O Dniu Kobiet w kołchozie z kaczką ...wege w tle ( można to odwrócić)
"Dzień Kobiet" wymysł, wczesnej prebolszewii rodem z Ameryki Północnej, następnie wielkie popłuczyny w Europie.
Przeżywał ten dzień swoje "najlepsze lata" w obozie tzw demokracji ludowej, gdzie rzekomo najbardziej miłowano pokój i socjalizm, czyli tam , gdzie kobiety zapędzano do najcięższych prac, także w kopalniach ( vide prl ), przy młotach pneumatycznych ( sowiety), na traktory etc.
A wiadomo, że w tej ponurej strefie obozowej demokracji ludowej, prl uchodził za jeden z najweselszych jego kołchozów.
Stąd i ten dzień generalnie, aż do powstania "Solidarności" był na wskroś wesoły, wielowątkowo kabaretowy wręcz na odwrót oczywiście.
W tym bowiem dniu, bywało tak, że za prl szef; kierownik, brygadzista czy dyrektor z największego na co dzień chama, przeistaczał się w miluszka z gożdzikiem (na ogół nędznym, rachitycznym zresztą, w latach 70, w tym dniu pojawiały się już tulipanki, ale tak samo nędzne, tako zdechłe) składającego hurtowo sztampowe życzenia. W tym zafałszowanych korowodzie uzupełniali ich sekretarze partii różnych szczebli. ( Bywało, że kobiety musiały kwitować prezenty ).
W socjalistycznych zakładach pracy świętowano ten dzień wyjątkowo hucznie.
W l. 80 zamiast tych rachitycznych kwiatów zaczęły się już pojawiać substytuty; rajstopy, czekolady, czy inne dobra trudno osiągalne.
Pamiętam te widoki (l. 1977-1989) z toruńskiej Elany ( z ponad 7000 pracowników, kobiety stanowiły większość).
Dzień ten był kolejną okazją dla...mężczyzn!, do imprezek, ochlaju w robocie.
Zaś w powrotach z pracy, w tramwajach, autobusach dominowały takie obrazki; mężczyżni "zmęczeni"... świętowaniem!, drzemali na miejscach siedzących, a nad nimi naprawdę zmęczone ciężką pracą, włókniarki, aparatowe, prządki uczepione uchwytów ze zwiędniętymi gożdzikami w drugiej ręce!
Ja zaprzestałem uczestniczyć w tym cyrku, w parodii z kobiet równo 40 lat temu!, po powstaniu "Solidarności", bowiem już w marcu 1981, jak wielu Polaków odpuściłem tę hecę.
Od tego momentu ani Mamie, ani pozostałym bliskim mi w rodzinie, wśród znajomych, kobietom nie składałem już życzeń i trwa to do dziś.
Bowiem szanuję Panie, Kobiety na co dzień.
Nasza Mama zaakceptowała to moje nie! od razu, zaś siostry, bratowe, teściowa zapewne latami uważały mnie za gbura.
Dlaczego Mama przeszła nad tą moją "gburowatością" gładko, spokojnie?
Otóż, kiedyś opowiedziała nam taką sytuację z okresu, gdy po wojnie ( nasza rodzina mieszkała od wieków na grodzieńszczyżnie, i dopiero po Wielkanocy 1958 ostatnią okazją Rodzice wywieżli nas z tamtego "raju") kacapia zaczęła kolektywizować Kresy; zabrała ziemie, łąki, bydło konie, krowy ( jedną można było mieć), inwentarz do kołchozu, a wszyscy pełnoletni zostali zobowiązani do pracy tamże.
I pewnego roku (było to już po śmierci Stalina), 8 marca zjawili się w naszej wsi, zamienionej w kołchoz, odświętnie ubrani główni urzędnicy z lokalnego sielsovieta.
W największej stodole zebrali wszystkich pracujących Polaków ( wieś była w 100 % polska)- kołchożników.
Ich samyj główny walnął gadkę w stylu, że dziś cały postępowy świat świętuje "Mieżdunarodnyj Dień Żenszczyn", że to wielka zdobycz ludzi pracy, etc., że to wielkie święto wszystkich kobiet pracujących.
Nasza Mama była bystra, inteligentna, oczytana i zgrywuśna.
Skwitowała to tak, że " skoro, to nasza wielka zdobycz, święto pracujących kobiet, to my kobitki kołchożnice bardzo dziękujemy za to sowieckiej właści.
Kończymy wyrzucanie gnoju z obór i stajni.
Mamy święto, dzień świąteczny, to idziemy do domu, przebieramy się i idziemy do Indury do kościoła.
Przewodniczący sielsovieta zrobił się czerwony, zaniemówił.
Na ratunek ruszył szef kołchozu i w te słowa do naszej Mamy; my znajem, że wy ( tu nazwisko) szutitie. Wam nada, nużna robotat, a nie w kościoł.
( Nasza Mama mówiła, że za Stalina na takie zgrywy by sobie nie pozwoliła, gdyż skończyłoby się tiurmą dla niej lub zsyłką dla całej rodziny).
I kobiety splunęły na bok, to na co nam takie święto, kiedy nam nadal trzeba gnój z obory wyrzucać i rozeszły się.
I takie oto parodie, kpiny z ciężko pracujących kobiet, odbywały się, tak w tym wielkim międzynarodowym promoskiewskim obozie-kołchozie, jak też w konkretnych; pod Grodnem oraz w toruńskiej Elanie.
Kołchozy załatwione.
To co z kaczką wege?.
W minioną sobotę, nasz trzeci wnuczek, Janek został ochrzczony w jednym z toruńskich kościołów.
Po przepięknej uroczystości, po liturgii ze wspólnotą Neo, mieliśmy posiłek; rodzina, chrzestni, przyjaciele naszych dzieci.
Zebraliśmy się w kameralnym, wygodnym miejscu ( dzieci miały gdzie szaleć) na skromny poczęstunek, obiado-kolację.
Jedna z siedzących obok mnie sympatycznych pań, zachwalała podane na stół potrawy wege; kabaczek nadziewany czymś, wyglądało to bardzo apetycznie.
Już się niemal skusiłem, zamierzałem się przyłączyć, gdy przede mną wylądowała kaczka pieczona!
W rzeczy samej!, kaczka była cała też ...wege!
Cała wege.
Wszak wiadomym jest, że kaczka żywi się tylko tym, tymi w rodzaju wege!
Sam widziałem nad Wisłą, tudzież nad stawami, gdy wypina kuperek do góry, a dziobem pikuje w dół, pod lustro wody!
I tak tam, sobie weguje porostami, roślinkami i wszystkim wege czego dziobem dosięgnie.
Przyznaję, że kaczka wege z buraczkami też wege, bardzo mi zasmakowała!
Jak tu psioczyć na potrawy wege.
Nie wypada!
Oj! nie uchodzi!
I tak oto zostałem wegetarianinem.
( już nie tylko pani Spurek mi nie grożną!).
pzdr
p.s.
Z zakamarków mej pamięci wyłania się coś takiego, jak ..."Dzień Obrabiarki Włoskiej w Polsce".
( i dlaczego tylko obrabiarki i do tego włoskiej? a nie sowieckiej!)
Może ktoś mnie poprawi? i wyprowadzi z błędu.
Źródło: https://niepoprawni.pl/blog/antysalon/o-dniu-kobiet-w...
©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :).