#SłowoNaNiedzielę
To nie przypadek, że właśnie teraz polskie wojsko planowało w trybie przyspieszonego przetargu kupić 300 mobilnych ołtarzy.
Polska młodzież może i laicyzuje się najszybciej na świecie, ale nie ta wstępująca do służb mundurowych. Tu tendencja wydaje się odwrotna. Policja, armia i straż graniczna werbują przeważnie spośród osób o określonym (nazwijmy go delikatnie) konserwatywnym światopoglądzie. Takich, którym zależy na autorytecie przysługującym automatycznie z urzędu. Ekspresowa władza nad współobywatelami uzyskana nie dzięki wiedzy czy kompetencjom, a dzięki gotowości bezrefleksyjnego wykonywania rozkazów. Wspaniali kandydaci i kandydatki!
Do pełnej formacji brakuje tylko przekonania, że moralna słuszność jest po ich stronie. Rozważań nie prowadzą, oczywiście, na własną rękę, wystarczy przełożony, który zapewni, że działają zgodnie z przepisami oraz ksiądz, który rozgrzeszy z aktów okrucieństwa i jeszcze na kazaniu wskaże cel świetlisty, tak by każdy szeregowy miał szansę zostać dzielnym krzyżowcem, boską husarią, ogniem i mieczem odpierającą hordy niewiernych.
Chcemy czy nie, dokładamy się właśnie do tego. Sponsorujemy te przenośne zestawy kropideł, kielichów, krzyży, alb, stuł (w kolorze moro! serio) oraz rozkładanych stolików ołtarzowych (zamówienie wyceniono na kilkaset tysięcy złotych).
W zamian rząd dostaje bezkrytyczne służby spod znaku „my tylko wykonywaliśmy rozkazy” albo „gott mit uns” - którekolwiek przyrównanie do hitlerowców Wam bardziej pasuje.
I nie, nie przesadzamy. To nie ta sytuacja, kiedy argumentum ad hitlerum przekreśla dyskusję. Zbyt wiele mamy już podobieństw, zbyt wiele momentów do bicia na alarm, żeby bawić się w wyolbrzymianie problemu. Prawda jest zdecydowanie brutalniejsza. Mamy już na granicy rodzaj obozu koncentracyjnego. Z perspektywy uchodźców zatrzaśniętych w pasie granicznym, nie ma różnicy między strażnikami białoruskimi i polskimi. Jedni i drudzy są okrutni, mają gdzieś prawa człowieka, stoją na straży cierpienia, głodu, wycieńczenia i skrajnego wyziębienia. Pilnują uwięzionych między drutami kolczastymi, by tam zostali aż do śmierci. To nie przenośnia, to nie chory sen. To się właśnie dzieje i my wszyscy się do tego przykładamy.
Oczywiście, nie wszyscy głosowaliśmy na PiS. Nie wszyscy rzucamy klerowi na tacę. Ale płacimy podatki, które właśnie finansują pensję bezdusznych strażników i ich rozgrzeszaczy. Niedługo ufundujemy także mur na granicy, który będzie kosztował bagatela 2 miliardy złotych. Widać nas stać.
Stać nas na bezduszność. Stać na łamanie Konstytucji i umów międzynarodowych, w tym szczególnie zapisów dotyczących prawa do azylu. Stać na to naród tylu fal emigracji, że nawet twórczość naszych wieszczów narodowych i dokonania najsłynniejszej naukowczyni zawdzięczamy udzielanej im przez inne państwa gościnie. Poczet migrantów: Chopin, Mickiewicz, Słowacki, Skłodowska-Curie, Kościuszko… Długo by wymieniać, ale po co, skoro możemy pławić się w narodowej hipokryzji. Stać nas na puste pokoje w zamkniętych ośrodkach dla uchodźców, gdy na bagnach zamarzają ludzie. Stać nas na formowanie socjopatów, przez zlecanie straży granicznej wykonywania takich zadań, jak przerzucanie małych dzieci i ciężarnych kobiet przez zasieki z żyletek.
Prolajferskie hasełka proszę sobie uprzejmie wypluwać gdzie indziej, u nas dzwon nienarodzonych bije by zagłuszać krzyki prawdziwych cierpiących dzieci.
I tak, stać nas na utrzymanie stanu wyjątkowego, choć wszyscy wiedzą, że służy on wyłącznie tuszowaniu zbrodni. Nawet widzowie TVP musieli już zwietrzyć, że niedopuszczanie mediów na granicę nie świadczy o chlubnej działalności strażników…
A, stać nas też na autentyczne policyjne śledztwo w sprawie dziecięcych rysunków kredą na chodniku przed placówką SG.
Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tak ogromnie, potwornie, przejmująco straszno.
Bo w międzyczasie tracimy człowieczeństwo. Wszyscy je tracimy - i te osoby, które biorą udział w opresji lub ją usprawiedliwiają i te, które się sprzeciwiają, ale tracą nadzieję, że protesty mają jeszcze jakikolwiek sens. Powoli zmieniamy się w naród paskudnego wyboru między znieczulicą a bezsilnością. Przy czym znieczulica jest wyraźnie zasilana przez katolicką plemienność. Konieczna obrona polskości i „matki naszej - kościoła”. W imię wydumanych problemów, część kraju pozwala na realne bestialstwo.
Pisałyśmy o tym już w sierpniową niedzielę, gdy mijał 21. dzień przetrzymywania uchodźców na granicy w Usnarzu. Wiecie, że od tego czasu minęło kolejnych 7 tygodni?! W tym czasie zamarzali ludzie. A my oglądamy zdjęcia z granicy, polecamy sobie reportaże. Liczymy na reakcję Unii. Albo Watykanu. Cokolwiek.
Dlatego dziś chcemy się skupić na drugiej stronie medalu: rosnącym poczuciu bezsilności. Bo przecież jesteśmy właśnie świadkami tragedii. Biernymi gapiami na miejscu wypadku. Jeżeli nie możecie tego wytrzymać, czas wyciągnąć wnioski i przestać powtarzać działania, które do niczego nie prowadzą.
Przestańmy apelować do Watykanu, czy polskich księży ani odwoływać się do nauk katolickich i innych sentymentów chrześcijańskich. To nie działa. Legitymizujemy jedynie przekonanie kleru, że stoją na straży moralności.
Rozumiemy gest posłanki, która tydzień temu wybrała się na poranną audiencję, żeby przekazać papieżowi list Rodzin bez Granic i zdjęcia dzieci z Michałowa. Taki akt desperacji. My też chwytamy się każdej nadziei, że apele międzynarodowe coś zmienią, skoro narodowe niewiele dały. Tyle, że wystarczy wejść na stronę serwisu papieskiego i zobaczyć całą zakładkę orędzi Franciszka z okazji Dnia Migranta i Uchodźcy. Piękna kilkuletnia kolekcja, dużo ładnych słów (plus kilka niezwykle wątpliwych etycznie sugestii, że chrześcijanie powinni wykorzystać sytuację, do swojej misji ewangelizacyjnej i nawracać uchodźców… ale to już uwaga na marginesie, w końcu papież to jednak papież, nie oczekujmy bezinteresownej moralności). Czy kiedykolwiek coś z takiego „fratelli tutti” orędowania wynikło? Nie oszukujmy się. Papież wie. Polski episkopat też wie. Co z tego, że piszą, żeby pomagać. Zrobione, odfajkowane, można poklepać się po plecach.
To nie jest mobilizacja porównywalna ze zbieraniem przed kościołami podpisów za pełnym zakazem aborcji. Albo wygłaszaniem płomiennych kazań o zagrożeniu „tęczową zarazą”.
W praktyce i to globalnie, kościół rzymskokatolicki jest moralną porażką. Jako wciąż niezwykle wpływowa instytucja, która ma zdanie o wszystkim i wszystkich, potrafi mobilizować rzesze wiernych, by aktywnie działali przeciwko czyimś prawom (kobiety, LGBT…), a nie jest w stanie zachęcić mas do realnej pomocy cierpiącym dzieciom - czy to śpiącym w gnijących namiotach kilkulatkom z Morii, czy teraz tym maluchom zamarzającym na naszym progu. Widać dzieci urodzone nie są takie słitaśne jak płody w serduszkach…
Ta znieczulica to nie przypadek, tylko efekt religijnie pielęgnowanej ksenofobii i hipokryzji, a także uwikłania kościoła w politykę. Widać to dobrze na naszym podwórku. Polski episkopat najpierw milczał w sprawie wydarzeń na granicy, a potem wydał oświadczenie po którym nie zmieniło się nic - powtarzamy: to nie przypadek. Ze strony organizacji czysta kalkulacja - wstępnie milczenie, żeby nie naruszać sojuszu z rządem, a gdy nie można już było sprawy ignorować, opublikowany nic nie wnoszący apel. Ile kosztowało episkopat stwierdzenie, że ogólnie to jednak trzeba pomagać, więc może ktoś, e, no, by tak pomógł…? Pusty gest. Dzięki niemu tak kler jak i wszyscy katolicy mogą poklepać się po plecach. Uff, wspaniale, odhaczone. Czyli klasyka postawy „prolajf” - popis płytkiej troski osób nie planujących ponosić konsekwencji, osób niegotowych na realia walki o godne ludzkie życie.
I jeszcze na koniec o krk jako organizacji - warto przemyśleć, że w obecnej sytuacji, gdyby kler chciał pomóc, to mógłby to zrobić bezpośrednio. Zamiast wykorzystywać tekst o autonomii tylko po to, by chronić akta pedofilów, mogliby zrobić użytek ze swojego uprzywilejowania, by ocalić komuś życie - przyjąć uchodźców na plebanię. Wykorzystać międzynarodową sieć koneksji, ruszyć te ponoć tak prężnie działające katolickie akcje pomocowe, instytucje ponad granicami…. Tylko, że to się nie dzieje. I może warto, żebyśmy wszyscy ustalili czemu, zamiast chwalić episkopat za napisanie kilku frazesów.
Przestańmy idealizować Unię Europejską. Dopóki nie zacznie faktycznie działać w sprawie kryzysu humanitarnego, z którym tak brutalnie rozprawiamy się ponoć właśnie dla niej (jako samozwańcze Przedmurze), to UE może ścigać się w hipokryzji z kościołem rzymskokatolickim. Karta Praw Podstawowych nic nie znaczy, jeśli nie broni się ich w praktyce. Wzruszające, że nasi aktywiści i dziennikarze tłumaczą swoje teksty na angielski, bo może ktoś się przejmie i zareaguje. Ta sama sytuacja co z Watykanem. Wołanie na puszczy. UE wie. Wie i nie interweniuje ta „wspólnota wartości”.
I wreszcie, nie działają nasze protesty, które PiS ma kompletnie gdzieś. Im mniej liczne, tym bardziej przypominają publiczne różańce Żołnierzy Chrystusa. Ot takie wyskoki marginesu, które nie mają wpływu na opinię publiczną. Jeżeli chcemy cokolwiek zmienić, działania muszą być konkretne.
Na granicę powinny jechać tysiące ludzi - tworzyć korytarze życia przeciwko Straży Granicznej. Pokonać impas. Pokazać, że ratowanie ludzi jest możliwe. Wtedy czar imposybilizmu pryśnie.
Jest haczyk - nikt za nas tego nie zrobi. To musimy być my. Wszyscy, którzy wiedzą, że jednak psychicznie, moralnie, nie stać nas na akceptację obecnego stanu rzeczy. Nie ma zewnętrznego zbawcy, nikt nam nie załatwi rozgrzeszenia. Jedynie aktywny opór, faktyczne działania zrobią wyrwę w murze znieczulicy.
Granicznym murze, który, jeśli jednak powstanie, powinien (tak jak wszystko w Polsce) nosić imię Jana Pawła O Niczym Nie Wiedziałem i Nic Nie Dało Się Zrobić Drugiego. Mur bardzo wybiórczej pamięci.
#NoOneIsIllegal #GdzieSąDzieci #ŚwieckiePanstwo #StrajkKobiet #NarodowaApostazja #NiktNieJestNielegalny
Post edytowany