Donald Tusk zapowiedział, że pracownicy sfery budżetowej muszą dostać 20 proc. podwyżki, a nauczyciele — 30 proc., minimum 1,5 tys. zł dla każdego etatu. Trzecia Droga zapewniała, że znajdzie pieniądze na podwyżki już w pierwszym uchwalonym przez nowy rząd budżecie. Lewica chce m.in. dwukrotnej waloryzacji pensji w instytucjach publicznych.
Spełnienie tych obietnic to jedno z największych wyzwań dla nowego rządu na początku kadencji.
PO PIERWSZE NAUCZYCIELE
Wszystko wskazuje, że priorytetem dla rządu będzie zapewnienie szybkiego wzrostu pensji nauczycieli. Zapowiedział to m.in. Jan Grabiec, poseł KO, w trakcie audycji w Polsat News.
— Chcemy dać podwyżki od 1 stycznia. To się ludziom należy i to powinno nastąpić już znacznie wcześniej. 30 proc. to jest rekompensata dla nauczycieli. Z całą pewnością to wyrównanie się należy, bo ten zawód jest jednym z najbardziej spauperyzowanych w ostatnich latach.
— W przypadku nauczycieli wzrost wynagrodzeń to kwestia godnościowa. Podwyżki trzeba zapewnić. Sytuacja płacowa w administracji też nie jest dobra, ale nie tak niekorzystna jak w oświacie — zauważa prof. Jacek Męcina, przewodniczący zespołu ds. budżetu, wynagrodzeń i świadczeń socjalnych Rady Dialogu Społecznego.
— Konieczna jest też szeroka reforma systemu wynagrodzeń w sferze budżetowej. Obecne rozwiązania są skomplikowane i nieprzejrzyste. Przy okazji trzeba też rozwiązać systemowo problem spłaszczenia płac w budżetówce, czyli — w praktyce — wyrównywania pensji danych osób z uwagi na szybki wzrost minimalnej płacy. W niektórych urzędach minimalne wynagrodzenie zarabia już nawet ok. 60 proc. zatrudnionych tam osób — dodaje prof. Męcina.
Źródło: Łukasz Guza, Business Insider