„MOGĘ O NIM POWIEDZIEĆ, ŻE BYŁ KATEM”
"Kapo" Węgrzyn
„Kapo” – postać budząca przerażenie w niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych. Choć sami byli więźniami, okrucieństwem przebijali nawet esesmanów. Za cenę lepszego wyżywienia, szansy przeżycia, poczucia władzy i bezkarności byli gotowi znęcać się nad więźniami, zmuszać ich biciem do nieludzkiej pracy, a nawet zabijać. Sam komendant Auschwitz Rudolf Hoss przyznał, że żaden obóz koncentracyjny nie mógłby funkcjonować, gdyby część więźniów nie współpracowała z obozową administracją, nadzorując i zastraszając współwięźniów.
Okazuje się, że „kapo” było też w obozach reaktywowanych w Polsce po 1944 r. Polskie władze komunistyczne wykazały się tu niezwykłym pragmatyzmem. Zwalczając po wojnie konsekwentnie wszystko, co kojarzyło się z niemieckością, nazizmem, bez najmniejszych skrupułów, od pierwszych dni swej władzy, wykorzystali dla własnych celów najokrutniejszy symbol okupacji – obozy koncentracyjne. Więźniowie, jak niegdyś, spali na piętrowych pryczach zbitych z desek, pili wodnistą zupę z brukwi, konali z głodu lub zakatowani przez obozowych strażników.
Reaktywowano też pohitlerowską strukturę hierarchii władzy: komendantów, zwanych teraz oficjalnie naczelnikami, oddziałowych, blokowych, barakowych, a także funkcję szczególnie znienawidzonego przez więźniów „kapo”. Z braku rodzimych odpowiedników, przetłumaczono dosłownie z niemieckiego obozową dokumentację, wzory pism, kart ewidencyjnych, regulaminy, zaprowadzono wielogodzinne poranne i wieczorne apele, po których na placu pozostawały trupy więźniów zmarłych z wycieńczenia. Ponownie podłączono do prądu ogrodzenie z drutów kolczastych, pozostawiając na nich tabliczki z napisem Achtung! Wysokie napięcie!
Inna oczywiście była skala, zarówno jeśli chodzi o liczbę więźniów, jak i ofiary obozów. Jednak dla Niemców, Ślązaków czy Ukraińców i Polaków, którzy trafili po 1945 r. za druty tych samych obozów koncentracyjnych, nie miało to przecież większego znaczenia.
Również Ukraińcy i Polacy z Akcji „Wisła” więzieni w COP Jaworzno w tzw. „sektorze ukraińskim”, mieli swoich „kapo”, zwanych bardziej swojsko – „gońcami” lub i pogardliwie „repeciarzami” (od dodatkowej porcji zupy, tzw. „repety”, którą otrzymywali w zamian za wysługiwanie się strażnikom obozowym). To jedno z interesujących ustaleń poczynionych przeze mnie w trakcie prac nad książką.
W zeznaniach ukraińskich więźniów pojawiają się nazwiska kilkunastu osób funkcyjnych: barakowych i salowych. Jednak najczęściej wymienia się trzech „kapo”, słynących z wyjątkowego okrucieństwa i sadyzmu wobec współwięźniów. Byli to: Stefan Węgrzyn z Woli Piotrowej, Józef Iwanow z Monasterca i Iwan Jagniszczak, zwanego „Czarnym Jasiem”, z Olchowców. Wszyscy byli Ukraińcami.
Szczególny postrach wśród ukraińskich więźniów budził „kapo” Węgrzyn. Był wysoki, silnie zbudowany. Według moich ustaleń nazywał się Węgrzyn Stefan, był synem Aleksandra i Marii, ur. 9 stycznia 1909 r. w Woli Piotrowej, pow. sanocki. Do obozu przybył 22 maja 1947 r. Miał nr obozowy 830. Po zwolnieniu z obozu w Jaworznie mieszkał w Niezabyszewie, pow. bytowski, pracował w cegielni, potem w Bornem Sulimowie i Wałczu.
Jego tożsamość i aktualne miejsce zamieszkania potwierdził sędzia Jerzy Ruciński, oddelegowany do Oddziałowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, gdzie powierzono mu prowadzenie śledztwa wszczętego na mój wniosek w 1991 r. w sprawie zbrodni popełnionych na ukraińskiej ludności cywilnej w COP Jaworzno. Sędzia Ruciński okazał się niezwykle operatywny. W ciągu krótkiego czasu odnalazł nie tylko „kapo” Węgrzyna, ale również ponad 70 funkcjonariuszy UB i strażników obozowych. Zlecił też przesłuchanie 116 byłych więźniów obozu, których adresy przekazałem Komisji w 1990 r.
Niestety 17 marca 1994 r. sędziemu Rucińskiemu odebrano śledztwo i polecono przekazać wszystkie zgromadzone w tej sprawie akta cywilnej Prokuraturze Wojewódzkiej w Katowicach, która zadziwiająco szybko, jak na tak obszerną i złożoną sprawę, bo niespełna po 9 miesiącach od wznowienia dochodzenia, wydała postanowienie o jego umorzeniu „wobec stwierdzenia, iż czynów nie popełniono” i „wobec niewykrycia sprawców” tych przestępstw.
W konsekwencji zaprzepaszczono też szansę na postawienie „kapo” Węgrzyna przed sądem, podobnie jak wielu żyjących jeszcze wówczas strażników, a przede wszystkim śledczych UB ze specjalnej Grupy Śledczej MBP. Nie twierdzę bynajmniej, że postanowiono wówczas sprawę „Jaworzna” zamieść pod dywan, żeby nie nadawać jej publicznego rozgłosu, niemniej jednak sprawa „kapo” Węgrzyna jest tego wzorcowym przykładem.
Prowadzący śledztwo prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach L.G., mając pełną wiedzię i świadomość tego, że Stefan Węgrzyna jest jedynym żyjącym „kapo”, którego zdołano zidentyfikować, dysponując jego dokładnymi danymi personalnymi, adresem zamieszkania, aktualną fotografią, zeznaniami dziesiątków świadków – byłych więźniów, którzy wymieniali go z nazwiska i szczegółowo opisali jego rysopis, przypadki popełnionych przez niego zbrodni na więźniach ukraińskich, nigdy nie przesłuchał go osobiście jako podejrzanego o pełnienie funkcji „kapo” i znęcanie się nad więźniami obozu w Jaworznie, lecz zlecił to Prokuraturze Rejonowej w Szczecinku.
Przesłuchujący Węgrzyna w ramach pomocy prawnej prokurator R.W., nie został uprzedzony, że ma do czynienia z osobą podejrzaną o pełnienie w obozie funkcji „kapo” i popełnienie licznych zbrodni. Na domiar złego pytania pomocnicze do przesłuchania, jakie prokurator R.W. otrzymał z Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach, nie zostały opracowane specjalnie pod kątem Węgrzyna, co wydawałoby się logiczne, lecz były kalką standardowego zestawu 12 tzw. „zagadnień” wykorzystywanych przy przesłuchaniu funkcjonariuszy UB i strażników obozowych. Sic!
Stefan Węgrzy przesłuchiwany 28 lutego 1995 r. jako świadek, a nie podejrzany w sprawie, oświadczył butnie:
„Nie zetknąłem się z przypadkami bicia lub torturowania więźniów COP Jaworzno w trakcie przesłuchań. Nie byłem świadkiem znęcania się więźniów funkcyjnych nad współwięźniami. Oświadczam, że wyżywienie w COP było dobre, ale było go za mało, lecz nikt nie głodował, w każdym razie na jedzenie tam nie narzekałem. To wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie”.
Całe przesłuchanie S. Węgrzyna wraz z kwestiami formalnymi trwało zaledwie 35 minut, a protokół jego zeznań mieści się na niespełna jednej stronie kartki.
Przesłuchiwany w ramach tego samego śledztwa Piotr Kantor z Sebieczowa, jedna z wielu ofiar „kapo” Węgrzyna, zeznał: „Bił mnie zawsze drewnianą deską (kantówką) lub kijem. Mogę o nim powiedzieć, że był katem”.
Według relacji innego więźnia Wasyla Tokarczuka z Zatwarnicy – Węgrzyn „był urodzonym katem”.
Poniżej fot. Stefana Węgrzyna z 1962 r.
Więcej na temat Węgrzyna, śledztwa i innych „kapo” będzie w mojej książce. Polecam!
P.S. Dziękuję bardzo wszystkim osobom, które przyłączyły się dotychczas do ogłoszonej przeze mnie na zrzutka.pl zbiórki pieniędzy na opłacenie kosztów druku książki OBÓZ "JAWORZNO".
Jeśli nie chcesz, żeby sprawę uwięzienia Ukraińców i Polaków w Jaworznie "zamieciono pod dywan", jak wiele innych wstydliwych tematów, wesprzyj druk tej książki. Liczy się każda złotówka.
https://zrzutka.pl/rx3zm8