Kiedy sądy robią uniki i przy pozorach legalizmu orzekają, jak im wygodniej, "zysk" jest krótkoterminowy. Na dłuższą metę powoduje to delegitymizację sądu i utratę reputacji prawników w nim zasiadających - prof. Ewa Łętowska o tym, jak prawnicy stają się akuszerami końca państwa prawa
Profesor Ewa Łętowska dokonuje wirtuozerskiej i przenikliwej analizy dwóch głośnych orzeczeń: Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Najwyższych w sprawie ważności wyboró...
Profesor Ewa Łętowska dokonuje wirtuozerskiej i przenikliwej analizy dwóch głośnych orzeczeń: Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Najwyższych w sprawie ważności wyborów prezydenckich oraz Sądu Okręgowego w Warszawie uwzględniającego wniosek prokuratury o zastosowanie aresztu tymczasowego wobec aktywistki LGBT Margot.
Upatruje w nich klasycznych przykładów „prawniczej anatomii sądu Piłata”, udawanego legalizmu, zastosowania prawniczego uniku i oportunizmu.
Gdy „stwierdzenie nieprawidłowości jest niewygodne, a całkowite uchylenie się od orzekania w grę nie wchodzi, trzeba maksymalnie okroić pole operacyjne. Wyjdzie tak, jak się chce, aby wyszło. Formalnie jest się wtedy w porządku.
A nawet własne prawnicze sumienie można w ten sposób uspokoić i się autolegitymizować. Orzekanie następuje w sposób „wystarczający”: zewnętrzny legalizm jest zachowany.
Problemem jest wtedy jednak fatalny odbiór społeczny. Na dłuższa metę (ale kto o tym myśli?) powoduje to delegitymizację sądu i utratę reputacji prawników w nim zasiadających”.
Poniżej cały esej prof. Ewy Łętowskiej.
Prof. Ewa Łętowska: Jak udawać legalizm – czyli lekcja prawniczej anatomii w sądzie Piłata
Decydowanie, także w sądzie, bywa niewygodne. Nie tylko dlatego, że trzeba się zmierzyć z trudem oceny. Ale i dlatego, że ocena może narazić na kłopoty.
Trzeba zatem orzec kamuflująco: zrobić prawniczy unik. Co prawda dostaje się wtedy tylko cień sprawiedliwości, no ale tu już trzeba zrobić rachunek: kosztów – czyja krytyka będzie bardziej bolała, przynajmniej na krótką metę. Ot, taki indeks oportunizmu.
Powiedzmy, że mamy stwierdzić zgodność jakiegoś faktu, aktu czy procedury z np. ustawą, prawem międzynarodowym, konstytucją.
Z tym, że stwierdzenie nieprawidłowości jest niewygodne, a całkowite uchylenie się od orzekania w grę nie wchodzi. Trzeba wtedy maksymalnie okroić pole operacyjne. Jak najwięcej przerzucić do sfery niezgodności formalnej.
Bierze się wtedy ów fakt, akt albo procedurę i dzieli na drobniutkie elementy, segmenty, stadia. Im więcej tym lepiej. Minimalizuje się tym sposobem przedmiot oceny.
Identycznie okrawa się wzorzec oceny, wąziutko kreśląc zakres wspólny. Kurczy się wtedy obszar, w obrębie którego ma być podjęte orzekanie i decyzja.
Ułatwia to życie oceniającemu, gdy dokonanie rzetelnej oceny bywa kłopotliwe, a chce się znaleźć liść figowy i stworzyć wrażenie, że jednak zrobiono, co należy.
Na tym polegał sąd Piłata: uchylił się od decyzji w kwestii śmierci Nazareńczyka. Zwrócił ludowi Barabasza i tym samym jednak doprowadził do prawomocności wyroku Sanhedrynu, skazującego dwóch innych skazańców. Ot, taka zagrywka właściwością sądu: „to nie ja, to koledzy”.
Każdy sąd, chcący dokonać uniku, ucieka w jedną z takich strategii: „drobiąc” wzorzec i to, co podlega ocenie na malutkie kawałki i pracując oddzielnie na tych rozparcelowanych cząstkach, zestawiając je ze sobą.
Wyjdzie tak, jak się chce aby wyszło – niezgodność, zgodność, brak przesłanek formalnych do wydania wyroku. Formalnie jest się wtedy w porządku.
A nawet własne prawnicze sumienie można w ten sposób uspokoić i się autolegitymizować. Orzekanie następuje w sposób „wystarczający”: zewnętrzny legalizm jest zachowany.
Problemem jest wtedy jednak fatalny odbiór społeczny. Na dłuższa metę (ale kto o tym myśli?) powoduje to delegitymizację sądu i utratę reputacji prawników w nim zasiadających.
Dwa wymowne przykłady.
Uchwała Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych o ważności wyborów prezydenckich
Pierwszy przykład dotyczy ważności wyborów prezydenta. Zgodnie z art. 129 ust. 1 Konstytucji ich ważność stwierdza Sąd Najwyższy. Ale warunki ważności wyborów – określa ustawa (art. 127 ust. 7). Od 2017 r. o ważności wyborów – rozstrzyga jedna z „nowych” izb: Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Wybory i głosowanie, to nie to samo. Wybory to cała procedura, w każdym wypadku zaczynająca się od ogłoszenia kalendarza wyborczego, obejmująca zgłaszanie kandydatów, całą kampanię i kształtowana zasadami konstytucyjnymi (art. 127 ust.1). Akt głosowania jest zwieńczeniem.
„Stwierdzanie ważności wyborów” to więc więcej niż „stwierdzenie ważności głosowania”.
Wzorcem oceny – jest tu nie tylko ordynacja czy kodeks wyborczy i – jak teraz u nas – specustawa o wyborach prezydenta z 2020 r., ale – także, a może przede wszystkim – konstytucja i jej art. 127 ust. 1, z zasadami konstytucyjnymi odnoszącymi się do całości procesu wyborczego.
https://oko.press/prof-letowska-o-wyborach-i-are...