Bereza Kartuska czarna karta historii II RP
Więźniom, tak jak w obozach hitlerowskich, nadawano numery, które musieli podawać zamiast imienia i nazwiska
Bereza Kartuska, kompletnie zapomniana jedna z najbardziej haniebnych kart w historii Polski, niespodziewanie zaczyna się pojawiać w gorączce dyskusji nad sprawami bardzo dziś aktualnymi. Jako straszak. Jako miejsce, gdzie należałoby wysłać przeciwników politycznych.
Tego rodzaju opiniom nie ma się co dziwić, skoro przeczytać można coś takiego: „Zawsze bronię Berezy Kartuskiej na lekcjach. Bereza Kartuska wtedy to nie jest Bereza Kartuska dzisiaj. Trzeba też zadać pytanie, czy ci, którzy byli w Berezie, rzeczywiście zbudowaliby bardziej wolnościową Polskę. A może otworzyliby jeszcze więcej Berez? Mam wrażenie, że większość z nich zamykałaby swoich przeciwników w jeszcze lepszych obozach”. Te słowa muszą szokować, tym bardziej że wypowiedział je Jan Wróbel, publicysta, nauczyciel historii w I Społecznym Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie. Są usprawiedliwieniem, żeby nie napisać pochwałą Berezy Kartuskiej, o której tak mało Polaków wie.
Po kuriozalnym procesie i wyroku na gen. Czesława Kiszczaka nasiliły się takie głosy jak publicysty „Super Ekspressu” Tadeusza Płużańskiego: „Szef bezpieki w PRL został prawomocnie skazany na dwa lata więzienia za wprowadzenie stanu wojennego. Niestety – w zawieszeniu. Bo zbrodniarze komunistyczni – tak jak niemieccy – powinni trafiać za kratki. Najlepiej do Berezy Kartuskiej. (…) Mam nadzieję, że podtrzymanie wyroku na Kiszczaka spowoduje pociągnięcie do odpowiedzialności innych żyjących komunistycznych bandytów. Że nie będą ich chronili resortowi lekarze i sędziowie, różni Kryżowie, Tuleyowie czy Łączewscy (dwaj ostatni specjaliści od wyroków na CBA Mariusza Kamińskiego). Że do tej współczesnej Berezy Kartuskiej trafią nie tylko czerwoni zbrodniarze, lecz także propagandyści, by wymienić tylko Joannę Senyszyn”. Nazwisk na „liście Płużańskiego” jest więcej.
„W Berezie Kartuskiej zamknąłbym współczesnych komunistów i pochwalał ich bicie” – to pragnienie autora książek historycznych Piotra Zychowicza. Monarchista Adam Danek z kolei pisze: „Niektórzy kamraci p. [Jarosława] Kurskiego przechwalają się, że pewnie niedługo przyjdzie po nich w nocy ABW. Dlaczego nie? Dobrze by im zrobiła ścieżka zdrowia według wzorów z Berezy Kartuskiej. Albo Brześcia”.
Na te słowa nakładają się internetowe wpisy, oczywiście anonimowe, mówiące, kogo spośród ludzi koalicji rządzącej (i nie tylko z niej) widzieliby w obozie koncentracyjnym internauci.
Szczególnie młodzi, czytając i słysząc takie opinie, pytają, czym naprawdę była Bereza Kartuska. Dlatego uznaliśmy, że warto przypomnieć to miejsce, a przede wszystkim, co się działo za murami tego polskiego obozu koncentracyjnego. Jak doszło do haniebnej decyzji o jego utworzeniu i kogo sanacyjna władza wysyłała do Berezy. Warto też wspomnieć o procesie brzeskim (1931-1933), który również kładzie się cieniem na rządach Piłsudskiego.
Paweł Dybicz
„Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: »Szybciej, biegiem«. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem – przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne »bykowce«, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób »korytarz« policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: »Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy!« – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. (…) Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: »Od czoła padnij, kłaść się na pyski«. Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: »Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!«” – tak wspominał swój pobyt w Berezie Kartuskiej Franciszek Klimka, Polak ze Śląska Opolskiego, skierowany do obozu 5 września 1939 r. za to, że miał niemieckie obywatelstwo.
Czytając tę relację, nietrudno zauważyć podobieństwo do tzw. powitania więźniów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Jego celem było maksymalne sterroryzowanie nowo przybyłych jeszcze przed ich formalną rejestracją, żeby stłumić w nich choćby najmniejszą chęć oporu. Takie skojarzenie nasuwa się też w związku z wysługiwaniem się przez załogę obozową kryminalistami w zastraszaniu więźniów politycznych i nadzorze nad nimi. Ale o tym w 2014 r., roku okrągłych rocznic, m.in. 100-lecia wybuchu I wojny światowej, 70-lecia powstania warszawskiego czy 25-lecia transformacji ustrojowej, się nie mówiło. Rocznica utworzenia tzw. miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej została przemilczana przez czynniki oficjalne, ponieważ ta jedna z najciemniejszych kart w historii II Rzeczypospolitej stoi w rażącej sprzeczności z kultem II RP uprawianym od 1989 r.
Czynnik zastraszania
Obóz w Berezie Kartuskiej formalnie powstał 12 lipca 1934 r. na podstawie rozporządzenia z mocą ustawy prezydenta Ignacego Mościckiego z 17 czerwca 1934 r. Pomysł utworzenia obozu wyszedł od premiera Leona Kozłowskiego i został zaakceptowany przez Józefa Piłsudskiego. Oficjalnie obóz nosił nazwę miejsca odosobnienia i był przeznaczony dla osób, „których działalność lub postępowanie daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. Wystarczyło zatem samo przypuszczenie. Akt oskarżenia ani wyrok sądowy nie były potrzebne. Rozporządzenie prezydenta RP zezwalało na utworzenie wielu takich miejsc, ale powstało tylko jedno – w Berezie Kartuskiej, w powiecie prużańskim na terenie województwa poleskiego.
Bezpośrednią przyczyną utworzenia obozu w Berezie było zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, dokonane 15 czerwca 1934 r. przez terrorystę z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Hryhorija Maciejkę. Początkowo o tę zbrodnię podejrzewano utworzony 14 kwietnia 1934 r. Obóz Narodowo-Radykalny, dlatego jego członkowie byli jednymi z pierwszych więźniów Berezy. Powstanie owego miejsca odosobnienia należy widzieć w kontekście sytuacji politycznej Polski przełomu lat 20. i 30. XX w. Ustanowione w wyniku przewrotu majowego w 1926 r. autorytarne rządy Józefa Piłsudskiego dążyły do zapewnienia jego obozowi (sanacji) dominującej i trwałej pozycji na scenie politycznej. Na początku lat 30. – jak zauważył Ireneusz Polit w pracy „Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej w latach 1934-1939” – „zaczęła narastać tendencja do wyeliminowania z życia politycznego czynnika opozycyjnego względem sanacji i zastraszenia. Wiązało się to z ogólnym tego typu prądem, który zaczął występować w większości krajów Europy. Przeciwników politycznych eliminowano niejednokrotnie w sposób brutalny”.
Utworzenie obozu w Berezie wieńczyło proces zaostrzenia kursu politycznego zmierzający do stworzenia totalitarnego państwa. Proces ten rozpoczął się od lekceważenia i łamania przez obóz rządzący konstytucji z 1921 r., a jego kluczowym momentem było aresztowanie przywódców opozycji parlamentarnej (Centrolewu) i osadzenie ich w twierdzy brzeskiej oraz przeprowadzenie w atmosferze terroru i nadużyć wyborów do Sejmu i Senatu w listopadzie 1930 r.
Prof. Andrzej Garlicki pisał, że „koncepcja utworzenia »miejsc odosobnienia«, czyli używając niemieckiej nomenklatury – obozów koncentracyjnych, musiała być od pewnego czasu przygotowywana w jakichś kręgach obozu sanacyjnego. Żadnych jednak szczegółów nie znamy. Przykład obozów hitlerowskich w Niemczech (Oranienburg i Dachau powstały już w marcu 1933 r.) był kuszący. Należy pamiętać, że wówczas celem tych obozów nie była eksterminacja. Chodziło o złamanie więźniów i zniechęcenie ich raz na zawsze do jakiegokolwiek oporu. A potem mogli wyjść na wolność. Wbrew sądom niektórych historyków nie wzorowano się na radzieckich łagrach, znacznie wcześniejszych niż obozy koncentracyjne, bo były ściśle strzeżoną tajemnicą i na ogół o nich nie wiedziano”.
Fanatyk komendantem
Obóz w Berezie utworzono w kompleksie budynków po byłych koszarach carskich. Administracyjnie podlegał on wojewodzie poleskiemu, którym od 5 października 1932 r. był płk Wacław Kostek-Biernacki (1884–1957), fanatyczny piłsudczyk, całkowicie dyspozycyjny wobec komendanta i mający opinię sadysty. Wcześniej dał się poznać jako komendant twierdzy brzeskiej na czas uwięzienia w niej posłów Centrolewu, odpowiedzialny za ich psychiczne i fizyczne maltretowanie.
Osadzenie w obozie następowało na podstawie decyzji administracyjnej bez prawa apelacji na okres trzech miesięcy i mogło zostać przedłużone o kolejne trzy miesiące. Znane są przypadki osadzenia trwającego rok. Zwolnionych można było ponownie zamknąć, jeśli na wolności znowu zachowaliby się „nieodpowiednio”. Wystąpić z wnioskiem o skierowanie do miejsca odosobnienia mógł starosta lub właściwy komendant policji. Do obozu wysyłano osoby, którym nie można było udowodnić popełnionych czynów niezgodnych z prawem. Prowadzono także deportacje „prewencyjne”, co dotyczyło głównie komunistów przed świętem 1 Maja. Ale w Berezie osadzano również ludzi niezwiązanych z żadną działalnością antypaństwową – na skutek pomyłki albo w rezultacie donosów i intryg.
Obóz, chociaż formalnie powołany 12 lipca 1934 r., zaczął funkcjonować już 6 lipca. Tego dnia o godz. 20 przywieziono dwóch pierwszych więźniów, członków Stronnictwa Narodowego z Krakowa, a o godz. 21 – trzech komunistów z Nowogródka. W nocy z 6 na 7 lipca wywieziono z Warszawy do Berezy czołowych działaczy ONR.
W ciągu pięciu lat istnienia obozu w Berezie zamknięto w nim ok. 3 tys. osób. Stany liczbowe wahały się od 100 do ponad 600 osadzonych. W 1936 r. było ich 369, w tym 342 komunistów, a 2 czerwca 1938 r. stan obozu wynosił 650 więźniów, w tym 417 politycznych. Znane są nazwiska 1473 więźniów, m.in. 22 członków ONR, 60 członków Stronnictwa Narodowego, 69 członków OUN, 979 członków Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, 129 członków różnych organizacji lewicowych (głównie komunistycznych) deportowanych z Łodzi, 19 działaczy Stronnictwa Ludowego i Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”, 108 kryminalistów (złodziei, paserów i sutenerów), 82 przestępców gospodarczych (przemytników, spekulantów, lichwiarzy, organizatorów hazardu) oraz pięciu bezpaństwowców.
Więźniem Berezy był np. wybitny publicysta konserwatywny Stanisław Cat-Mackiewicz, aresztowany 23 marca 1939 r. pod zarzutem „osłabiania ducha obronnego Polaków” w związku z krytyką polityki zagranicznej Józefa Becka. W obozie spędził 17 dni. Przedtem kilkakrotnie grożono mu osadzeniem w miejscu odosobnienia za artykuły krytykujące sanację.
Deportacje do Berezy nasiliły się po objęciu 15 maja 1936 r. funkcji premiera przez gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego. Bereza miała się stać środkiem zaradczym na wszelkie „zło” pojawiające się pod rządami sanacji. Od jesieni 1936 r. osadzano w niej przestępców gospodarczych, a od końca tego roku także kryminalnych, którzy – podobnie jak w obozach hitlerowskich – byli wykorzystywani jako pomocnicy załogi. Liczba przestępców gospodarczych i kryminalistów wysłanych do Berezy najprawdopodobniej wyniosła ok. 1 tys. osób.
Bicie było codziennością
Więźniów obowiązywał surowy regulamin. Tak samo jak w obozach hitlerowskich nadawano im numery, które musieli podawać zamiast imienia i nazwiska. Wśród kar regulaminowych były m.in.: zakaz korespondencji z rodziną, zmniejszenie racji żywnościowej, post o chlebie i wodzie, kara twardego łoża (pozbawienie pościeli) i karcer. Do kar pozaregulaminowych należały: bicie, w tym pałkami, poniżanie i psychiczne dręczenie. Więźniów na każdym kroku obrzucano ordynarnymi wyzwiskami, wśród których „skurwysyn” był najdelikatniejszym. O ile w twierdzy brzeskiej bicie osadzonych miało miejsce w nielicznych przypadkach, to w Berezie było codziennością. Oprócz bicia stosowano różnego rodzaju szykany i tortury, w tym karne ćwiczenia (m.in. czołganie się oraz tzw. kaczy chód, czyli chodzenie w półprzysiadzie), które odbywały się w sali służącej w lecie za pracownię betoniarską lub w miejscu, gdzie z ustępów wypływała uryna. Torturą było nawet wypróżnianie się. Stanisław Cat-Mackiewicz zeznał przed komisją powołaną przez rząd Władysława Sikorskiego do zbadania przyczyn klęski wrześniowej, że „wolno było tę czynność fizjologiczną załatwić tylko raz na dobę, rano: 20 ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę »raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery« każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić się i zapiąć się, co było oczywiście czasem niewystarczającym absolutnie, tym bardziej że skandowanie komendy nie było wcale wydłużone, lecz wyrazy »raz i dwa« były mówione w takim tempie, że całość komendy nie mogła wynosić więcej czasu niż półtora sekundy najwyżej. Wobec czego ludzie stale chodzili z niewypróżnionymi żołądkami, co zwłaszcza było dotkliwe przy owej gimnastyce polegającej na kilkugodzinnym kaczym chodzie”.
Osadzeni mieli obowiązek pracy fizycznej w obozie lub poza nim. Zmuszano ich m.in. do czyszczenia ustępów niewielką szmatką, czyli faktycznie gołymi rękami. Do najuciążliwszych zajęć należało pompowanie wody przy użyciu kieratu, którego orczyki były specjalnie zamocowane w ten sposób, że cały czas trzeba było pracować w głębokim pochyleniu. Wykonywali też zadania zupełnie bezsensowne, jak kopanie i zasypywanie rowów lub przenoszenie ciężkich kamieni z miejsca na miejsce. Niewątpliwie zatem – podobnie jak w obozach hitlerowskich – celem pracy było psychiczne złamanie więźniów. Ponadto musieli oni po obozie poruszać się biegiem i nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Przyłapanie na rozmowie groziło karcerem.
Dzień zaczynał się pobudką o godz. 4 rano, po czym następowały apel i śniadanie. O 6.30 rozpoczynała się praca lub karne ćwiczenia, które trwały z przerwą na obiad do godz. 17 (patrz ramka).
Agnieszka Knyt w źródłowym opracowaniu na temat Berezy Kartuskiej przytacza m.in. fragmenty relacji kilkunastu więźniów. Trofim Maryszczuk, członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, deportowany do Berezy w lipcu 1934 r., wspomina, że po wprowadzeniu go do kancelarii obozowej i odebraniu rzeczy osobistych kazano mu się odwrócić. Gdy to zrobił, został pobity – „zaczęli we dwóch młócić mnie pałami”. Potem polecono mu przyszyć do odzieży dwa kawałki płótna z nadrukowanym numerem więźniarskim. Po ich przyszyciu zameldował się u komendanta obozu Bolesława Greffnera. „Kto melduje? Więzień Maryszczuk, panie komendancie. Ha, ha – zaśmiał się drwiąco – nie ma już Maryszczuka, umarł w butach. Jest natomiast… – zerknął na mój lewy rękaw i wymienił mój numer”. Równie dobrze ta scena mogłaby się rozegrać w którymś z niemieckich obozów nazistowskich.
Jakub Prawin, działacz Komunistycznej Partii Polski, wspomina, że więźniów przy pracy zaprzęgano do „wozów, do pługa, do bron, brony obciążano często głazami, aby »lepiej pracowały«. (…) Odrębnym rozdziałem była praca przy walcu. Był to ogromny, kilkutonowy walec do ubijania dróg, poruszany normalnie za pomocą traktora lub wielokonnego zaprzęgu. W Berezie zaprzęgano do tego walca nas, więźniów”. Podobny walec, zwany walcem Krankemanna, był też w KL Auschwitz.
Włodzimierz Sznarbachowski, działacz ONR i redaktor dwutygodnika „Akademik Polski”, późniejszy pisarz, relacjonuje, że na pierwszy apel więźniów przybył do Berezy wojewoda poleski płk Wacław Kostek-Biernacki, sprawujący nadzór administracyjny nad obozem. „Wygłosił do nas krótkie pouczenie w stylu wojskowym. Mówił, że znaleźliśmy się w Berezie, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy z tych czy innych powodów nie szanują państwa ani jego ustroju, którzy nie doceniają istnienia i siły wolnej Polski. Wobec tego nauczy się nas tutaj szacunku dla państwa polskiego. (…) Wreszcie wojewoda zapowiedział, że dostaniemy wszyscy jednakowe pasiaki jako symbol, że od każdej jednostki, każdego obywatela państwo wymaga takiego samego minimum lojalności i szacunku dla władzy”. Sznarbachowski podaje, że najgorzej traktowano w Berezie komunistów, nacjonalistów ukraińskich i Żydów: „Oprócz masakrowania przez parę dni aż do nieprzytomności Ukraińców, którzy przy rannym apelu odliczali po ukraińsku, zdarzało się, że to tego, to owego odprowadzano na bok i tłuczono solidnie”.
Inny działacz ONR, Mieczysław Prószyński, podaje, że po przybyciu do obozu wprowadzono go do „lochu, gdzie leżała słoma”. Kazano mu uklęknąć z podniesionymi rękoma, a po chwili weszło dwóch policjantów, którym podoficer kazał załadować broń. Pozorowanie egzekucji trwało kilka minut, a na koniec podoficer zagroził Prószyńskiemu zastrzeleniem w razie usiłowania ucieczki.
Stefan Łochtin, działacz Stronnictwa Narodowego i dziennikarz konserwatywnego „Dziennika Wileńskiego”, wspomina, że „stosunek policjantów do aresztowanych był bardzo rozmaity. Byli tacy, którzy przynosili po kryjomu jedzenie i wręczali je w ustępie czy gdzie indziej, ale należeli oni do wyjątków. Większość była bardzo surowa – powiedziałbym nawet zwierzęco surowa”.
Ci, którzy zostali zwolnieni z Berezy, musieli potępić swoją przeszłość polityczną i nie mogli nikogo informować o sytuacji w obozie pod karą ponownego w nim osadzenia. Wielu więźniów doznało dożywotniego uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Znane są nazwiska 14 więźniów, którzy zmarli w obozie i szpitalu więziennym. Według Ireneusza Polita, na skutek sadystycznego traktowania i ciężkiej pracy zmarło nie więcej niż 20 osób. Jednak rzeczywista liczba ofiar jest trudna do ustalenia, gdyż ciężko chorych lub zmaltretowanych zwalniano, by uniknąć ich zgonu w obozie. Umierali oni nawet po dłuższym czasie od wyjścia na wolność. Tak było m.in. w przypadku działacza ONR i adwokata Henryka Rossmana (1896-1937), który podczas pobytu w karcerze nabawił się zapalenia nerek i zmarł na uremię dwa lata po zwolnieniu z Berezy.
Porządek musi być
Funkcjonowanie miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej przerwał wybuch II wojny światowej, a następnie agresja radziecka 17 września 1939 r. i zajęcie Kresów Wschodnich przez Armię Czerwoną. Dręczyciele więźniów z Berezy niejednokrotnie sami padali ofiarą terroru największych tyranii XX w. Wielu policjantów służących w obozie zostało zamordowanych w 1940 r. przez NKWD w Twerze (wówczas był to Kalinin, pochowano ich w Miednoje). Drugi komendant Berezy, podinsp. Józef Kamala-Kurhański, zginął w Auschwitz 25 października 1941 r. Wacław Kostek-Biernacki, który administracyjnie nadzorował Berezę, został aresztowany przez UB w 1945 r. Poddawany torturom w śledztwie i skazany na karę śmierci, spędził 10 lat w więzieniu mokotowskim i zmarł dwa lata po wyjściu na wolność.
Rozporządzenie prezydenta RP z 17 czerwca 1934 r., będące formalną podstawą do utworzenia miejsca odosobnienia w Berezie, zostało uchylone przez premiera Władysława Sikorskiego 26 września 1941 r. Ten sam Sikorski utworzył własną Berezę dla swoich przeciwników politycznych na szkockiej wyspie Bute (zwanej też Wyspą Węży). Przez obóz ten, istniejący w latach 1940-1942, przeszło ok. 1,5 tys. osób, głównie piłsudczyków, ale także endeków, m.in. Adam Doboszyński.
Wśród historyków trwa spór, czy Bereza była obozem koncentracyjnym. Za taki uznaje ją m.in. Timothy Snyder. Należy zauważyć, że określenia tego używały wówczas same czynniki sanacyjne. Prorządowa „Gazeta Polska” (redagowana przez fanatycznego piłsudczyka ppłk. Bogusława Miedzińskiego), uzasadniając konieczność utworzenia miejsc odosobnienia, pisała w nr. 168 z 19 czerwca 1934 r.: „Wiemy, co natomiast musi być w Polsce, bo my tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga i będzie. Obozy koncentracyjne. Tak. Dlaczego? Dlatego, że widać owych osiem lat pracy nad wielkością Polski, osiem lat przykładu i osiem lat osiągnięć, osiem lat krzepnięcia – nie wystarczyło dla wszystkich”. Andrzej Garlicki uważał, że Bereza była wzorowana na KL Dachau.
Takie obozy nie są tylko historią. Pokusa sięgania po podobne metody wciąż istnieje i jest uzasadniana np. walką z terroryzmem (współczesne „naruszenie bezpieczeństwa publicznego”?). Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z reżimami totalitarnymi lub autorytarnymi, czy z państwami uważającymi się za demokratyczne – sprawcy zawsze będą się odwoływać do jakiejś wzniosłej ideologii i z góry zakładać swoją bezkarność.
Literatura:
Andrzej Garlicki, „Piękne lata trzydzieste”, Warszawa 2008; Andrzej Garlicki, „Bereza, polski obóz koncentracyjny”, Wyborcza.pl, 19.04.2008; Agnieszka Knyt, „Bereza Kartuska”, „Karta” nr 59/2009, s. 24-67; Ireneusz Polit, „Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej w latach 1934-1939”, Toruń 2003; Piotr Siekanowicz, „Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej 1934-39”, Warszawa 1991; Wojciech Śleszyński, „Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej 1934-1939”, Białystok 2003
Autor jest historykiem, pracownikiem w Dziale Naukowym Muzeum Auschwitz-Birkenau