Doniesienia z putinowskiej Polski
Kilka krótkich lekcji z putinowskiego kryzysu wokół Ukrainy, w kontekście propagowanej przez Kreml antyzachodniej narracji.
W momencie, w którym to piszę, inwazji jeszcze nie ma, ale sytuacja jest ciągle wybitnie napięta. Putin ogłosił, że rosyjskie wojska wycofują się z Krymu, ale w to należy wierzyć dopiero wtedy, gdy je zobaczymy w bazach w głębi Rosji. Pamiętamy, jak kilka dni temu Kreml opublikował filmik mający dowodzić wycofywania części wojsk, który okazał się być zwykłym fejkiem. Zresztą Ośrodek Studiów Wschodnich opublikował właśnie mini-analizę, z której wynika, że obecne ruchy też są pozorowane. Niemniej jednak, choć w ostatnich dniach zadziało się wiele rzeczy, które wskazywały na rychły wybuch wojny, są też znaki jakiejś deeskalacji. Wizyta Scholza w Moskwie – przez wielu nazywana wizytą ostatniej szansy – nie przyniosła przełomu, ale okazała się nie być ostatnią. Ławrow i Blinken rozmawiają, są pewne elementy tej układanki, które pozwalają łapać się nadziei, że Putin się opamiętał. Albo przestraszył. Załóżmy więc na chwilę, że inwazji nie będzie i pomyślmy, jaka z tego płynie lekcja dla Polski.
Najpierw przypomnijmy, że jedną z wiodących narracji propagandy Kremlowskiej, także w Polsce, jest stałe przekonywanie, że „Zachód upada”. I pomijając sięgające czasów Stalina rojenia o dekadencji, moralnym rozkładzie itd., jest w tej narracji silny komponent, że tak powiem, „okupacyjno-zdradziecki”. W myśl tej narracji NATO to taki sam okupant jak kiedyś ZSRR. A kto wie, może nawet gorszy, bo bardziej przebiegły i ukrywający się za frazesami o demokracji i bezpieczeństwie. Ale prawda jest taka – powie kremlowski propagandzista – że wojska NATO w krajach Europy Środkowej nie stacjonują – one ją okupują. Stąd powielane z lubością fejki (dawniej: kłamstwa) o brytyjskich żołnierzach gejach czy Amerykanach deprawujących polskie kobiety w Łasku. Dlatego – konkludują te wszystkie Sputniki – Polacy, Rumuni, Węgrzy itd., muszą wreszcie zrozumieć, że to jest okupacja, zerwać amerykański łańcuch i zacząć uprawiać wielowektorową, suwerenną politykę, pełną zrozumienia dla Rosji. To aspekt okupacyjny. Wątek zdradziecki w skrócie idzie tak: „wydaje się wam, Paliaki, że Amerykanie i NATO was obroni, śmiech na sali, jak dojdzie do wojny to was sprzedadzą, tak samo jak w 1939 roku, nikt nie będzie umierał za Warszawę, przejrzyjcie na oczy”.
Tyle propaganda, teraz popatrzmy na fakty, które z całą mocą ujawniły się przy okazji obecnych działań Putina wobec Ukrainy i Zachodu.
Po pierwsze: okazuje się, że Zachód twardo stanął w obronie integralności Ukrainy. Jeśli do inwazji nie dojdzie, można będzie śmiało powiedzieć, że to dzięki zachodniej solidarności z Kijowem. Jeśli zaś dojdzie, to z pewnością zachodnia pomoc finansowa, wywiadowcza i stricte militarna bardzo Ukraińcom pomogą. Jak tylko Putin zaczął okrążać Ukrainę coraz liczniej mobilizowanymi siłami, zachodni liderzy – od jastrzębi pokroju Blinkena, przez chcących „rozumieć Rosję” polityków jak Macron, do mało zdecydowanych jak Scholz – jasno powiedzieli „no pasaran”. Putin chciał cofnięcia wojsk NATO ze wschodniej flanki, to je wzmocnili (do Polski w dwa tygodnie przyleciało więcej żołnierzy USA niż przez ostatnie osiem lat). Putin chciał „tylko” zapewnienia, że NATO nie przyjmie żadnych nowych członków (poza Ukrainą, oznaczało to także Finlandię, Szwecję, Gruzję, Mołdawię itd.) – Zachód jednoznacznie powiedział, że to są suwerenne decyzje tych krajów i Rosji nic do tego. Putin chciał „deeskalacji na Ukrainie” – cały szereg zachodnich państw na gwałt wysłał Ukrainie sprzęt (i to nie byle jaki), fachowców do szkoleń, udzielił Kijowowi dużych pożyczek oraz w sposób skonsolidowany ustalił listę sankcji (znacznie grubszych niż te z 2014 roku), którymi Rosja miała dostać po głowie w wypadku inwazji. Przypomnijmy może, że Ukraina nie jest w NATO, ani w Unii Europejskiej. Nie jest nawet w korytarzach akcesyjnych do którejkolwiek z tych formacji. I choć na Zachodzie na pewno nie brakuje liderów widzących Ukrainę w NATO, nawet najwięksi optymiści mówią, że nie ma opcji, by to się stało w ciągu dekady, a realiści mówią raczej o trzech. A i tu warunkiem wstępnym byłoby uspokojenie sytuacji na wschodzie (czytaj: najprawdopodobniej pogodzenie się Kijowa ze stratą Krymu i Donbasu). Krótko mówiąc: Zachód nie był stricte zobligowany do obrony Ukrainy, w sumie to mógł ją sprzedać tylko za cenę wyrzutów sumienia – a mimo to tego nie zrobił.
Lekcja pierwsza: skoro Zachód tak twardo stanął w obronie Ukrainy, to możemy chyba wyrzucić do kosza siejące defetyzm opinie, jakoby nas – członków NATO i UE, a także ważnych gospodarczo partnerów – miał „zdradzić jak w 1939”.
Okazało się również, że Zachód jest świadomy, że Rosja pod rządami Putina, to nie jest normalny kraj i partner, tylko bandycka dyktatura, rozwiązująca wszystko siłą. A Putin nie jest równorzędnym politykiem, z którym można rozmawiać, tylko satrapą, który mentalnie tkwi w czasach koncertu mocarstw z końca XIX wieku. To ważna dla bezpieczeństwa Polski konkluzja, bo przez ponad dwadzieścia lat rządów Putina, nie jeden zachodni polityk naiwnie uwierzył, że z nim się da rozmawiać. Dobrze wiedzieć, że Biden i Blinken wyciągnęli wnioski z porażki Obamy w 2014 roku. Dobrze widzieć, że nawet w tradycyjnie niechętnych antagonizowaniu Rosji Niemczech, zachodzi jakaś głębsza zmiana doktrynalna, że wreszcie Berlin otwarcie mówi, że Nord Stream 2 to nie jest „tylko przedsięwzięcie biznesowe”. Czemu to jest ważne? Generalnie okazało się, że Zachód wykazał daleko idącą jedność. Zwróćcie uwagę, że wszystkie ważne decyzje były konsultowane gdzie się tylko dało. Amerykanie, Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, NATO, UE, OBWE itd. – wszystkie te państwa i organizacje ciągle się spotykały, by ustalać wspólną politykę wobec Putina. I to zadziałało, mimo paru zgrzytnięć. Warto o tym pamiętać w kontekście namiętnie propagowanych przez Kreml narracji o Zachodzie jako strefie, gdzie pod płaszczykiem demokracji i wspólnych wartości trwa krwawa walka wszystkich ze wszystkimi, a co drugi to by z Rosją kręcił biznesy kosztem Polski. Pamiętajcie o tym, gdy znowu zobaczycie w internetach jakiegoś wyznawcę „polityki wielowektorowej”, przekonującego, że „skoro wszyscy idą na noże, to my też powinniśmy, skoro nie ma wspólnych wartości, to my też powinniśmy je porzucić”.
Druga lekcja: Zachód nie jest tak głupi, naiwny i rozmemłany jak chcą tego miłośnicy Putina, a w obliczu zagrożenia całkiem sprawnie i jednogłośnie się mu przeciwstawił, przejmując na wielu polach inicjatywę. Po prostu ogarnął.
Po trzecie: stare przysłowie mówi, że kryzysy są jak odpływ, bo pokazują kto pływał bez majtek. Obecna sytuacja wokół Ukrainy powiedziała wielkie "sprawdzam" całemu Zachodowi. I Zachód ten egzamin zdał. Ale cały? Nie. Jedna mała wioska... wróć, jedna mała dyktatura wyłamała się z zasadniczo jednolitego frontu wymierzonego w putinowską agresję. Tak, oczywiście że Węgry. Orbán jako jedyny europejski przywódca spotkał się z Putinem nie by go odwodzić od inwazji, tylko by zacieśniać współpracę. Gdy wszyscy szturchali Niemców, by zrewidowali swoje poglądy na politykę energetyczną, Orbán podpisał z Putinem nowy deal na gaz, który ma mu pomóc wygrać wybory (czym przecież zaciągnie u Putina dług). Orbán od lat zapowiada sprzeciw wobec - na razie przecież bardzo hipotetycznego - członkostwa Ukrainy w NATO. W ostatnich dniach zablokował Ukrainie dostęp do natowskiej sieci cyberbezpieczeństwa, znacząco utrudniając jej obronę przed kremlowskimi hakerami. Na koniec szef węgierskiego MSZ powiedział, że nasi bratankowie w reżimie nie życzą sobie więcej żołnierzy NATO na swojej ziemi. Wszystkie te działania mogłyby przejść bokiem i być JAKOŚ wytłumaczalne w normalnych czasach. Ale w sytuacji gdy rosyjskie rakiety mogą w każdej chwili spaść na Ukrainę, a cały Zachód działa wspólnie, by temu zapobiec, Orbán przestaje wyglądać jak "sprytnie lawirujący populista", a zaczyna jak agent wpływu Kremla. Dla wielu było to jasne od dawna, ale jak się rzekło, ten kryzys powiedział "sprawdzam" i maska opadła. Teraz już naprawdę nikt nie powinien mieć co do Orbána wątpliwości.
Lekcja trzecia: Węgry to żaden sojusznik, a tym bardziej bratanek, tylko V kolumna Putina w UE. Przyjaźnienie się z gulaszowym reżimem jest bardzo niebezpieczne. Wychodzi też na to, że najbardziej zdemoralizowanym krajem w obozie zachodnim są te niby broniące tradycyjnych wartości i promujące demokrację nieliberalną Węgry.
Po czwarte: zauważyliście jak płynnie przeszliśmy do faktu, że Białoruś to już praktycznie rosyjska gubernia? Nawet jeśli inwazji nie będzie, nikt chyba nie wątpi, że białoruskie wojsko bierze aktywny udział w całej prowokacji. Jak już nie na inne sposoby, to na pewno zmuszając Kijów do wydłużenia frontu i oddelegowania dodatkowych sił do obrony stolicy, co oczywiście osłabia obronę na wschodzie. W tym miejscu warto przypomnieć, że Rosja i Białoruś we wrześniu podpisały porozumienie, które bardzo, ale to bardzo je zbliżyło. Niektórzy powiedzą: "zjednoczyło". Fakt, że Łukaszenka zapowiedział ostatnio walkę ramię w ramię z rosyjskimi żołnierzami, na wspólnych ćwiczeniach broniono się przed połączonym atakiem Polski, Litwy i Ukrainy, a raptem parę dni temu okazało się, że decyzja o wycofaniu Rosjan po zakończeniu ćwiczeń "zostanie podjęta wspólnie z Putinem" już po fakcie - no więc wszystkie te fakty wskazują, że czas "sprytnie lawirującego" między Zachodem a Rosją Łukaszenki chyba dobiega końca. Dla Polski jest to informacją kluczowa, bo zmienia status Białorusi z "romansującej z Putinem, ale jakoś niezależnej" na "część ruskiego miru". I wydłuża nam z tym mirem granicę.
Lekcja czwarta: między Zachodem, a Rosją jest bardzo mało miejsca na niezależną od Rosji politykę i całą tą sławną suwerenność. Białoruś, Ukraina, Mołdawia czy Gruzja nie mają żadnej "trzeciej drogi", ani tym bardziej "polityki wielowektorowej". W tej części świata to się po prostu nie udaje. Warto o tym pamiętać w kontekście ewentualnego polexitu.
Po piąte: nie wiem jak Wy, ale ja jestem pod wrażeniem sprawnej polityki zagranicznej Zełenskiego. Wspomniana w punkcie pierwszym stanowcza pomoc Zachodu nie miałaby miejsca, bez trwających trzy lata intensywnych i dobrze przemyślanych starań władz w Kijowie. Nawet rok temu, gdy Putin straszył po raz pierwszy, Kijów mógł liczyć na wsparcie zachodnich liderów. No akurat po komiku to bym się tego nie spodziewał, a tu takie zaskoczenie.
Lekcja piąta: dobra i racjonalna polityka międzynarodowa to klucz do bezpieczeństwa państwa, a machanie szabelką można sobie zostawić na historyczne rekonstrukcje. Jak Partia działa na tym polu - wiadomo.
Podsumujmy.
Zachód stanął w obronie Ukrainy, choć wcale nie musiał, bo za Zachodem stoją jakieś wartości, nawet jeśli Putin – mierząc swoją miarą – uważa, że nie. Zachód okazał się też zmobilizowany, zjednoczony i znacznie bardziej niż osiem lat temu ogarnięty w temacie, wbrew temu co jojczą głupki z Partii i okolic. Oczywiście pomogła sprytna i racjonalnie prowadzona polityka rządu w Kijowie, co powinno dać do myślenia naszym dyplomatołkom. Węgry okazały się być już otwarcie proputinowskie, co niby nie dziwi, ale dobrze mieć na to dowód. Natomiast Białoruś chyba już wpadła w objęcia Putina na dobre, udowadniając tym samym, że w tej części świata nie da się nie być w zachodnich strukturach, nie wpadając przy tym na kurs kolizyjny z Kremlem.
Uwielbiam zapach walącej się propagandy, wymieszany z wieczornym smogiem.