Toksykolog: "Pani Joanno, przepraszam w imieniu wszystkich lekarzy, że nie udało nam się pani ochronić przed odarciem z godności".
Rozmowa z dr. Jackiem Rzepeckim, toksykologiem z Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
- Fakt, że lekarz musi bronić pacjenta przed policją, to jest jednak dramat. Jak ja się cieszę, że nie trafiałem w życiu na tak "opiekuńczych" policjantów - mówi dr Jacek Rzepecki, toksykolog z 44-letnim stażem.
Agnieszka Urazińska: Sprawa pani Joanny…
Dr Jacek Rzepecki: …to jest skandal i zaraz powiem, z mojego lekarskiego punktu widzenia, dlaczego tłumaczenie policjantów, że chcieli dobra pacjentki, to kompletna bzdura. Ale zacznę od wytłumaczenia, dlaczego mam prawo do ocen.
Otóż pracę zacząłem w 1979 roku, w klinice ostrych zatruć. W tym roku będę więc celebrował, jeśli tak to można ująć, 44. rocznicę pracy z osobami zatrutymi. Wyliczyłem, że w tym czasie pełniłem ponad 4 tysiące dyżurów. Komuś się może wydawać, że toksykologia to głównie zatruci alkoholem i narkotykami, ale tak nie jest. Blisko połowa pacjentów to ci po próbach samobójczych.
Miałem w życiu lekarskim do czynienia z co najmniej kilkunastoma tysiącami pacjentów po próbach samobójczych.
Jestem toksykologiem, nie psychiatrą. Ale wiem, jakie są zasady postępowania w takich sytuacjach, czego stanowczo robić się nie powinno. To, co zrobiono tej pacjentce, sprawia, że mnie, starego lekarza, ogarnia wściekłość.
Zacznijmy od początku.
Pani Joanna zadzwoniła do swojej psychiatry, u której leczyła się w poradni zdrowia psychicznego. Lekarce wydawało się, że pacjentka może dokonać próby samobójczej. Zadzwoniła na numer alarmowy 112 i dobrze zrobiła. Trudno na odległość ocenić, jak duże jest prawdopodobieństwo, że do próby samobójczej dojdzie.
Pechowo jest, że numer 112 łączy wszystkie służby, nie tylko medyczne. Lekarka powiedziała o swoich podejrzeniach, wspomniała o przyczynie złego stanu emocjonalnego pacjentki, czyli o aborcji. I do tego momentu wszystko jest OK.
A później była rozmowa z policją.
Do lekarki zadzwonił policjant i ją przepytał. A ona - chociaż, jak podkreśla, ma 30 lat stażu pracy - wykazała się naiwnością i opowiedziała o swoich podejrzeniach i o przyczynach.
Nie powinna?
Nie w tym kraju. Tu nie opowiada się policji historii życia, a ten przykład wybitnie potwierdza tę zasadę.
Policjanta, mówiąc niedelikatnie, gówno obchodzi, jaka jest przyczyna złego stanu pacjentki - czy mąż ją bije, czy pieniędzy zabrakło, czy właśnie dokonała aborcji. Jeśli pogotowie występuje o asystę policji, to obowiązkiem policjanta jest zapewnienie bezpieczeństwa pacjenta w czasie transportu do placówki, która pacjenta przejmie. Bez względu na powody złego stanu psychicznego.
W tym przypadku policjanci jechali za karetką. Proszę mi odpowiedzieć, jak obecność radiowozu za karetką wpływa na bezpieczeństwo pacjenta w środku karetki?
Nie widzę związku.
Ani ja. W sytuacji, gdyby policjanci podejrzewali, że pacjentka może sobie coś zrobić, powinni przeszukać ją, zanim wsiadła do karetki, a później jeden funkcjonariusz powinien wsiąść z nią do ambulansu razem z ratownikiem, a radiowóz może jechać za nimi. To, co zrobili w sytuacji pani Joanny, kupy się nie trzyma, choć przyznaję, że tak często wygląda eskorta karetki przez policję. To trochę jakby policja - w sytuacji, gdy w jednym pokoju trwa awantura rodzinna - siedziała w sąsiednim pokoju i przekonywała, że to zapewni uczestnikom awantury bezpieczeństwo. Tu przekonują, że wszystko robili dla dobra pacjentki. Coś nie pykło, prawda?
Na to wygląda.
To teraz powiem, czemu służy asysta policji. Otóż najczęściej pogotowie prosi o nią, gdy ratownicy muszą wejść do domu siłowo, gdy pacjent może stanowić zagrożenie dla ratowników, bo jest agresywny po wódce czy dopalaczach. Czasem także niedoszły samobójca zdradza objawy agresji i zagraża sobie oraz medykom.
Asysta policji to bezpieczne dowiezienie pacjenta do szpitala i przekazane lekarzom. Policja asystuje w domu, w drodze i przy wchodzeniu do szpitala. Czasami na izbie przyjęć, jeśli jest podejrzenie, że pacjent może zagrażać szpitalnemu personelowi. I to jest, na Boga, koniec asysty. Bo teraz zaczyna się nasza, lekarzy rola, i policjant do niczego nie jest nam potrzebny. My sobie z pacjentem świetnie radzimy. Mówimy "dziękujemy, do widzenia".
W przypadku pani Joanny funkcjonariusze są bardzo aktywni także w szpitalu.
I to jest absolutnie niedopuszczalne. Pierwszy raz się z taką sytuacją spotkałem. Nawet jeśli należy wyjaśnić motyw próby samobójczej, to eskortujący policjanci odjeżdżają po bezpiecznym dostarczeniu pacjenta, a później - zupełnie inni policjanci - kontaktują się ze szpitalem i pytają, czy mogą przesłuchać pacjenta.
To nigdy nie jest ta sama grupa. W tym przypadku dochodzi do sytuacji niewiarygodnych - lekarz broni pacjentki, pyta policjantów, czy interwencja musi być tak inwazyjna, a oni każą mu się zająć swoimi sprawami. W dodatku legitymują go. Na jakiej podstawie? Jeśli chcą poznać personalia lekarza, wystarczy zwrócić się do dyrekcji z pytaniem, kto w danym dniu pełnił dyżur. Nie mam wątpliwości - tu chodziło o zastraszenie, o demonstrację siły. To jest absolutnie niedopuszczalne! Przez 44 lata nie zdarzyło mi się, aby policjant wtrącał się w moją pracę. Żebym się musiał na izbie przyjęć z takim przekrzykiwać. Żeby mnie legitymował. Nawet gdy przywożono na oddział skazanych, których trzeba było pilnować czy przykuwać do łóżka, funkcjonariusze stali z boku, tak żeby nie przeszkadzać lekarzowi. Fakt, że lekarz musi bronić pacjenta przed policją, to jest jednak dramat. Jak ja się cieszę, że nie trafiałem w życiu na tak "opiekuńczych" policjantów.
Nie powinni, pana zdaniem, przesłuchiwać pacjentki?
To ani miejsce, ani czas! Izba przyjęć to nie jest miejsce do przesłuchań. Przyjeżdża roztrzęsiona samotna kobieta, być może miała myśli samobójcze, na pewno jest w złym stanie. Trzeba raczej przytulić, wyjaśnić, a nie pokrzykiwać i wypytywać, gdzie kupiła tabletki.
Czy na osobę, która została odratowana, a chciała się powiesić, rzucamy się, żeby pilnie ustalić, od kogo i za ile kupiła sznurek? To przecież trzeba nie być człowiekiem, żeby tak się zachować!
Ale to byli ludzie.
To byli policjanci. I wychodzi na to, że w naszym kraju niektórzy policjanci pozbawieni są ludzkich uczuć.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w całej tej sprawie nie chodziło o dobro pacjentki, tylko o aborcję.
Krąży już anegdota, że w Polsce lepiej nie krzyczeć na ulicy "ratunku", tylko "aborcja" - bo wtedy policja na pewno przybiegnie.
To nie jest śmieszne. To przeraża, bo wydaje się niepokojąco realne.
A jak pan ocenia polecenie, że pacjentka ma się rozebrać i robić przysiady?
Taka interwencja w ogóle nie powinna mieć miejsca. To są metody skandaliczne w sytuacji, gdy mamy do czynienia z kobietą w depresji, która szuka pomocy medycznej. Nikt mnie również nie przekona, że odbieranie jej laptopa czy komórki to forma opieki, zapewnienia bezpieczeństwa. Jeśli policjanci bali się, że kobieta może sobie coś zrobić, powinni przeszukać ją i jej rzeczy, zanim wsiadła do karetki albo w pierwszym szpitalu, w którym się znalazła, a nie w drugim, gdy była już po badaniu ginekologicznym i nie chciała oddać telefonu. To obrzydliwa próba upodlenia. A później jeszcze robią z niej wariatkę - mówiąc o zaburzeniach - i alkoholiczkę, bo wyczuli woń alkoholu. A my, proszę panów policjantów, walczymy o życie pacjentów. Żaden normalny szpital nie potrzebuje takich pomocników. W moim odczuciu oni pogłębili stan depresyjny tej kobiety. Po tej historii nie można mieć pewności, czy dzwoniąc na karetkę, nie ściągniemy na siebie funkcjonariuszy, którzy człowieka przeczołgają. To właśnie zrobili z panią Joanną.
Jako wieloletni lekarz chcę przeprosić w imieniu wszystkich lekarzy, że mimo starań na SOR-ze nie udało się pani ochronić przed odarciem z godności.
https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,299985...