Kazimierz jest mechanikiem, katolikiem i gejem. "Ludzie gadają, co chcą. A Jezus mówi o miłości"
Więcej:
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,24632463,kazi...
Nie przyznawał, kim jest, przez 47 lat. Dziś już się nie boi. - We wsi i w pracy uważają mnie za jedynego geja. Ale to jest nawet statystycznie niemożliwe, skoro różne dane mówią, że osób nieheteroseksualnych jest 5-10 procent. Ludźmi rządzi strach i to, co wkłada nam się do głowy latami - mówi Kazimierz Strzelec, 58-latek, głęboko wierzący katolik i ujawniony gej.
Pierwszy coming out zrobił, gdy miał 47 lat. Pracował w Niemczech i tam zobaczył, że "można żyć inaczej". Powiedział przyjacielowi, przyjaciel swojej żonie. Oboje zareagowali normalnie, nie odtrącili. To był przełom. - "Przyznawanie się" to dla homoseksualistów codzienność. I zawsze trzeba liczyć się z tym, że ludzie źle to przyjmą, może zwyzywają, może pobiją. Mnie - dzięki Bogu - nikt przez tych 11 lat nie odtrącił. Ani w pracy, ani w rodzinie.
Ale musiałem w sobie wyrobić odporność na to, że coś ktoś może powiedzieć. A niech ludzie gadają. Jak wrzucałem na Facebooka posty "Miłość nie wklucza" albo Kampanii Przeciw Homofobii, to były takie plotki: "A, Kazik to pedał". Ale w twarz mi tego nikt nigdy nie powiedział. A jak ludzie pytają, po prostu nie zaprzeczam.
W pracy wiedzą wszyscy, bo Kazik "walczy o swój teren". - Kolegów oswajałem powoli, ze dwa lata. Nie można od razu robić rewolucji, obrażać się, bo człowiek zostanie wrogiem. Ja jestem lubiany, unikam konfliktów, trudne sytuacje obracam w żart. Ostatnim w pracy, który się nie pogodził z rzeczywistością i wciąż ma nadzieję, że coś ze mnie będzie (czytaj: znajdę sobie żonę), jest mój przyjaciel Marian. Marian, ilekroć widzi, że flirtuję z jakąś kobietą - bo ja od zawsze bardzo lubię kobiety, a one mnie, chyba się mnie nie boją - to mówi, że ja chyba jestem kryptohetero! - śmieje się Kazik.
I kontynuuje: - Łatwiej jest być hetero, zwłaszcza dzisiaj, gdy trwa polowanie na "tęczowe czarownice", ale ja nigdy nie myślałem, żeby udawać, okłamać jakąś kobietę, znaleźć sobie alibi - kończy.
Zwrot "dzięki Bogu" pada z ust Kazimierza często i nie jest to tylko językowy przerywnik. - Dla mnie dzisiaj Bóg jest wszystkim. Chociaż doświadczyłem przemocy w Kościele, odnalazłem się na nowo. Dzięki fundacji Wiara i Tęcza działam społecznie, pomagam przy organizacji Marszu Równości w Lublinie, który tworzą niesamowici ludzie i nie boję się publicznie pokazać twarzy. Oni dają mi siłę - przyznaje. I wspomina, że gdy lubelski Marsz Równości najpierw został zakazany, a potem się odbył "i ludzie szli, szli, szli, i się nie kończyli" - to, mimo rzucanych kamieni i rac narodowców, czuł dumę i szczęście.
Tego, co robi, nie uważa za bohaterstwo. - Dla mnie bohaterem jest Jan Gilas, woźny, który ocalił ludzi, którzy 9 września 1939 roku przyszli do lubelskiego ratusza po wypłatę. Niemiecka bomba wpadła przez dach, a Gilas ją wyniósł i umarł na schodach. Zwykły człowiek, ojciec kilkorga dzieci, oddał życie za obcych ludzi. Ja chciałbym tylko żyć normalnie. A jak Bóg da, to kiedyś może z kimś kochanym u boku - kończy Kazimierz.
"To ludzie sobie wyobrażają, że Bóg nie kocha gejów. Dla mnie Bóg jest miłością" -