Andrzej Gerlach
GRZECH W DIECEZJI TARNOWSKIEJ - część IV.
Zapewne wielu z Państwa zadaje sobie teraz pytanie, co robi biskup ordynariusz Kościoła Katolickiego gdy dowiaduję się, że jeden z jego podwładnych księży, od lat wykorzystuje seksualnie dzieci lub je molestuje. Nie Drodzy Państwo. Nie macie racji. On go nie suspenduje, nie karze, nie usuwa ze stanu duchownego za sprawą władz Stolicy Apostolskiej. Co zatem robi?
Natychmiast w kurii biskupiej zbiera się "sztab kryzysowy" w składzie biskup ordynariusz, jego wikariusze generalni, kanclerz i oficjał sądu biskupiego i sztab ten ustala dalszy plan działania. A plan działania jest zawsze jeden i ten sam. Ratować wizerunek firmy, uśpić czujność rodzin nieletnich ofiar, tych najbardziej rozwścieczonych parafian z parafii winowajcy uznać i ogłosić publicznie wrogami wiary, Boga i Kościoła, a pozostałych zdezorientowanych parafian wezwać do obrony oblężonej twierdzy, Matki Kościoła, którą atakuję wściekle krwiożercze wilki działające w zmowie z "Żydami, masonami, cyklistami i innymi siłami zła". I koniecznie jeszcze jedno. Sprawcę tego całego zamieszania należy natychmiast odwołać, koniecznie nagle i na skutek gwałtownego pogorszenia się jego stanu zdrowia, a po pewnym czasie cudownie ozdrowiałego przenieść dyskretnie na drugi koniec diecezji (jak jest odpowiednio duża), albo podrzucić jak "kukułcze jajo i do tego mocno śmierdzące", jakiejś innej diecezji w kraju lub za granicą.
I robili tak od lat biskupi niemal w całym kraju. Masowo postępowali tak także biskupi tarnowscy. W okresie Polski Ludowej bp Jan Stepa (rządził od 1946 do 1959 roku) i bp Jerzy Ablewicz (rządził od 1962 do 1990 roku) pozbyli się w ten sposób kilkuset księży z tej diecezji. Wszystkim zainteresowanym tym zjawiskiem czytelnikom mogę udostępnić pełną listę, z danymi personalnymi tego wątpliwego "towaru eksportowego". Skala tego zjawiska wręcz powala! Dawniej "lądowali" tacy księża w diecezjach pomorskich, śląskich czy na Warmii i Mazurach. Teraz coraz częściej są wysyłani na misje lub do dawnych republik sowieckich. Ważne, że daleko od diecezji tarnowskiej, która przecież zawsze słynęła i słynie nadal z "pięknych i licznych powołań kapłańskich".
Także w 2002 roku odbył się w tarnowskiej kurii biskupiej taki "sztab kryzysowy", a jego głównym bohaterem był proboszcz z parafii w Woli Radłowskiej, ks. Stanisław P. Stan zdrowia delikwenta oczywiście uległ nagłemu pogorszeniu, co zostało ogłoszone z ambony kościoła parafialnego wiernym z parafii pod wezwaniem Błogosławionej Karoliny Kózki. "Sztab kryzysowy"miał przecież wówczas pełny wgląd w dokumenty ks. Stanisława P., nie musi zatem niczego sprawdzać, ani potwierdzać. To co się wydarzyło w parafii w Woli Radłowskiej było tylko recydywą wydarzeń z poprzednich placówek na których ks. Stanisław P. pracował jako wikary. Mimo to dewiant seksualny kłamał w żywe oczy i podobno nawet płakał przed samym ordynariuszem, jaki to on jest niewinny i jak to został niesłusznie oskarżony przez swoich wrogów. Biskup podobno dostał szału i wrzeszczał na swojego podwładnego. W końcu nie ma się co dziwić, od opowiadania takich głupot to był on, a nie od wysłuchiwania takich bredni. Skruszony winowajca przyznał mu w duchu rację. Ordynariusz tarnowski kazał mu wówczas wziąć papier, długopis i natychmiast napisać to wszystko co podyktował mu kanclerz kurii. Skruszony proboszcz z Woli Radłowskiej napisał więc pokorną prośbę do stojącego obok niego ordynariusza, aby zwolnił go w trybie natychmiastowym z funkcji proboszcza tejże parafii. Prośba została natychmiast przyjęta. Z gabinetu ordynariusza tarnowskiego ks. Stanisław P. wyszedł już jako były proboszcz swojej dotychczasowej parafii. Był wówczas dzień 6 listopada 2002 roku. Trzy dni później ks. Stanisławowi P. została wręczona na piśmie decyzja biskupa Wiktora Skworca o tym, że zostaje mu przyznany urlop zdrowotny. Urlop był oczywiście przymusowy, ale nazywał się zdrowotny, bo oficjalnie były już proboszcz z podradłowskiej parafii podupadł gwałtownie na zdrowiu. Miał się odtąd trzymać z daleko od swojej dotychczasowej parafii. Mógł mieszkać u swojej rodziny, albo poszukać sobie mieszkania na jakiejś parafii u zaprzyjaźnionego kolegi, co nie jest wcale łatwe, bo w tej firmie jak się traci zaufanie szefa i się mocno narozrabiało, to traci się szybko wszystkich kolegów. Już będąc na urlopie ks. Stanisław P. otrzymał list od bp Wiktora Skworca z którego wynikało, że jest winny (bo dał się złapać - dopisek mój), ma teraz siedzieć cicho, aż sprawa ucichnie, a całość kończyła się wezwaniem ordynariusza "do prowadzenia życia godnego kapłana" (czyli biskupim wezwaniem do tego, aby zaprzestał się łajdaczyć dalej - dopisek mój).
Tymczasem w Woli Radłowskiej pojawił się nowy proboszcz i ogłosił chorobę swojego poprzednika. Rodzicom molestowanych chłopców obiecuje się w tarnowskiej kurii biskupiej "dogłębne zbadanie sprawy" i obiecuje się wszelką pomoc. Zapewnia się ich także o tym, że ksiądz biskup wie o wszystkim i modli się w ich intencji gorąco i żarliwie. I że oczywiście będą o wszystkim na bieżąco informowani w całej sprawie. Był wówczas 2002 rok. Od opisanych wydarzeń minęło już niemal 18 lat i rodzice nieletnich ofiar ks. Stanisława P. z Woli Radłowskiej nadal czekają na spełnienie się danych im wówczas obietnic.
Zapewne większość czytelników zastanawia się teraz jak przebiegał ten przymusowy urlop zdrowotny ks. Stanisława P. i w jaki sposób władze diecezji tarnowskiej zabezpieczyły groźbę ewentualnej, ponownej już recydywy, swojego podwładnego. Poinformuję o tym Państwa w kolejnych odsłonach tego cyklu, a dodam tylko, że najlepsze dopiero przed nami.
Ciąg dalszy nastąpi.
P.S.
Jestem pod wrażeniem tych wszystkich rozmów, które odbyłem w ostatnich dniach z osobami molestowanymi przez księży diecezji tarnowskiej. A także z osobami z rodzin tych, którzy jeszcze nie są gotowi na takie wyznania. W dwóch wypadkach są to rodzice, w trzech rodzone siostry, w jednym mąż, a jednym były chłopak molestowanej i wykorzystanej seksualnie ofiary. Przez te lata stworzyłem bazę żyjących i nieżyjących już zwyrodnialców w sutannach w tej diecezji, ale relacje, które ostatnio usłyszałem doprawdy powalają nawet kogoś takiego jak ja, który już w archiwach kościelnych czytał niejedno. Każdej osobie zgłaszającej się do mnie zapewniam pełną dyskrecję i ochronę danych, obiecuję pomoc na każdym etapie wychodzenia z traumy, a także ewentualny mój osobisty udział w sprawie cywilnej, gdyby taka pomoc była komukolwiek potrzebna. Moje zeznania w sądzie i moje prywatne archiwa są do Państwa dyspozycji.
A wszystkich pozostałych czytelników nieustannie proszę nadal o dalsze udostępnianie tych wpisów. To nic nas nie kosztuje, ale daje wiele. Zróbmy lawinę, której już nikt nie powstrzyma.