Ja chce Wam przypomnieć film "Licencja na miłość" z Robinem Williamsem w roli charyzmatycznego pastora. Dzięki jego zaangażowaniu, jego kurs przedmałżeński (szokujące zajęcia, dziwaczne zadania domowe i nabożne manipulacje) spełnił (przynajmniej w filmie) swoje zadanie.
Co do kursów w naszych kościołach, to jest to moim zdaniem kolejny sposób na wyciągnięcie pieniędzy i być może sposób na uspokojenie ambicji duchownych dotyczących władzy nad duszami (ale to nie oni przecież będą sędziami na sądzie ostatecznym, i co robi się przez kilkaset godzin na lekcjach religii w szkołach?). Czy można nauczyć ludzi (a szczególnie młodych) "ŻYCIA" w kilka lub kilkanaście godzin? Jeżeli oni do tej pory nie są przygotowani przez: RODZINĘ, szkołę, kościół, i państwo, do pełnienia funkcji małżonka i rodzica, to taki kurs prowadzony na dodatek przez osoby o poglądach pro-kościelnych, lub osoby duchowne żyjące w celibacie pod kloszem plebanii, raczej nic nie da! Taki kurs trzeba ZALICZYĆ i już! I nie ważne czy w dwa tygodnie, czy w trzy, czy z pączkami czy nie, czy za 160 zł czy za 220 zł. A życie pokaże jak jest naprawdę.