TAK WYGLADALA PISOWSKA WERSJA WYBOROW
Ujawnił nieprawidłowości w wyborach prezydenckich. Policja chce go ukarać
Jacek Tomczyk w lipcu wskazał na błąd w rejestracji wyborców, który umożliwiał mu dwukrotnie oddanie głosu. Sąd Najwyższy uznał jego protest za zasadny, ale policja ściga teraz dziennikarza za "zakłócenie porządku publicznego" w lokalu wyborczym.
Mężczyzna w lipcu dowiedział się, że jego nazwisko figuruje w dwóch spisach wyborców. Postanowił sprawdzić, czy możliwe jest ponowne zagłosowanie
Komisja w Mogielnicy wydała mu po raz drugi kartę. Tomczyk zgodził się na jej zwrócenie pod warunkiem pisemnego poświadczenia zaistniałej sytuacji. Na miejsce przyjechała policja
Sąd Najwyższy uznał jego protest dotyczący błędu w spisie wyborców za zasadny. Podobnych przypadków było w skali kraju więcej
Grójecka policja skierowała do sądu wniosek o ukaranie Tomczyka za "zakłócanie porządku publicznego". Podobny zarzut dostał jego brat, który nagrywał zdarzenia w lokalu wyborczym
- Oczekuję uniewinnienia. Uważam, że postąpiłem, jak należy. Trochę mnie dziwi, że organy ścigania nie zajęły się raczej wyjaśnieniem tego, skąd wzięły się ujawnione nieprawidłowości w spisach wyborców - mówi mężczyzna w rozmowie z Onetem
Uważam, że każdy na moim miejscu powinien postąpić podobnie. I to niezależnie od wyniku wyborów - mówi Onetowi Jacek Tomczyk, którego sprawę policja skierowała do sądu. Ma zostać ukarany za złamanie art. 51 kodeksu wykroczeń, mówiącego o zakłócaniu porządku publicznego.
Wszystko zaczęło się latem 2020 r. Tomczyk - dziennikarz specjalizujący się w tematyce technologii - mieszka na stołecznych Bielanach, ale zameldowany jest w Mogielnicy na południu Mazowsza, skąd pochodzi. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, tak jak setki tysięcy innych osób, dopisał się do spisu wyborców w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Zrobił to elektronicznie, korzystając z systemu ePUAP, do czego wcześniej wielokrotnie zachęcało Ministerstwo Cyfryzacji.
Jacek zagłosował ze swoją partnerką na Bielanach zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze. Za drugim razem, już po wrzuceniu karty do urny, otrzymał telefon od mamy, która głosowała w Mogielnicy. - Zauważyła, że moje nazwisko jest na tamtejszej liście wyborców. Zaintrygowany, postanowiłem pojechać i to sprawdzić - opowiada.
Mężczyzna wsiadł w samochód i udał się do oddalonej o 80 km rodzinnej miejscowości. W lokalu wyborczym okazało się, że rzeczywiście figuruje w tamtejszym spisie. Nieświadoma niczego komisja wydała mu kolejną kartę. Wtedy Jacek oświadczył, że głosował już kilka godzin wcześniej w Warszawie, zaznaczając, że doszło do nieprawidłowości.
Mężczyzna w lipcu dowiedział się, że jego nazwisko figuruje w dwóch spisach wyborców. Postanowił sprawdzić, czy możliwe jest ponowne zagłosowanie
Komisja w Mogielnicy wydała mu po raz drugi kartę. Tomczyk zgodził się na jej zwrócenie pod warunkiem pisemnego poświadczenia zaistniałej sytuacji. Na miejsce przyjechała policja
Sąd Najwyższy uznał jego protest dotyczący błędu w spisie wyborców za zasadny. Podobnych przypadków było w skali kraju więcej
Grójecka policja skierowała do sądu wniosek o ukaranie Tomczyka za "zakłócanie porządku publicznego". Podobny zarzut dostał jego brat, który nagrywał zdarzenia w lokalu wyborczym
- Oczekuję uniewinnienia. Uważam, że postąpiłem, jak należy. Trochę mnie dziwi, że organy ścigania nie zajęły się raczej wyjaśnieniem tego, skąd wzięły się ujawnione nieprawidłowości w spisach wyborców - mówi mężczyzna w rozmowie z Onetem
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
- Uważam, że każdy na moim miejscu powinien postąpić podobnie. I to niezależnie od wyniku wyborów - mówi Onetowi Jacek Tomczyk, którego sprawę policja skierowała do sądu. Ma zostać ukarany za złamanie art. 51 kodeksu wykroczeń, mówiącego o zakłócaniu porządku publicznego.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Tomczyk o Obajtku: nie ma w Polsce instytucji, która może go postawić do pionu
Sędzia Tuleya w poniedziałek rano stawi się w pracy. Co zrobi prezes sądu, w którym orzeka?
Wszystko zaczęło się latem 2020 r. Tomczyk - dziennikarz specjalizujący się w tematyce technologii - mieszka na stołecznych Bielanach, ale zameldowany jest w Mogielnicy na południu Mazowsza, skąd pochodzi. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, tak jak setki tysięcy innych osób, dopisał się do spisu wyborców w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Zrobił to elektronicznie, korzystając z systemu ePUAP, do czego wcześniej wielokrotnie zachęcało Ministerstwo Cyfryzacji.
Jacek zagłosował ze swoją partnerką na Bielanach zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze. Za drugim razem, już po wrzuceniu karty do urny, otrzymał telefon od mamy, która głosowała w Mogielnicy. - Zauważyła, że moje nazwisko jest na tamtejszej liście wyborców. Zaintrygowany, postanowiłem pojechać i to sprawdzić - opowiada.
Mężczyzna wsiadł w samochód i udał się do oddalonej o 80 km rodzinnej miejscowości. W lokalu wyborczym okazało się, że rzeczywiście figuruje w tamtejszym spisie. Nieświadoma niczego komisja wydała mu kolejną kartę. Wtedy Jacek oświadczył, że głosował już kilka godzin wcześniej w Warszawie, zaznaczając, że doszło do nieprawidłowości.
W lokalu wyborczym zapanowała konsternacja. - Komisja początkowo nakłaniała mnie, bym wrzucił do urny pustą kartę. Odpowiedziałem, że w ten sposób zwiększyłbym sztucznie frekwencję, a więc de facto uczestniczył w sfałszowaniu wyborów - relacjonuje.
REKLAMA
Jacek odmówił też zwrócenia karty, domagając się najpierw oświadczenia, że została mu ona bezprawnie wydana. Na to członkowie komisji nie chcieli się zgodzić. Wydarzenia nagrywał obecny na miejscu brat Jacka, Arkadiusz.
Komisja zdecydowała się wezwać policję. Funkcjonariusze po przybyciu na miejsce polecili Jackowi, by opuścił lokal. - Powiedziałem, że tego nie zrobię, bo w ten sposób wyniósłbym kartę, łamiąc prawo - wspomina.
Ostatecznie Jacek napisał swoje oświadczenie, w którym zaznaczył, że karta została mu wydana nieprawidłowo, a komisja swoje, w którym podkreśliła, że pobrał kartę ze świadomością, iż głosował już wcześniej. Po tym mężczyzna zwrócił sporną kartę, a policja zabrała go razem z bratem i obecnym na miejscu kolegą na komendę, by złożyli zeznania.
- W pewnym momencie wyszedł do nas komendant i spytał: “no i po co wam to było?”. Odpowiedziałem, że spełniałem po prostu swój obywatelski obowiązek. Zacząłem jednak podejrzewać, że cała sprawa może przybrać nieciekawy obrót - opowiada Onetowi Jacek.
Sąd Najwyższy przyznaje rację
Kilka dni później Jacek skierował do Sądu Najwyższego protest wyborczy. Wskazywał, że doszło do złamania prawa poprzez umożliwienie oddania więcej niż jednego głosu temu samemu wyborcy. W postępowaniu Okręgowa Komisja Wyborcza w Warszawie potwierdziła, że w jego przypadku doszło do naruszenia poprzez umieszczenie jego nazwiska w dwóch spisach.
28 lipca Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznej wydała orzeczenie w połączonych sprawach zgłaszanych przez Jacka i kilka innych osób, które spotkała podobna sytuacja. Sąd Najwyższy stwierdził, że ich protesty były zasadne, choć niemające wpływu na wynik wyborów.
"W ocenie Sądu Najwyższego wnoszący protesty zasadnie kwestionują dochowanie zasady równości w znaczeniu formalnym przez stworzenie im jako wyborcom możliwości oddania więcej niż jednego głosu w tych samych wyborach w związku z wpisaniem ich do więcej niż jednego spisu wyborców" - czytamy w uzasadnieniu orzeczenia.
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/jace...