Rodziłam rok temu drugie dziecko w mińskim szpitalu, była to sobota. Miałam poród wywoływany, po terminie, rozwarcie w połowie pełne, ale akcji porodowej brak. Wchodziłam na salę zaraz po jednej dziewczynie, prócz mnie były jeszcze dwa porody. Rodziłam razem z mężem, a Pani położna cały czas monitorowała poród czyli obowiązkowe ktg, ciśnienie, podłączenie wenflona, podanie oxytocyny, badanie rozwarcia, podanie czopków rozkurczowych, wszystko na bieżąco było wpisywane w komputer. Potem przyszła położna z ginekologiem i zapytali się czy przebić pęcherz, bo to przyspieszy akcję porodową. Zgodziłam się. Wszyscy byli mili, uprzejmi, nie czułam się źle traktowana, nikt na mnie nie krzyczał, ani źle się nie odnosił, ani do mnie i ani do męża. Poród trwał niecałe 2 godziny od wejścia na salę porodową. A było to w południe, więc zaraz po porodzie zjadłam obiad przyniesiony przez salową.
Ale warunki są tragiczne. Mam porównanie do innego szpitala, w którym rodziłam pierwsze dziecko (wg inne województwo).
Już na oddziale noworodkowym także nie narzekałam na opiekę. Bardzo interesowali się pacjentkami, pielęgniarki bardzo starały się pomóc młodym mamom, często przychodziły w nocy jak i w dzień. Wiadomo, z niektórymi było "ciężko" i to one twierdziły, że jest coś nie tak... Jednej nie chcieli wypisać z noworodkiem do domu, bo nie przystawiała dziecka do piersi tylko wymuszała na pielęgniarkach dokarmianie sztuczną mieszanką. Kazała zabierać dziecko na noc, bo ona "zmęczona"...jak inne matki zresztą... Pamiętam jak ordynator przeprowadził z nią rozmowę. To było piękne i mądre co jej powiedział. Tylko szkoda, że takim pustakom nic nie trafia do głowy.
Polecam mińską porodówkę - personel. Tylko ostrzegam przed kabinami prysznicowymi oraz toaletami - PRL i grzybica.