Białoruś: co dziś powinna oznaczać solidarność
BARTOSZ KRAMEK·PIĄTEK, 14 SIERPNIA 2020·9 MIN
Od pierwszych dni listopada 2013 r. - jako obserwatorzy Open Dialogue Foundation / Fundacja Otwarty Dialog - byliśmy na kijowskim Majdanie. Nie da się jednak porównać poziomu i skali przemocy tamtej zimy w Kijowie i tego lata w Mińsku. Tak, to prawda, na Majdanie siepacze Janukowycza pobili na śmierć, spalili i zastrzelili ponad 100 Ukraińców i wspierających ich obywateli innych krajów. Jednak ówczesne władze nie urządzały od samego początku regularnych polowań na protestujących i przypadkowych mieszkańców na ulicach CAŁEGO Kijowa i szeregu innych miast.
Pierwsza ofiara śmiertelna - ormiańskiego pochodzenia Serhij Nihojan - pojawiła się pod koniec stycznia 2014 r. - po dwóch miesiącach od wybuchu rewolucji, a większość poległych to ofiary kul Berkuty w jej kulminacyjnym momencie - 18-20 lutego 2014. Pole starcia było też zasadniczo zawężone do Majdanu i okolic; przez wiele dni berkutowcy (ówczesny ukraiński OMON) chronili po prostu kwartał rządowy przed - słusznym - gniewem społecznym, względnie podejmowali (czasem dosyć niemrawe) próby natarcia na zabarykadowany Majdan.
To prawda - Majdan rozpoczął się od oburzającej agresji Beruktu wobec śpiących na placu studentów, którzy spontanicznie zebrali się na nim, by zaprotestować przeciwko odmowie podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE przez Janukowycza. To ich pobicie i rozpędzenie wyprowadziło na ulice setki tysięcy kijowian i rozpoczęło proces przemiany Majdanu w swego rodzaju twierdzę, czy może raczej warowny obóz. W kolejnych dniach listopada w starciach na Instytuckiej i Bankowej oberwał polski dziennikarz Paweł Pieniążek, a my - razem z dwójką polskich parlamentarzystów - Marcinem Święcickim i Tomkiem Makowskim - musieliśmy się chronić przed nacierającymi w dymie granatów funkcjonariuszami.
To prawda - zdarzały się od czasu do czasu pobicia i polowania na uczestników protestów w ciemnych uliczkach; zdarzało się nocne niszczenie samochodów na lwowskich tablicach. Od pewnego momentu należało wystrzegać się tituszek - coraz bardziej otwarcie współpracujących z milicją zbirów. Ale jednak w Kijowie przez cały niemal okres Rewolucji Godności było względnie bezpiecznie. Ukraińskie i polskie symbole narodowe budziły entuzjazm na ulicach, a większa część miasta albo Majdan czynnie logistycznie wspierała, albo żyła obok niego - tak jakby nic się nie działo. I niemal do samego końca protestów było to możliwe. A my jako cudzoziemcy czuliśmy się poniekąd bardziej bezpiecznie, wiedząc, że miejscowe służby będą do nas zapewne podchodziły ze szczególną ostrożnością. Wiedząc, że nasza potencjalna krzywda to możliwa afera nie tylko w ukraińskich, ale i zagranicznych mediach oraz skandal dyplomatyczny.
Tak, w miejscach starć na Instytuckiej i Hruszewskiego, Berkut bił ludzi. Zdarzały się także ataki na dziennikarzy, a nawet na personel medyczny (!) - strzelano między innymi do naszych oznaczonych czerwonym krzyżem wolontariuszek, które pomagały majdanowej służbie medycznej. Były dnie, w których służby porywały rannych ze szpitali i ganiały za protestującymi po górującym nad Majdanem hotelu Ukraina. Porwano i cieżko pobito antykorupcyjną dziennikarkę Tatianę Czornowił, Dmytra Bułatowa - jednego z liderów Automajdanu i kozaka Mychajło Hawryluka. A na koniec pojawili się snajperzy z ostrą amunicją. Majdan zapłonął i spłynął krwią bohaterów, których ochrzczono mianem Niebiańskiej Sotni.
A jednak. A jednak czytając i oglądając dziś relacje z Białorusi, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że siepacze Łukaszenki uliczną agresję i przemoc przenieśli na nowy poziom. Szokujące wrażenie robią sceny wysyłania OMONu nawet… na wieś i bicia ich mieszkańców na podwórkach własnych domów. Niewiarygodne wręcz wydają się doniesienia o regularnym strzelaniu w okna prywatnych mieszkań, o bezwzględnych łapankach na zagranicznych korespondentów prasowych - zarówno tych opozycyjnie nastawionych miejscowych, tych z Rosji i Ukrainy, ale też Polski i brytyjskiej BBC. Są już także informacje o użyciu ostrej amunicji.
Pierwszą ofiarę śmiertelną w Mińsku przyniosły już pierwsze dni. Do dziś nie wiadomo ile ich jest - na pewno kilka, prawdopodobnie - więcej. Zostać ciężko pobitym w ostatnich dniach można było wszędzie. Przemoc kierowano tak “prewencyjnie”, jak i częstokroć - ślepo; jej ofiarami stawali się także przypadkowi przechodnie. Relacje z miejsc zatrzymań przywodzą na myśl skojarzenia z brutalnością, jaką charakteryzowało się Gestapo i NKWD w czasie II wojny światowej. Poraża skala represji: zatrzymanych zostało już kilka tysięcy osób, setki “zaginęły”. Uświadamia to dziś wyraźnie, że anegdotyczna w wielu obszarach życia Białoruś to bezwzględne państwo policyjne, którego nie da się porównać z Ukrainą czasów Janukowycza. Dlatego wsparcie Białorusinów jest dziś jeszcze większym wyzwaniem: zarówno moralnym, jak i geopolitycznym. W szczególnym miejscu stawiającym nas - Polskę i Polaków.
Co możemy i powinniśmy zrobić?
Po pierwsze - na szczeblu politycznym - opowiedzieć się zdecydowanie po stronie protestujących i - z nieco większą ostrożnością - opozycji demokratycznej. Odmówić uznania Łukaszenki za zwycięzcę wyborów i wezwać do ich powtórzenia.
Po drugie, wprowadzić bezwzględne sankcje personalne wobec przedstawicieli władz - tak najwyższego, jak i średniego szczebla - odpowiedzialnych za politykę i realizację represji. Zero wiz, zamrożenie zagranicznych aktywów, publiczne napiętnowanie. Tak wobec polityków, funkcjonariuszy, jak i ich rodzin. Można wykorzystać do tego mechanizmy sankcyjne imienia Sergieja Magnickiego.
Po trzecie, stanowczo domagać się uwolnienia zatrzymanych i zakończenia prześladowań. Wraz z powtórzeniem wyborów (z gwarancją udziału i bezpieczeństwa Swiatłany Cichanouskiej) powinny one warunkować dalsze kroki Polski, UE i wszystkich państw zachodnich wobec reżimu; liberalizacja - więcej dialogu; przykręcanie śruby - więcej sankcji. Postawić na szali dalszy udział Białorusi w Partnerstwie Wschodnim i organizację spotkań poświęconych Ukrainie w formacie normandzkim w Mińsku, a odcięcie Białorusi od systemu rozliczeń finansowych SWIFT powinno służyć jako straszak na Łukaszenkę. Nie zawsze sankcje i retorsje trzeba natychmiast wprowadzać - często wystarczy sama (lecz wiarygodna) ich groźba, lub zwyczajnie - ryzyko. Absolutną czerwoną linią powinny być ataki na dziennikarzy.
Po czwarte - udzielić każdego możliwego wsparcia protestującym, niezależnym mediom i społeczeństwu obywatelskiemu. Otwarta granica dla pragnących ewakuować się z kraju represjonowanych, szybka ścieżka w przyznawaniu statusu uchodźcy, wsparcie finansowe dla Białorusinów w kraju i ich rodzin. Wsparcie materialne - protestujący potrzebują nowoczesnych telefonów i sprzętu łączności; wsparcie informacyjne i technologicznie - tak, by umożliwiać obchodzenie wprowadzanych przez władze blokad Internetu. Misje obserwacyjne z zagranicy - nie tylko w Mińsku, lecz i innych miastach; nie wolno zapomnieć o protestujących regionach.
Do działania w tych wszystkich obszarach powinny się zaangażować ambasady i konsulaty państw demokratycznych. Obserwatorzy z ramienia Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych oraz dyplomaci powinni monitorować miejsca protestów i dobijać się o spotkania z zatrzymanymi. Ich obecność może przyczynić się do otrzeźwiania miejscowych struktur siłowych.
Po piąte - Rosja: jedyne miejsce, w którym na realne wsparcie zewnętrzne może liczyć Łukaszenko. Z bandycką Rosją nie trzeba “rozmawiać o Białorusi”, lecz ostrzec, że jakakolwiek interwencja w jej sprawy wewnętrzne spotka się z retorsjami UE i całego Zachodu, co w praktyce powinno oznaczać dalsze zacieśnienie sankcji, tak systemowych, jak i personalnych. Rosja ma się gospodarczo coraz gorzej i Zachód zdecydowanie powinien to wykorzystać.
Po szóste - Ukraina: państwo, które z uwagi na wojnę z Rosją z ostrożnością podchodzi do swojego północnego sąsiada, powinno jednak zostać wciągnięte w postulowany front działań państw zachodnich; Łukaszenka to przeszłość, a idąca w kierunku zachodnim Białoruś to szansa dla Ukrainy. Ukraińskie społeczeństwo, pomne wsparcia Białorusinów w czasie Majdanu, czuje istotny dług wdzięczności wobec sąsiadów.
Po siódme - konstruktywna część białoruskich elit władzy: białoruscy ambasadorowie w krajach zachodnich i przedstawiciele Białorusi w organizacjach międzynarodowych oraz kontakty akredytowanych w tym kraju zachodnich dyplomatów powinni otrzymać wiadomość o gotowości Zachodu do rozmowy o przyszłości kraju; o woli mediacji i wsparcia dla dialogu ze społeczeństwem, o wsparciu dla tych członków rządu i administracji, którzy będą skłonni do wystąpienia przeciw Łukaszence i wsparcia przemian. Budowa kanałów komunikacji pomiędzy nimi, a protestującymi Białorusinami: w optymalnym wariancie należałoby dążyć do umożliwienia Łukaszence ewakuacji za granicę i swego rodzaju scenariusza okrągłostołowego na Białorusi.
Po ósme - hojna oferta dla demokratycznej Białorusi i Białorusinów. Wsparcie finansowe i eksperckie reform, droga do stowarzyszenia z UE, ruch bezwizowy, program stażowe i stypendialne, wspólne projekty z europejskim społeczeństwem obywatelskim i przede wszystkim - wsparcie polityczne i pomoc gospodarcza w obliczu spodziewanej kontrakcji Moskwy (od której Białorusi jest w bardzo poważnym stopniu uzależniona w dziedzinie energetyki i eksportu) - reorientacja Ukrainy po Majdanie powinna służyć tu jako punkt odniesienia. Tak, przemiany mogą być trudne i bolesne, lecz jak wiele Białorusini mają dziś do stracenia?
Oczywiście, to plan maksimum, którego realizm można - słusznie - poddawać w wątpliwość. Zachód (ani nawet UE) nie są, zwłaszcza dziś - monolitami, a dopóki prezydentem USA pozostaje walczący o reelekcję Donald Trump, poważnie ogranicza to możliwości skutecznego, wspólnego, szerokiego działania.
Nie znaczy to jednak, że w tym kierunku nie należy zmierzać i prowadzić działań w ramach montowanych ad hoc “koalicji chętnych” - państw sąsiadujących z Białorusią, czy państw w pierwszym rzędzie zainteresowanych stawianiem tamy ekspansjonistycznym zapędom Rosji. Takim krajem w pierwszym rzędzie jest Polska - i gdyby nie fatalna ekipa, jaka znajduje się obecnie u władzy - moglibyśmy i powinniśmy znaleźć się w awangardzie państw przewodzących wsparciu dla Białorusi, tworząc razem z Litwą i pozostałymi państwami bałtyckimi oraz Szwecją i Wielką Brytanią (kraje te mocno wspierają Ukrainę i występują przeciw Rosji) - pierwszy krąg zaangażowanych. Czy jesteśmy dziś na to gotowi?
Łukaszenka jest skończony, jego pozycja została nieodwracalnie podważona. Nie jest gwarantem utrzymania semi-niezależności Białorusi od Rosji, lecz gwarantem rosyjskich wpływów (nawet jeśli czasem zdaje sprzeciwiać się ich poszerzeniu). Na Białorusi stacjonują rosyjskie wojska, a po agresji Rosji na Ukrainę, kraj ten - jako część wspólnego obszaru celnego - stał się strefą przerzutową umożliwiającą obchodzenie sankcji gospodarczych nałożonych na Moskwę. Dlatego w Rosji zaczęły królować białoruskie krewetki.
Jednocześnie, putinowska Rosja pozostaje głównym geopolitycznym zagrożeniem i źródłem patologii w naszej części świata. Rozgrywka o Białoruś w tym kontekście jest podobna do gry o Ukrainę: o to, czy stanie się częścią Zachodu, czy pozostanie pod wpływami Moskwy. A im więcej problemów ma Moskwa i im dalej możemy odsunąć jej oddziaływanie, tym lepiej dla nas.