Nie pomogły tłumaczenia urzędników, nie pomogła zmiana na stanowisku ministra rolnictwa. Zbożowy kryzys polityczny tak się zaognił, że w sobotę 15 kwietnia Prawo i Sprawiedliwość sięgnęło po broń ostateczną - odrestaurowało prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który osobiście pojechał do miejscowości Łyse, tłumaczyć się rolnikom i obwieścić najnowsze, stanowcze i ostateczne decyzje władzy ws. kryzysu zbożowego.
Chodzi o transport zboża z Ukrainy, które miało przez Polskę przejeżdżać tylko tranzytem do innych krajów, a trafiało na nasz rynek, znacznie obniżając ceny i zagrażając rentowności krajowych producentów.
Rząd udaje dziś zaskoczenie, ale tak naprawdę już rok temu wiadomo było, że nie poradzimy sobie z operacją wysyłki zboża z Ukrainy w świat przez polskie porty. Wg intencji mieliśmy pomóc w dotarciu ukraińskiego towaru do importerów — między innymi w Afryce. Wszystko to było w założeniu bardzo szlachetne, niestety również bardzo nieprzygotowane pod względem logistycznym.
„Rząd kompletnie nie przygotował się do tej operacji. Wiadomo było przecież, że mamy w Polsce inny rozstaw torów niż w Ukrainie, więc ziarno z wagonów ukraińskich na granicy trzeba wysypać i przeładować do naszych wagonów. Nie przygotowano dodatkowych powierzchni magazynowych, nie przygotowano bocznic. Transport kolejowy nie został udrożniony, wagony ze zbożem po drodze do portów spychane były na postoje” – mówiła OKO.press Monika Piątkowska, szefowa Izby Zbożowo-Paszowej.
Teraz kiedy sytuacja zaogniła się do tego stopnia, że wywołała gorący protest rolników (prawie 68 proc. poparcia dla PiS w tej grupie zawodowej w wyborach 2019 roku), PiS próbuje ratować, co się da.
Kaczyński w Łysych zapowiedział m.in. że:
· po pierwsze, podjęcie powszechnego skupu zboża - w ten sposób rząd chce ratować państwową interwencją na rynku rentowność polskich producentów,
· po drugie, natychmiastowe wprowadzenie zakazu przywozu z Ukrainy zboża oraz innych produktów rolnych.
Prezes Kaczyński zapewnił, że tak radykalna decyzja została podjęta w wyniku troski o Polskę, ale także o Ukrainę. Stwierdził, że bez tego ruchu Polska pogrąży się w kryzysie, a do władzy dojdą jacyś ludzie z innych partii niż PiS, którzy od razu przestaną pomagać Ukrainie. Dlatego w oczywistym interesie Ukrainy jest, żeby swoich produktów rolnych do Polski wysyłać nie mogła. Logiczne? No ba!.
Co ciekawe, jeszcze w styczniu tego roku znany i lubiany wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski twierdził, że decyzja podjęta 15 kwietnia przez Kaczyńskiego jest do podjęcia… niemożliwa: "Odnosząc się do postulatu wstrzymania importu zbóż i rzepaku z Ukrainy, informuję, że wprowadzenie takiego zakazu nie jest możliwe ze względu na obowiązujące umowy międzynarodowe zarówno pomiędzy Unią Europejską i Ukrainą, jak i zasady Światowej Organizacji Handlu" - twierdził Kowalski. Cóż, prawda czasu, prawda ekranu.
Czy decyzja Kaczyńskiego pomoże rozwiązać kryzys? “Myślę, że rząd będzie udawał, że nie widzi, że żywność i zboże z Ukrainy nadal wjeżdża do Polski przez inne granice. I problemem nie jest to, żeby nas nie zalewała ukraińska żywność, ale to, żeby polskie rolnictwo było bardziej efektywne i było w stanie sprostać tej konkurencji” – komentuje w rozmowie z OKO.press Joanna Solska, dziennikarka tygodnika „Polityka” specjalizująca się w polityce rolnej.