WAŻNA CZĘŚĆ HISTORII! To w Poznaniu po raz pierwszy wydrukowano, kim był TW „Bolek”
Pierwsza publikacja, w której ujawniono informacje na temat współpracy Lecha Wałęsy z SB, powstała w Poznaniu. Było to w dużym nakładzie specjalne wydanie pisma „Solidarność Walcząca”. Jego redaktorzy, w tym Maciej Frankiewicz, byli za to ścigani przez prokuraturę.
Przekazanie 4 czerwca 1992 r. Konwentowi Seniorów Sejmu RP listy nazwisk 64 członków rządu, posłów i senatorów, którzy byli w PRL zarejestrowani jako tajni współpracownicy, było jednym z najbardziej dramatycznych dni historii Polski po wyborach 1989 r.
Tego samego dnia kilka najważniejszych osób w państwie otrzymało od ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza drugą listę – były na niej tylko dwa nazwiska: ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego. Po zaledwie kilkunastu godzinach z inicjatywy Wałęsy obalono rząd premiera Jana Olszewskiego, który próbował przeprowadzić lustrację.
Trzy dni później przyjechał w nocy do Poznania Kornel Morawiecki, szef „Solidarności Walczącej”. Ta ogólnopolska antykomunistyczna organizacja miała w stolicy Wielkopolski redakcję swojego pisma. Wydawała je firma założona przez poznańskiego lidera „SW”, nieżyjącego już Macieja Frankiewicza. Dzięki temu można było z powodzeniem zrealizować misję, z którą przyjechał Morawiecki. Postanowił on opublikować znaną wówczas tylko w bardzo wąskim kręgu listę osób zarejestrowanych jako TW.
– Zdecydowaliśmy się ją ujawnić, bo media tego wówczas nie zrobiły. Byłem ich brakiem zainteresowania bardzo zaskoczony. Tak jakby udawano, że nic się nie stało – wyjaśnia Kornel Morawiecki.
Były szef „SW” i ówczesny marszałek senior Sejmu RP zdradził nam kulisy publikacji. Miała ona ukazać się już dwa dni po obaleniu rządu Olszewskiego, ale przedłużyło się to, gdyż Morawiecki próbował przekonać do udziału w tym przedsięwzięciu inne osoby z byłej opozycji, w tym Annę Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdę.
– Zastanawiali się, że ostatecznie otrzymałem odmowę. Tłumaczono mi, że nie ma co pognębiać Lecha Wałęsy. Chyba było im go wtedy żal. Ale przecież chodziło o prawdę. Nie można było tego przemilczeć – tłumaczy Morawiecki.
„Zamieszczony tu spis współpracowników UB i SB otrzymałem od osób godnych społecznego zaufania” – takim oświadczeniem szefa „SW” opatrzono publikację. Wtedy nie mógł on podać, skąd otrzymał listę, bo każda osoba, która ją otrzymała od ministra, była związana tajemnicą państwową. Dopiero nam zdradził, skąd uzyskał spis.
– Przekazał mi go nieżyjący już Wojciech Ziembiński, wieloletni działacz opozycji, który był w 1992 roku jednym z najbliższych współpracowników premiera Olszewskiego – mówi Morawiecki.
Zapewne większość wydawnictw i drukarni odmówiłaby wtedy wydania tzw. listy Macierewicza, obawiając się konsekwencji prawnych. Ale „SW” działała niezależnie. Druku pilnował osobiście Maciej Frankiewicz.
Wydanie specjalne ukazało się w nakładzie 40 tys. egzemplarzy, znacznie większym niż normalne numery biuletynu. W oparciu o struktury organizacji pismo rozkolportowano we wszystkich większych miastach Polski. Dopiero w ślad po tym, w drugiej połowie czerwca 1992 r., listę opublikował tygodnik „Tak”, a w lipcu przedrukowały ją „Najwyższy Czas” i „Angora”.
Wkrótce po wydaniu biuletynu wydział śledczy Prokuratury Wojewódzkiej w Poznaniu wszczął śledztwa w sprawie ujawnienia w publikacji „SW” tajemnicy państwowej. Najpierw wezwano na przesłuchanie Macieja Frankiewicza i redaktora prowadzącego pismo, Zbigniewa Rutkowskiego, w latach 80. członka radykalnej poznańskiej młodzieżowej organizacji Konfederacja Młodej Polski „Rokosz”.
Wezwania dostali także członkowie redakcji, którzy nie brali udziału w wydaniu numeru specjalnego – Romuald Lazarowicz z Wrocławia, wnuk skazanego w 1951 r. na śmierć członka zarządu organizacji Wolność i Niepodległość, i Krzysztof Brzechczyn, były działacz podziemia, obecnie naukowiec i pracownik IPN.
Redaktorzy najpierw nie stawiali się na wezwania do prokuratury. Potem wystąpili do niej wspólnie z pismem. Wyrazili w nim zdziwienie, że organy ścigania interesują się nimi, a nie osobami z opublikowanego spisu.
– Nasz list nie pomógł. Nadal otrzymywaliśmy wezwania. Groziło nam doprowadzenie do prokuratury przez policję. Kiedy otrzymałem kolejne pismo, poszedłem na przesłuchanie, ale odmówiłem zeznań. Podobnie zrobili koledzy – wspomina Zbigniew Rutkowski.
W 1993 r. śledztwo zakończono, prawdopodobnie umorzeniem. Redaktorów pisma „SW” o tym nie powiadomiono.
Pierwsze w Polsce wydanie listy z nazwiskiem TW „Bolka” nie jest odnotowywane w publikacjach historycznych. Wspomniał o nim jedynie dr Sławomir Cenckiewicz w biografii Anny Walentynowicz.
https://polskaniepodlegla.pl/magazyn-patriotyczny/item/2184...