczące 2 tysiące żołnierzy. Nastąpiła zażarta wymiana ognia.
W obliczu znacznej przewagi liczebnej nieprzyjaciela, włoski pułkownik wydał rozkaz przeprowadzenia natarcia. W trakcie trzech oddzielnych szarż cztery szwadrony kawalerii, liczące łącznie 600 ludzi, przełamały linie wroga i zadały mu druzgocącą klęskę, tracąc po swojej stronie 39 żołnierzy i dwóch oficerów. Obserwujący całą akcję Niemcy nie mogli uwierzyć własnym oczom i byli pod tak wielkim wrażeniem, że złożyli Włochom oficjalne gratulacje.
Ostatnią szarżę przeprowadził 17 października 1942 roku 14. Reggimentu Cavallegeri d'Alessandria (...). Nocą Włochów otoczył w lesie oddział liczący 20 tysięcy partyzantów. Pułk otrzymał rozkaz wycofania się do najbliższej wioski, byle z dala od lasu. Aby wykonać rozkaz, należało przebić się przez linie wroga, innym wyjściem było tylko poddanie się.
Pod ciężkim ogniem wroga z broni automatycznej i moździerzy szwadrony kawalerii przeprowadziły wielokrotne szarże, tworząc wyrwę w liniach i umożliwiając ucieczkę pozostałym włoskim oddziałom".
"Żołnierze Mussoliniego" Rex Trye, str. 43.
Z kolei polska szarża kawaleryjska miała miejsce 1 marca 1945 roku w obecnej wsi Borujsko (zachodniopomorskie), wówczas noszącej nazwę Schönfelde. W ramach operacji przełamania Wału Pomorskiego 1 Warszawska Brygada Kawalerii pod dowództwem majora Waleriana Bogdanowicza. zdobyła wieś pomimo odparcia wcześniejszych ataków piechoty wspartej czołgami tracą przy tym jedynie 7 zabitych ułanów i 10 rannych.
Koń podczas II wojny światowej to jednak nie tylko kawaleria. To przede wszystkim transport.
Pokazywana w propagandowych filmach jako zmotoryzowana niemiecka armia na froncie wschodnim była praktycznie całkowicie uzależniona od koni. Aż 70% transportu stanowiły furmanki, często zarekwirowane u polskich, ukraińskich, białoruskich czy nawet rumuńskich chłopów.
O faktycznej roli konia w armii niemieckiej świadczy to, że jeden z wybitniejszych dowódców niemieckich, szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych (OKH) generaloberst (generał pułkownik) Franz Halder skarżył się w swoich pamiętnikach, że armii brakowało… przodków do dział!
Przodek to po prostu dwukołowy wózek, z jednej strony zakończony dyszlem, z drugiej zaś umożliwiający wsparcie łoża działa.
Trzeba więc było rekwirować chłopom wozy, bo armaty do końskiego ogona nie da się przywiązać i skutecznie pociągnąć.
Co więcej, jesień 1941 r. w Rosji pokazała, że jedyne odziały, które mogą się w miarę swobodnie poruszać po grzęzawiskach, w jakie zamieniły się sowieckie drogi, to kawaleria. Czołgi i samochody grzęzną, a tylko konie potrafią sobie poradzić.
Co by było, gdyby we wrześniu 1939 r w Polsce padało?
Wąskie gąsienice niemieckich czołgów (z których połowę stanowiły leciuteńkie PzKpfw I uzbrojone jedynie w karabiny maszynowe, nie były więc czołgami wg norm sowieckich z 1937 r.) ugrzęzłyby w błocie. Gdyby zaś wojna sowiecko-japońska przeciągała się (pokój zawarto 16 września 1939 r.) być może nie doszłoby do ataku 17 września 1939 r. A wtedy okazałoby się, że przegrana początkowo wojna może zamienić się w polskie zwycięstwo. Przecież w połowie września 1939 r. gen. Heinz Guderian kazał niemieckim żołnierzom oszczędzać amunicję i atakować na bagnety. Zaczęło brakować kul i benzyny.
Zostawmy jednak gdybanie.
Wróćmy do koni.
W armii niemieckiej we wrześniu 1939 r. było ich prawie 600 tys. (573 tys.).
O jedną trzecią wrosła ich liczba w czerwcu 1941 roku.
Przez całą wojnę w Wehrmachcie służyło ich prawie 3 mln.
Czy może to dziwić?
Wszak jeszcze po II wojnie światowej najważniejszymi środkami transportu w wielu krajach była kolej i chłopska furmanka.
Samochody bowiem prócz paliwa wymagają jeszcze dróg. Tych zaś ani we wschodniej Polsce, ani też na terenach ZSRS nie było.
Niemcy z kolei cierpieli na brak paliwa.
Nie wiem, ilu czytelników zdaje sobie sprawę z „pragnienia” czołgu?
W muzeum Wojska Polskiego w Kołobrzegu można zobaczyć pochodzącą z końcowego okresu II wojny światowej samobieżną haubicoarmatę ISU-152. Ważący prawie 50 ton pojazd spalał średnio na 100 km 750 l paliwa. Czołg T-34 ponad 450 l.
Niemiecki Tiger I potrzebował prawie 900 l. Tiger II aż 1100 l.
Panther – w terenie 720 l.
To wszystko trzeba było dowieźć. Z zagłębia naftowego w Rumunii bądź też z niemieckich zakładów produkujących benzynę z węgla.
Widać wyraźnie, że po prostu brakowało paliwa dla samochodów.
Blitzkrieg w Związku Sowieckim wyglądał zatem podobnie jak marsz Wielkiej Armii Napoleona.
Tempo wyznaczały nogi końskie.
Im bliżej końca wojny tym rola konia w armii niemieckiej wzrastała. Co prawda brakom paliwa próbowano zaradzić, konstruując tzw. napęd gazogeneratorowy, ale silniki spalinowe wykazywały znaczny spadek mocy traktowane gazem drzewnym zamiast benzyny. Poza tym, co chyba ważniejsze, brakowało mocy produkcyjnych na powszechne zastąpienie gazem generatorowym benzyny w samochodach. Koń natomiast potrzebował wody i trawy.
I dzisiaj konie dzielnie służą w wojsku. Oddziały kawalerii mają:
Federacja Rosyjska (dwie brygady kawalerii, jedna za granicy z Chinami, druga w górach Wierchojańskich),
Chiny,
Arabia Saudyjska,
Gruzja,
Jemen,
Oman,
Afganistan,
Azerbejdżan,
Armenia,
Tadżykistan,
Turkmenistan,
Tajlandia,
Uzbekistan,
Kazachstan,
Kirgistan,
Polska
i Mongolia.
Poza tym większość, jeśli nie wszystkie, państwa posiadają konne oddziały policji.
Jeśli więc kolejny raz jakiś domorosły „publicysta” zacznie wypominać zacofanie polskiej armii i przeciwstawiać ją zmechanizowanej niemieckiej zapytaj, po co Halderowi rok później były potrzebne przodki do dział?
Źródło:
https://niepoprawni.pl/blog/humpty-dumpty/kon
©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :).