Mówi się, że "stadem baranów" łatwiej jest manipulować, dlatego długotrwałe wprowadzanie w błąd i ogłupianie społeczeństwa może być na rękę zarówno siłom wewnętrznym jak i zewnętrznym, aby wpływać na sytuację wewnętrzną kraju.
O tym jak na zasady demokracji, bezpieczeństwa i porządku publicznego, opinii i nastrojów społecznych wpływają wpuszczane i skrupulatnie pielęgnowane celowo spreparowane fałszywe informacje mówi się nie od dziś. O tym, że z fake newsami należy walczyć w sferze publicznej również. Problem stanowi jedynie fakt, że w Polsce wielu mówi a działa nikt.Wyprodukowanie dobrego fake news’a kilkanaście lat temu stanowiło duże wyzwanie logistyczne. Przy dzisiejszych możliwościach trudno sobie wyobrazić, ile pracy włożono w spreparowanie wiadomości w przeszłości. Jednak ich skuteczność pomimo konieczności włożenia większego wysiłku organizacyjnego widać choćby na przykładzie akcji „operation infektion” czyli wyprodukowania i rozpowszechnienia w latach 80. przez KGB fake news’a o pseudonaukowej teorii jakoby wirus HIV był wytworem laboratorium amerykańskiej armii. Pomimo, że Sowieci do dyspozycji mieli zaledwie tradycyjną prasę pisaną do której przemycali treści oraz korzystali z możliwości promowania wyprodukowanych informacji w trakcie udziału w międzynarodowych konferencjach, sfabrykowana informacja okazała się na tyle skuteczna, że jeszcze w 2001 roku afrykański portal allafrica.com donosił o wypowiedzi prezydenta Namibi, który twierdził o amerykańskim pochodzeniu wirusa.
Obecnie powszechny dostęp do Internetu oraz media społecznościowe stały się paliwem o gigantycznej wartości energetycznej dla działań tego typu. O tym, że w Polsce fake news i trollowanie w sieci ma się dobrze widać nie tylko w trakcie budzących uśmiech politowania informacji o „zapłakanych kuzynkach” czy „zakupieniu biletu na prom” ale również w trakcie prowadzenia bardziej zorganizowanych akcji - wprowadzania zamętu i podsycania napięcia czy to w wypadku działalności grup antyszczepionkowych czy bardziej szkodliwych akcjach przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Jak zatem Polacy radzą sobie z weryfikowaniem informacji, które pozyskują z sieci?
W krótkim raporcie IAB z 2018 roku „Dezinformacja w sieci. Analiza wiarygodności kanałów informacyjnych” wskazuje, że 58% polskich internautów wskazało media społecznościowe jako miejsce, gdzie najczęściej napotykali na nieprawdziwe informacje, na drugim miejscu znalazły się portale internetowe (39%) a na ostatnim miejscu podium serwisy z filmikami i materiałami wideo, czyli m.in. bardzo popularnego YouTuba. Bazując na tych liczbach, wygląda na to, że nie możemy narzekać na „świadomych” użytkowników sieci. Jednak należy zastanowić się nad metodologią pozyskiwania odpowiedzi od respondentów. Czy fake news wskazany przez nich był w rzeczywistości sprawdzoną i potwierdzoną przez nich nieprawdziwą informacją czy raczej był to komunikat, z którym się nie zgadzali ze względów ideologicznych i dlatego uznali ją za nieprawdziwą.
W tym samym roku również Komisja Europejska alarmowała, że dezinformacja może podważać zaufanie do instytucji, mediów i utrudniać obywatelom podejmowanie świadomych decyzji. Wskazywała również na kampanie, które ukierunkowane są na wywoływanie napięć społecznych. Na początku roku w ramach Unii Europejskiej uruchomiono system wczesnego ostrzegania przed dezinformacją, co prawda system okazał się nieefektywny i zapowiedziano jego zamknięcie, jednak już podjęcie inicjatywy samo w sobie jest działaniem korzystnym. Świadczy to o dużej świadomości europejskich urzędników co do konieczności podjęcia działań ochronnych w tym zakresie, które miejmy nadzieję już w niedalekiej przyszłości przyniosą korzyści a świadomość przeniesie się również na polskie poletko. Zagrożenie choć nie jest anonimowe i znamy główne źródła, z których spreparowane wiadomości wypływają to musimy jeszcze pozyskać zdolności do organizacyjnego wypracowania mechanizmów szybkiego wykrywania i zwalczania jego przejawów.
Polska – poligon doświadczalny walki informacyjnej?
W Polsce jak wydaje się walką z fake newsami zajmują się na poważnie tylko niektóre media. Choć ich wykrywanie idzie im bardzo dobrze to problem polega na tym, że o ile media mogą nagłośnić problem to nie są one odpowiedzialne za przygotowywanie mechanizmów ich zwalczania. Jednak, jako że termin ten stał się bardzo modny, pojawia się również na ustach polityków - zazwyczaj w kontekście zarzucania nieprawdy przedstawicielom konkurencyjnej opcji politycznej. Pomimo, że nietrudno wymienić skutki „wpuszczenia” odpowiednio spreparowanej informacji w odpowiednie środowisko, w wypadku polski już chyba tradycyjnie decydenci zidentyfikują to zagrożenie w momencie wybuchu dużego kryzysu lub kiedy przymusi nas do tego odpowiedni organ zewnętrzny. Trudno szukać jakiegokolwiek przejawu aktywności w obszarze edukacji, polityki czy prawa w tym zakresie. Archaiczna edukacja w Polsce i mowa tutaj o edukacji, która powinna być prowadzona od najmłodszych lat, nie przewiduje konieczności przygotowania społeczeństwa, w tym szczególnie narażonych dzieci, do zderzenia się z działaniami sił ukierunkowanych zarówno z wewnątrz jak i z zewnątrz naszego kraju.
O bezpiecznych zachowaniach w sieci, w tym o krytycznym spojrzeniu na informacje powinno uczyć się już w momencie, kiedy najmłodsi obywatele tego kraju otrzymują dostęp do smartfona – czyli bardzo szybko. To właśnie wraz z dzieckiem rozpoczynającym swoją przygodę z edukacją powinna startować nauka odpowiedzialnego pozyskiwania, korzystania i przekazywania informacji. Nie bez powodu. Czas spędzany na aktywnościach w Internecie przez coraz młodszych użytkowników stale wzrasta. Wiąże się to również z koniecznością wpajania odpowiednich zachowań od możliwie najwcześniejszego etapu, co przełoży się potem na ukształtowanie obywatela zdolnego do podejmowania niezależnych decyzji i w pełni świadomego roli swojego uczestnictwa w życiu politycznym.
https://www.cyberdefence24.pl/polska-niemoc-w-walce-z-fake-n...