Paweł Kasprzak
Dowodzenie policji pozostawało dzisiaj w rękach kompletnych idiotów. Na zdjęciu jeden z dowódców, akurat nieco przytomniejszy i przede wszystkim jeden z nielicznych spokojnych. Reszta nie dość, że przygłupia, to jeszcze w szale.
Prosty policyjny plan przewidywał nie dopuścić przemarszu na Rakowiecką, podzielić demonstrujących na mniejsze grupy, trzymane w osobnych kotłach, wylegitymować jak najwięcej protestujących. Wyraźne dyrektywy kazały tym razem nie eskalować przemocy, zademonstrować raczej sprawność manewrów. Udało się policji sporo -- niezbyt przecież liczny tłum kilku tysięcy osób rozbito na mniejsze grupy -- te jednak przemieszczały się już poza jakąkolwiek kontrolą. Przemocy powstrzymać się oczywiście nie udało. Czytamy o zatrzymaniach, gazem dostała posłanka Barbara Nowacka. Tego ostatniego posłance gratuluję -- pokazać naruszenie nietykalności posłanki i połamanie poselskiego immunitetu znaczy wystawić rządzącym rachunek politycznych kosztów. Gaz piecze, ale bardziej ich niż nas.
Sam, no cóż -- dość szybko załapałem się na pały. Pierwsze starcie na pały (ja akurat nie posiadałem, więc symetrii w tym starciu nie było) to początek próby przemarszu -- zejście z pl. Konstytucji na Waryńskiego. Pospiesznie, biegiem ściągani tarczowinicy zamykali kordon. Stanąłem im na drodze, więc pały poszły w ruch, potem jakiś kretyn z adrenaliną taką, jakby się nawalił amfą, dusił, kopał i bluzgał. Dwóch jego kolegów wykręcało mi ręce, ale -- co charakterystyczne -- trzech innych odciągało ode mnie tego świra, by go gdzieś w końcu schować i powtarzać potem gorliwie "ja żadnych czynności wobec pana nie wykonywałem". Tak czy owak, znosili mnie stamtąd głową w dół, zaliczyłem kilka kwarężników i słupków ogrodzeniowych, potem wylądowałem rzucony w kałużę. Jakiś dzielny młody człowiek przebił się do mnie i torując mi drogę krzyczał "uciekaj, możesz uciekać" i nieco się zdziwił słysząc, że nie mam najmniejszej ochoty. Po ciosach z łokcia w twarz przedarł się również Wojtek Kinasiewicz. Generalnie dziadersi w takich razach idą w odwrotnym kierunku niż młodzież. Po tej wymianie uprzejmości żadnych jednak "czynności" nikt wobec nas nie podejmował.
Następne pały przyjąłem kikaset metrów dalej w identycznej sytuacji, kiedy policja blokowała Waryńskiego przy Nowowiejskiej. Tego kordonu domknąć też nie zdołali, miotali się wkoło z pałami na wierzchu, w chaosie, z obłędem w oczach, niebezpieczni. Samochody Strajku z nagłośnieniem zostały daleko z tyłu odcięte dużo wcześniej. Policja dokonując tego rodzaju manewrów świetnie wie, że w ten sposób utrudnia lub uniemożliwia wydawanie komunikatów do uczestników protestu, co stwarza kolejne zagrożenia.
Przez kolejne dwie godziny zamknięty w kolejnych blokadach, przechodziłem przez kolejne kordony według wciąż powtarzającego się schematu.
-- Pan tu nie przechodzi;
-- Kiedy właśnie przechodzę;
-- Pan nie może;
-- Niby dlaczego?
-- Bo tu są czynności;
-- Jakie, czyje, w jakiej sprawie i co mnie to ma obchodzić?
-- Pan zejdzie na chodnik;
-- Nie zejdę;
-- Proszę zejść, dlaczego pan stoi na jezdni?
-- Bo chcę stać i uczestniczę w demonstracji;
-- Pan popełnia wykroczenie z art. 90;
-- Pan chyba ochujał;
-- Pan się wylegitymuje;
-- Nie, nie wylegitymuję się. Pan by się ogolił, jak się pan za policjanta przebiera.
Po najwyżej 10 minutach takiego cyrku panowie tracą zainteresowanie, choć czasem trzeba w trakcie usiąść, bo zaczynają szturchać. Martha Lampart w podobnym dialogu w zablokowanej przez kordon bramie zdołała policjantów nie tylko zbluzgać, ale nawet splunąć w stronę jednego z nich, co -- jak czytam -- już spowodowało oskarżenie posła Ozdoby. Zgłaszam się na świadka, przypadkiem byłem przy tym. W oplutym oficerze rozpoznałem zboka, który ma zwyczaj obnażać się w bramach przed kobietami i odradzałem Marcie kontakty z tym panem
No, w takim mniej więcej stylu wracałem z tego dzisiejszego spaceru -- tym razem znów wcześniej, bo jednak zmarzłem po kąpieli w kałuży i trochę mnie jednak poobijały te kevlarowe hufce Szymczyka.
Szukanie logiki i jakiejś racji w zachowaniach policji nie ma sensu. Trochę było widać, że strategię Łukaszenki obowiązującą jeszcze tydzień temu zamieniono na próbę jakiejś rozumniejszej ulicznej taktyki, ale skutek bywa i tak przecież ten sam. Po ulicach latają z bronią w ręku niedouczeni debile, co nie jest dobrą wiadomością dla nikogo.
Spotkałem gliniarza znajomego z miesięcznicz i spod sejmu -- normalny "żołnierz z prewencji", życzliwy. Jemu współczuję.
Zaczyna się zaś to wszystko od tego, od czego policja zaczęła również dzisiaj, pieprząc przez megafon, że "w tym miejscu nie zgłoszono żadnego wydarzenia, więc państwa obecność tutaj jest nielegalna".
Otóż policja już to dobrze wie, choć udaje wariatów. Nie wiedzą tego niestety jeszcze media i znaczna część polityków. Każda demonstracja jest legalną realizacją podstawowych wolności i przysługuje jej policyjna ochrona -- nawet jeśli inne przepisy bywają naruszone. Policja ma dbać o to, by każdy skutecznie wyraził własne poglądy. By jego transparenty były widoczne, a okrzyki słyszalne. Ochronę traci wydarzenie, które nie jest pokojowe. Nie takie, którego ktoś próbuje zakazać. Zwłaszcza nieskutecznie zakazać -- bo zgromadzeń publicznych nie wolno zakazywać rozporządzeniem, co stwierdza bardzo wprost art. 31. konstytucji i co potwierdzają niezliczone wyroki sądowe wydane również w czasie pandemicznych zakazów. Przestępstwo nadużycia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych popełnia każdy policjant uczestniczący w rozbijaniu pokojowych demonstracji -- a to z tym mieliśmy znowu do czynienia. Przestępstwo popełnił każdy z policjantów, który od kogokolwiek zażądał dziś dowodu osobistego.
Ciarka, Marczak, Szymczyk mogą sobie pieprzyć co chcą -- policja po raz kolejny pacyfikowała pokojowe demonstracje, które ma obowiązek chronić. Cała reszta to kretynizm oficerów, brak wyszkolenia i typowy polski burdel -- niebezpieczny, kiedy chodzi o facetów pozbawionych mózgów za to wyposażonych w broń.