Żeby już zamknąć temat angielskiego: młodsze dzieci efektywniej uczą się języka obcego w naturalny sposób, poprzez zabawę, śpiewanie, powiązanie z ruchem itd. Ciekawe, czy na tych dodatkowych zajęciach właśnie tak jest to prowadzone, czy też jest tak samo siedzenie w ławkach. Jeśli tak, to jest to tylko powielenie tego, co normalnie jest na lekcjach szkolnych i nie widzę tu żadnych korzyści. A to, że jest "mniej niż 20 osób" już w ogóle odbieram jako kpinę, bo to jest nadal dużo za dużo (najsensowniejsze są małe grupki, 10 osób to maks). Wiem, że w wielu szkołach jęz. ta liczba jest przekroczona, a na lekcjach w szkołach publicznych tym bardziej, dlatego szczerze wątpię w sensowność tak prowadzonej nauki. Najlepsi sobie poradzą, reszta - wiadomo.
Jedno ale do programów układających plan. Niestety prawie zawsze okazuje się, że ten ułożony przez nie plan jest do niczego. Największą wadą jest ilość wygenerowanych okienek, niektórzy nauczyciele są tylko w dwa, trzy razy w tygodniu w szkole, tu też program słabo się sprawdza.
Okienek dla uczniów czy nauczycieli? Nauczyciele, którzy nie są codziennie w szkole uczą przecież starsze klasy, a tu kwestia dotyczy młodszych dzieci.
Ktoś tu napisał, że chodzenie na popołudnie ma swoje zalety. To się nazywa racjonalizacja - sytuacja słaba, więc znajduje się argumenty za tym, że jednak nie jest tak źle. Nie, przyznajmy to, jest źle, a najwyraźniej mało komu zależy na tym, żeby sytuację poprawić.
Czy komuś z Was udało się coś skutecznie zmienić? Wymóc na dyrekcji czy nauczycielach jakieś zmiany na korzyść dzieci? Np. właśnie zmianę planu, szafki na podręczniki itd.? Czy jest tak, jak pisze Phi Beta - spychologia i liczą na to, że zapomnicie?
millani piszesz, że jest aktywnym rodzicem - czy ta aktywność dotyczy właśnie tematu aktywności w kontaktach ze szkołą czy tak ogólnie piszesz?