Niepełnosprawna nabrała Dudę jeszcze przed rosyjskimi pranksterami
Największa afera końcówki kampanii prezydenckiej była picem na wodę. Niepełnosprawna artystka z Bydgoszczy Anna Derewienko nie została wyrzucona z fundacji za wspieranie Andrzeja Dudy, tylko w wyniku podejrzeń o stalking swojego byłego partnera i jego bliskich, a także za hejtowanie niepełnosprawnego nastolatka, który pojawił się na wiecu Rafała Trzaskowskiego. Pierwszą sprawę badają śledczy, druga być może wkrótce do nich trafi.
Afera została bez sprawdzania wykorzystana przez polityczną machinę sprzyjającą Andrzejowi Dudzie
Prezydent rozmawiał z Derewienko przez telefon, uwierzył jej, opowiadał o niej w wywiadzie i załatwił jej wsparcie fundacji publicznej spółki Orlen
Ci, którzy mogli zgasić aferę w zarodku, milczeli do czasu wyborów
W całym skandalu nie chodziło o polityczne poparcie, tylko o żal spowodowany jedną z najboleśniejszych ludzkich przypadłości
Jest czwartek 9 lipca, okolice godz. 6. Do ciszy wyborczej pozostają 42 godziny. Bydgoska niepełnosprawna wrzuca na swoje konta w mediach społecznościowych zdjęcie Prezydenta RP z napisem "głosuję na Dudę".
Do obrazka dopisuje: "Bez względu na to, ilu znajomych opuści teraz mój profil, mój głos w niedzielę to głos dla Andrzeja Dudy. Kurtyna".
Część jej znajomych jest zdziwiona. Niektórzy nawet nie kryją rozczarowania, choć z paru jej wcześniejszych wpisów w sieci można było wyciągnąć wniosek, na kogo odda głos w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Żadnej kurtyny jednak nie będzie. To dopiero początek.
Akt I. Anna wysadza Bydgoszcz w powietrze
9 lipca, godz. 10.59. Do ciszy wyborczej pozostaje 37 godzin. 39-letnia Anna Derewienko publikuje kolejny post: "Informacja z ostatniej chwili: Nie jestem już podopieczną Fundacji Dum Spiro Spero z siedzibą w Bydgoszczy, której Prezesem jest radna miasta Bydgoszczy, pani Katarzyna Zwierzchowska. (...) Zostałam wykluczona z Fundacji przez jej Zarząd, który powołał się na bliżej nie określone niestosowne moje zachowanie, w wyniku którego rzekomo utracił sponsora. Nie będę popierać partii politycznej tylko dlatego, że zorganizowano mi jedną czy drugą wystawę. Nie będę także popierać wszystkich działań radnych miasta tylko dlatego, że są radnymi miasta. (...) Proszę o udostępnianie posta celem pokazania jak się kończy nie popieranie radnych PO miasta Bydgoszczy" (pisownia oryginalna).
Post rozchodzi się po sieci z prędkością błyskawicy. Zbiera ponad 3 tys. udostępnień i 1,5 tys. komentarzy. Polska jest oburzona. Polska wierzy w jego treść. Zwłaszcza, że bydgoszczanka załączyła do niego swoje zdjęcie na wózku inwalidzkim. Niepełnosprawni przecież nie kłamią.
Ciężko to nawet nazwać skandalem albo aferą. To polityczna bomba, która może rozstrzygnąć o losach wyborów, w których obaj kandydaci mają zbliżone szanse na zwycięstwo. Wszystko dlatego, że wymieniona w poście Zwierzchowska łączy szefowanie fundacji z zasiadaniem w miejskiej radzie z ramienia PO.
Akt II. Płomienie, których nie ugaszono w zarodku
9 lipca, okolice południa. Do ciszy wyborczej pozostaje 36 godzin. Sprawa jest dyskutowana w redakcjach. Te szybko dzielą się na trzy grupy. Pierwsza uznaje, że lepiej nie tykać tej afery nawet kijem. Druga chce jak najszybciej publikować, bez sprawdzania, czy w poście Derewienko jest choćby źdźbło prawdy. Trzecia to media, które chcą wszystko przeanalizować. Tyle że czas goni.
Na moją prośbę o kontakt Derewienko nie odpisuje, choć odczytuje co najmniej jedną z kilku moich wiadomości. Nawet nie mogę przejrzeć jej internetowej aktywności, bo okazuje się, że zostałem przez nią zablokowany na Facebooku, mimo że nigdy wcześniej nie mieliśmy kontaktu. Muszę zakładać nowe konto. Wszystko trwa.
Dzwonię do Katarzyny Zwierzchowskiej, ale ani oficjalnie, ani nieoficjalnie nie mogę wyciągnąć od niej konkretnych wyjaśnień. Gdzieś wspomina o sponsorze, gdzie indziej o hejtowaniu nieletnich, a jeszcze indziej o jakimś postępowaniu, ale niczego nie chce rozwinąć. Mogę się tylko domyślać, że ktoś założył niepełnosprawnej postępowanie karne, ale nie mam zielonego pojęcia za co. Zwierzchowska mówi, że fundacja będzie konsultować się z prawnikiem i potem może wyda oficjalne dementi.
Pytam ją, czy zdaje sobie sprawę, że najwyżej za kilka godzin będzie rozrywana przez media i że będzie z tego wielka afera. Twierdzi, że tak. Dostaję przez telefon krótki komentarz, ale będzie trzeba go zautoryzować. Wszytko potrwa jeszcze dłużej. https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/niep...