Warszawskie bagienko.
Stwierdzenie, że z warszawskim wymiarem sprawiedliwości dzieje się coś złego, nie będzie przesadnie odkrywcze. Wrażenie, że w stolicy trójpodział władzy opiera się na ratuszu, sądach i czyścicielach kamienic też nie jest niczym nowym.
Ostatnio jednak przekraczane są kolejne granice, a coś, co trudno nazwać prawem, ciężkim walcem kolejny raz przejechało się po najsłabszych i mimowolnych uczestnikach tej nieuczciwej gry – ofiarach warszawskiej reprywatyzacji.
We wrześniu przeczytać mogliśmy o ponownym wpisaniu znanego mecenasa, przeciwko któremu postawione są zarzuty w sprawach reprywatyzacyjnych, do palestry. W tym samym miesiącu Warszawski Sąd Administracyjny wydał wyrok, w którym de facto unieważnił podstawy prawne działania komisji weryfikacyjnej, choć nie kwestionował konstytucyjności powołującej ją ustawy. I wtedy już stało się jasne, że wszystkie decyzje komisji zostaną zakwestionowane.
„Granda w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Właśnie umorzył sprawę i oddał kamienicę na Dalhberga rodzinie kryminalisty Marka M. Sąd podważył właśnie właściwe całą ustawę i uprawnienia komisji. Idą na ostro. Grubo” – pisał wówczas na gorąco miejski aktywista Jan Śpiewak. Śpiewak sam znajduje się w trudnej sytuacji, ponieważ okazuje się być ostatnio jedyną osobą, którą polskie sądy skłonne są skazywać w sprawach, w których przewija się hasło „reprywatyzacja”, zaś jako niedawny obrońca tychże sądów nie może zbytnio liczyć na sympatię zwolenników reformy sądownictwa.
Dziś Jan Śpiewak pisze o autorytarnej władzy sądów, trzeźwo zauważa też wiele innych rzeczy, niestety niektórzy wciąż jednak widzą go tylko jako obrońcę starego kształtu wymiaru sprawiedliwości stojącego po ciemku ze świeczką na placu Krasińskich. Tymczasem jednak udziałem miejskiego działacza stało się dość brutalne przebudzenie: „Niestety mamy coraz bardziej autorytarny wymiar sprawiedliwości, który rości sobie coraz więcej władzy nad życiem obywateli. To są niestety standardy białoruskie. Liczę, że sąd apelacyjny się opamięta. Jeśli nie to chyba będę musiał uciekać z Polski” pisał, po skazaniu go na 225 tysięcy złotych kary za użycie wobec jednego z warszawskich prawników określenia „dzika reprywatyzacja”.
Dzień później, komentując zwrot kolejnej kamienicy w ręce handlarzy roszczeniami, powtarzał wszystko jeszcze ostrzejszymi słowami: „Tak się rodzi autorytaryzm. Naga przemoc sądów pozbawiona jakichkolwiek podstaw prawnych i moralnych Czarne chmury zebrały się nad Warszawą. Najgorsze jest poczucie bezsilności. Ustawy reprywatyzacyjnej nie ma, a miastem rządzi dalej proreprywatyzacyjny układ. Tak umierają demokracje”.
Trudno odmówić racji, tylko że jedną z przyczyn tejże sądowej przemocy jest poczucie całkowitej bezkarności, wywołane również tym, że dziesiątki tysięcy osób były – i zapewne dalej będą, choć już raczej bez Pawła Śpiewaka, wychodzić w jej obronie na ulice.
Oprócz jednak samych decyzji („podejmowanych tak, jakby sąd za wszelką cenę chciał wykazać, ze PiS się myli” – jak oceniła jedna z poszkodowanych), kolejnym skandalem jest sposób prowadzenia rozpraw. Z oczywistych przyczyn największą uwagę wzbudziła ta, której przedmiotem była decyzja KW dotycząca domu przy ulicy Nabielaka 9. Tego samego, z którego uprowadzono walczącą o prawa swoje i innych lokatorów Jolantę Brzeską, którą następnie spalono żywcem w Lesie Kabackim, później zaś bezkarność morderców i bezsilność (lub raczej obojętność) państwa podkreślił sposób prowadzenia śledztwa. Przerażająco podobny do tych dawnych dochodzeń, w których samobójców, topielców i ofiary wypadków robiono z zamordowanych przez bezpiekę studentów czy księży. Sąd, mając na pewno świadomość tego faktu, nie ograniczył się do decyzji zwracającej budynek cieszącym się jak najgorszą sławą wspólnikom Marka M., lecz dodatkowo urządził sobie festiwal pogardy wobec poszkodowanych.
Córka zamordowanej Jolanty Brzeskiej, Magdalena, relacjonowała przebieg sprawy telewizji wPolsce.pl: „Jestem niezwykle oburzona. Miałam wrażenie, że sąd chciał nas wczoraj przetrzymać. Na rozprawę czekaliśmy bardzo długo. Zamiast o 12.45 rozprawa w rzeczywistości zaczęła się o godz. 16.00. Tak jakby sąd czekał aż będzie nas mniej, lokatorów i publiczności. Miałam wrażenie, że sędzia, który referował tę sprawę, referował ją wyjątkowo osobliwie. W pewnym momencie stwierdził, że nie będzie niczego wyjaśniał, gdyż osoby zgromadzone na sali i tak tego nie zrozumieją. Potraktowano nas jak plebs. Przecież obowiązkiem sędziego jest zreferowanie sprawy i nie ma znaczenia, czy ktoś to zrozumie, czy też nie. Sędzia zwracał się tylko do adwokatów pana Marka M. oraz pana Kochalskiego”.
Kiedy oburzona przebiegiem rozprawy Brzeska opuściła salę, pożegnał ją śmiech sędziego, uchwycony przez kamery i aparaty fotograficzne.
Symboliki w tym wszystkim tyle, że można albo odsunąć od siebie wszelką myśl, albo poczuć się chorym. W ciągu kilku dni sądy zakwestionowały kolejne decyzje Komisji Weryfikacyjnej, nie dopatrzyły się profanacji w tęczowej aureoli Matki Boskiej Częstochowskiej, surowo ukarały kolejnego sprawcę kradzieży pojedynczego cukierka, za to, by zachować równowagę w naturze, radykalnie złagodziły kary dla porywających i torturujących swoje ofiary gangsterów ze Środy Śląskiej, nie zgodziły się na areszt wobec sprawcy śmiertelnego wypadku na warszawskich Bielanach. Tak, jakby ktoś ścigał się na wyroki, mające nie tyle wymierzyć sprawiedliwość, co zirytować opinię publiczną i pokazać, jak dalece nie zmieniła jeszcze niczego reforma sądów. I tu trzeba znaleźć pewne ostrzeżenie dla rządzących.
W pierwszej kadencji wszelkie patologie sądownictwa i orzecznictwa sprzyjały Prawu i Sprawiedliwości, ponieważ potwierdzały diagnozy tej partii i konieczność przeprowadzenia reform. Jednak w kolejnych czterech latach mogą zostać odebrane jako dowód słabości, co z kolei spowodować może bądź zniechęcenie, bądź odpływ elektoratu w stronę radykałów, którzy obiecają wzięcie się za sprawę ostrzej i bez oglądania się na UE, społeczne protesty czy opór „nadzwyczajnej kasty”. Byłoby więc dobrze, by wywołany przez rozprawę w sprawie budynku na ulicy Nabielaka szok przełożył się na konkrety, na początek w pracy ciał stworzonych w celu dyscyplinowania sędziów. Dobrze, że zapowiedziano nadanie tej sprawie biegu.
W 2016 roku Pablopavo, jeden z bardziej warszawskich współczesnych artystów, opublikował w internecie napisaną dwa lata wcześniej „Piosenkę o różnych rzeczach”, wstrząsający utwór odwołujący się do śmierci Jolanty Brzeskiej i tego, co działo się później.
„Sprawa morderstwa Jolanty Brzeskiej, bo to było morderstwo, jest po prostu szokująca. Ale to jest wierzchołek góry lodowej. Zachowań bandyckich jest cała masa i nie mówimy tu tylko o ostatnich ośmiu latach, jak chcieliby niektórzy politycy. Chodzi o to, że od 15 lat ludzie są zastraszani, są bici, wykurzani z mieszkań. Nikt się tym nie zajmuje, bo cały establishment ciągnie z tego profity. Trudno powiedzieć, czy to jest mafia. Ja raczej myślę, że to jest grupa wielu ludzi, których nazwiska są znane, w tym polityków, prokuratorów, którzy nawzajem sobie świadczą usługi” – mówił wówczas w wywiadzie z dziennikiem „Polska The Times”. Trzy lata później wiemy już, że podjęto radykalną próbę rozwiązania sytuacji, co jest jednak brutalnie dławione przez broniący się układ.
https://www.tvp.info/45014763/felieton-o-roznych-rz...