Karolina Wigura
Śmiech jest istotną częścią życia publicznego i ważną informacją o dynamice danej grupy społecznej. Może mieć charakter katarktyczny, wyzwalający, może być wentylem bezpieczeństwa. Ale może także być nośnikiem pogardy, nietolerancji i konformizmu. W ostatnich wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego na temat osób transpłciowych - a były już co najmniej dwie takie wypowiedzi, tydzień temu i w ostatnią sobotę - najbardziej zastanawia mnie właśnie śmiech, który słychac z offu.
To, że wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego są oburzające, to jedno. Ale drugie, to to, na co wskazuje ten śmiech. Można sobie wyobrazić polityka, który mówi rzeczy oburzające, a reakcją jest gniewny pomruk lub pełne konsternacji milczenie. Tutaj jednak, w przypadku obu wypowiedzi, mamy porozumiewawczy śmiech. Rechot, chciałoby się powiedzieć. Co mówi ten śmiech?
Mówi o konformizmie: lider przemawia, a słuchacze wyrażają swoim śmiechem aprobatę. W tej konformistycznej rozgrywce nawet osoby, które niekoniecznie myślą, jak prezes, skłaniane są presją grupy do tego, aby zaakceptować te wypowdzi. To raz. Mówi też o tym, że gdy Kaczyński powtarza kolejny raz żart o osobach transpłciowych, to trafia w jakieś rezyduum uprzedzeń, w miejsce, gdzie jego publiczność przechowuje różne tego rodzaju pogardliwe przekonania o osobach transpłciowych, a następnie te przekonania wyciąga na światło dzienne i legitymizuje. W tym sensie słowa o osobach transpłciowych do złudzenia przypominają słowa o bakteriach i pierwotniakach, rzekomo przenoszonych przez syryjskich uchodźców - to słowa Kaczyńskiego z 2015 r. To dwa. Mówi wreszcie o nastrojach w elektoracie PiS, bo przypuszczam, że prezes nie powtarzałby kolejny raz tego samego żartu, gdyby badania wewnętrzne nie mówiły mu, że są ludzie, którzy tego rodzaju słów będą z uwagą słuchać, którzy na nie czekają. To trzy.
Wszystko to powoduje pytanie o strategię wyborczą PiS. Od 2015 roku przed każdymi wyborami PiS pompuje opowieść o jakiejś grupie społecznej, która jest sprzeczna z "normą". Najpierw uchodźcy, potem osoby LGBT+, teraz osoby transpłciowe. Za każdym razem jest to grupa niewielka i w wielkiej mierze bezbronna wobec większości (chciałoby się powiedzieć - rozrechotanej większości). Przedtem strach i panika moralna, teraz rechot - to są zjawiska uniemożliwiające empatię, potraktowanie drugiego człowieka z szacunkiem.
W żadnym wypadku nie należy usprawiedliwiać tego rodzaju strategii. Warto jednak spróbować rozumieć społeczne mechanizmy, które stoją za podatnością części Polaków i Polek na tego rodzaju opowieść. Rozumienie to nie usprawiedliwienie. Moją hipotezą jest, iż istnieje taka grupa ludzi, która szczególnie obawia się szybkiej zmiany społecznej, następującej wokół nas wszystkich. Sądząc z kariery tego typu zachowań politycznych, grupa ta obecna jest tak w polskim społeczeństwie, jak i w wielu innych. Ludzie ci tak bardzo obawiają się zmiany, tak bardzo jej nie chcą, czują się przez nią zagrożeni, że skłonni są obwiniać niewielkie grupy mniejszościowe o ich spowodowanie. O tym należy pamiętać, ponieważ czym innym jest potępienie rozniecających te nastroje polityków, a czym innym próba dotarcia do ich wyborców.