Nigdy bym się nie spodziewał, że kapłan o wielkim potencjale, szanowany przez tysiące wiernych zostanie okrutnie potraktowany przez swój zakon. Od momentu kiedy wypowiedział wojnę lobby homoseksualnemu oraz mobbingowi w zakonie, przypuszczono na niego falę nienawiści we wspólnocie. W niechlubnym zakonnym gronie znalazły się takie osobistości, jak pupil lewicy o. Paweł G. oraz prowincjał o. Paweł K., który do niedawna postulował, by pary homoseksualne otrzymały możliwość adopcji dzieci. O. Adam Wyszyński doświadczył w klasztorze prób molestowania oraz niemożliwych do opisania tortur psychicznych. Nadal pragnie kierować się dominikańską zasadą, by niczym biegnący pies (domini canes, tzn. psy Pańskie) z płonącą pochodnią zapalać cały świat – nie kłamstwem i nienawiścią, ale prawdą i miłością chrystusową, które wyzwalają z niewoli. Troszcząc się o Święty Kościół katolicki, postanowiłem opublikować szokujący wywiad z zakonnikiem. Praktyka podpowiada, że jedynie takie publikacje mogą doprowadzić do opamiętania przełożonych, którzy czują się bezkarni. W liście otwartym zaświadcza o tym abp Jan Paweł Lenga z Karagandy, że to jedyny skuteczny sposób, by skłonić hierarchię do opamiętania. W modlitwie pamiętajmy o ojcu Wyszyńskim oraz o tych, którzy zostali wymienieni w poniższym wywiadzie.
Z o. Adamem Wyszyńskim OP rozmawia Jacek Międlar.
We wspólnocie zakonnej doświadczył Ojciec prób molestowania?
Tak, doświadczyłem takich prób. Nie były one jednoznaczne. Kilkakrotnie tylko usłyszałem słowa, że któryś z Braci z chęcią by mnie „przeleciał”. Na szczęście miałem na tyle rozumu, by takie wypowiedzi potraktować pustym śmiechem. Natomiast nigdy nie usłyszałem wypowiedzi typu „przyjdź do mnie do pokoju, zrobimy to”.
Zdarzały się dwuznaczne sytuacje w czasie formacji seminaryjnej?
Nie. Choć w nowicjacie widziałem braci w habicie zakonnym całujących się w usta. Słyszałem już wtedy od niektórych z braci, na kogo mam uważać. Nie chciałem słuchać plotek, które mogłyby mnie odwieść od mego powołania. Omijałem więc te osoby. Wiem natomiast o przypadkach, że niejeden z konfratrów nie spędził nocy w swojej celi zakonnej.
Będąc diakonem, został Ojciec dyrektorem Ośrodka ds. Nowych Ruchów Religijnych i Sekt w Krakowie. Zaskoczenie?
Poprawka. Zostałem p.o. dyrektorem tego ośrodka, choć nic wcześniej nie wiedziałem, z czym wiąże się ta praca. Ojciec A., będący wówczas dyrektorem, nagle wyjechał z klasztoru. Nie wiem, czy na urlop czy został przeniesiony gdzie indziej. W klasztorze krakowskim pojawiał się regularnie. Pewnego dnia zjawił się młody mężczyzna, student Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka”, który wyznał mi, że ów zakonnik zrobił libację alkoholową, podczas której mężczyźni, w tym ojciec A., uprawiali ze sobą seks analny i oralny. O tym fakcie doniosłem przełożonym. Wielkim zdziwieniem było dla mnie, że ów zakonnik kilka lat później został przeorem klasztoru w Warszawie „na Freta”. Jak wspomniałem, w większości wypadków nie zajmowałem się samymi sektami, ale również wiernymi, którzy zostali źle potraktowani bądź wykorzystani przez księży. Padały nazwiska z moich wspólnot.
Zakonnicy: S. B., D. M. oraz pupil lewicowych mediów o. Paweł G. Nazwiska tych zakonników powiązał Ojciec z nagannymi, homoseksualnymi zachowaniami. Co takiego zrobili?
B. kilka razy prosił mnie, byśmy uprawiali seks oralny, tłumacząc, że mi się to spodoba. Jednak było to tylko w chwilach, kiedy nadużyliśmy alkoholu. Nie potępiam go, bo jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Był mi ogromnym wsparciem jako człowiek i współbrat, kiedy mieszkałem w klasztorze łódzkim. Nasza relacja była, mogę tak nazwać, przyjacielska. Wiem, że boryka się ze swoimi skłonnościami seksualnymi. Jego bym nie chciał skrzywdzić żadną ze swoich wypowiedzi. D M. zaprosił mnie do Rzymu do „Angelicum” w czasie wakacji. Zaprosił mnie do swojej celi. Podkreślam, do niczego nie doszło! Choć zdziwiła mnie treść filmu, który oglądaliśmy. Po kilku lampkach wina zaczął się do mnie przysuwać coraz bliżej. Wówczas wyszedłem z jego celi. W Krakowie, kiedy rozpocząłem studia doktoranckie, nocowałem w klasztorze, ponieważ dojeżdżałem z Łodzi. Odbywały się tam – że tak powiem – libacje alkoholowe. W każdą środę w celi D. M. Brali w nich udział przede wszystkim ojcowie ze stopniem przynajmniej doktora. Zadziwił mnie fakt, że czterech z nich leżało razem w łóżku. Przejdźmy do Pawła G. Był moim przeorem przez trzy lata w Łodzi. Z jego strony doświadczyłem poklepywania po tyłku, niby tak spontanicznie. Pewnego razu jak gotowałem obiad, objął mnie w pasie i wykonywał ruchy frykcyjne, śmiejąc się, że „Kaczyński mnie dyma w dupę”. To cytat. Innym razem, tak dla zabawy, uderzył mnie patelnią po pośladku, pytając, czy mnie zabolało. Od razu ripostuję w tym miejscu oświadczenie prowincjała w mojej sprawie. Sprawę zgłaszałem mu dwukrotnie oraz rozmawiałem ze swoim kierownikiem duchowym – jezuitą, który skontaktował mnie z przełożonym ds. życia konsekrowanego. Opowiedziałem te sytuacje także przeorowi z Poznania Michałowi P. OP oraz trzykrotnie starałem się spotkać z arcybiskupem łódzkim. Moja Mama wykonała kilkadziesiąt telefonów, które nie poskutkowały.
Doświadczony przez próby wykorzystania seksualnego, postawił się Ojciec lobby homoseksualnemu w zakonie i chciał zorganizować konferencję na temat mobbingu w zakonach. To chyba nie spodobało się współbraciom?
To lobby istnieje, choć nadal trudno mi w to wierzyć. Konferencja, która miała się odbyć na Uniwersytecie Łódzkim, dotyczyłaby konfrontacji prawa konstytucyjnego, cywilnego, administracyjnego oraz karnego z kodeksem prawa kanonicznego. Nie chodziło mi o zrobienie szumu wokół Kościoła i konferencja nie dotyczyłaby jedynie kwestii homoseksualizmu, ale również strony moralnej i administracyjnej. Chodziło mi tylko o rzetelną analizę. Do przeprowadzenia takiej konferencji zmotywowała mnie moja sytuacja. Kiedy mój lekarz powiedział, bym postarał się o świadczenie rehabilitacyjne, okazało się, że zakon nigdy nie płacił za mnie składki chorobowej. Do tego kolejny przypadek młodej siostry zakonnej, która stała się ofiarą wielokrotnych gwałtów ze strony proboszcza i wikarego. Jej przełożona powiedziała, że musi to znieść, bo inaczej parafia, w której siostry posługują, pozbędzie się ich i siostry nie będą miały żadnego źródła utrzymania. Do dziś pamiętam jej łzy.
Co Ojciec jej wówczas doradził?
By opuściła zgromadzenie i ratowała swoją godność, człowieczeństwo i kobiecość.
Okazją do próby zniszczenia Ojca był zator płucny połączony z zatrzymaniem akcji serca?
Trudno mi się do końca ustosunkować do tego pytania. Po pierwsze, to był obustronny zator płucny. Zdiagnozowano u mnie skrzep o wielkości 2,5 na 3,5 cm w sercu oraz skrzep w żyle udowej na długości 20 cm. Oprócz wady genetycznej wykryto podniesiony poziom hormonu kortyzolu we krwi, który sprzyja zakrzepom. Kortyzol jest hormonem nadmiernie produkowanym po długotrwałym stresie. Po pobycie na OIOM-ie i oddziale intensywnej terapii kardiologicznej odwiedzili mnie przełożeni: ojciec N. i ojciec K. Przekazałem im informację od lekarzy, że po wypisie ze szpitala będę potrzebował specjalistycznej opieki, gdyż mogę czuć się słabo. Odpowiedziano, że klasztor nie może mi tego zagwarantować. Dzięki Bogu, znalazłem świecką rodzinę, która przyjęła mnie i zaopiekowała się mną w czasie rekonwalescencji.
I to nie poskutkowało w złamaniu Ojca. Podjęto się prób sfingowania skierowania do szpitala psychiatrycznego.
O. Tomasz Nowak OP
O. Tomasz Nowak OP
Po miesiącu od wypisu ze szpitala wróciłem do klasztoru. Zdarzyło się kilka razy, że prosiłem jednego bądź dwóch braci o odprawienie mszy świętej za mnie, ponieważ słabo się czułem. Niestety bywało tak, że praktycznie co dwa dni, a czasem codziennie miałem wizytę u kolejnego specjalisty. Skutkowało to często moją nieobecnością na modlitwach porannych bądź wspólnym obiedzie. Przeor o. Tomasz Nowak kilkanaście razy wzywał mnie na „dywanik”, twierdząc, że jestem awspólnotowy. Na początku września zaproszono mnie na spotkanie z o. prowincjałem i przeorem, podczas którego była obecna psychiatra Joanna Soczyńska-Baranowska. Powiedziano mi, że w trosce o moje zdrowie chcieliby, bym przerwał studia i udał się na dwudniowe badania do kliniki w Krakowie. To samo z ust przeora usłyszała moja Mama, która spotkała się z nim osobiście. Pani Baranowska wystawiła skierowanie do szpitala psychiatrycznego, otrzymując mój numer PESEL z klasztoru. Za takie postępowanie (psychiatra może wystawić skierowanie po badaniach, w dniu, w którym widzi pacjenta) grozi jej trzy lata więzienia i dożywotnie zawieszenie w czynnościach lekarskich. Myślę, że padła ofiarą manipulacji bądź prowokacji ze strony moich przełożonych, ponieważ należy do III zakonu dominikańskiego w Łodzi. Do dzisiaj mam jej SMS-y świadczące o tym, że działała pod naciskiem prowincjała. W skierowaniu napisano, że stanowię zagrożenie dla swojego życia i osób w moim otoczeniu. Kiedy zamknęły się drzwi oddziału, pielęgniarka – spoglądając na skierowanie – powiedziała mi, że spędzę tam przynajmniej trzy miesiące, jeżeli nie dłużej. Nie miałem z sobą praktycznie nic. Ani wody, ani klapek, ani ciuchów na zmianę. Załamałem się. Podczas pobytu w szpitalu żaden z braci mnie nie odwiedził. Co jeszcze ważne, umieszczenie mnie w szpitalu w tym okresie przerwało specjalistyczną kurację hematologiczną, co poskutkowało pogorszeniem stanu zdrowia, zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Posiada Ojciec pełną dokumentację medyczną świadczącą o tym, że nie było podstaw, by Ojca skierować na szpitalny oddział?
Wówczas byłem w trakcie terapii u lek. med. Tadeusza Stelmaszczyka, który po przeprowadzeniu testu takich podstaw nie widział. Posiadam również dokumentację prof. Piotra Gałeckiego, krajowego konsultanta psychiatrii w Polsce, który mnie leczy od kwietnia 2015. Też nie widział podstaw, by wysłać mnie do szpitala.
W październiku zeszłego roku postanowił Ojciec odejść z klasztoru. Nie ma już do czego wracać?
W tym momencie jestem półtora roku na L4. Opuszczając szpital, stanąłem ze swoim bagażem i postanowiłem nie wracać. Jeszcze w październiku udzieliłem ostatniego ślubu moim przyjaciołom w bazylice krakowskiej, gdzie był także o. prowincjał. Po mszy świętej jedynie zapytał mnie, czy ze szpitala sam się wypisałem na żądanie czy mnie wypisano. Wypisano mnie po mniej więcej dwóch tygodniach, a jeden z lekarzy stwierdził, że to nie pierwszy raz, kiedy Kościół próbuje wyrobić żółte papiery dla niewygodnego kapłana. Wracać do czego? Tęsknię za kapłaństwem, ale trudno mi wrócić z dwóch powodów. Po pierwsze, odarto mnie z godności ludzkiej. Po drugie, mój stan zdrowia nie pozwala mi na wrócenie do struktur, które według mnie stosują mobbing. Wiem, że ten problem nie dotyka tylko Kościoła. Odkąd otrzymałem karę suspensy, odwróciły się ode mnie zarówno środowiska kościelne, jak i wierni świeccy. Bardzo przeżyłem ten moment samotności i plotek, które zostały wymierzone w moim kierunku. Szczerze mówiąc, cieszę się, że mam co do garnka włożyć. Modlę się regularnie, chodzę na spacery. Priorytetem jest zdrowie i dbanie o płaszczyznę ogólnoludzką i chrześcijańską. Przełożeni zabronili mi nawet przystępować do sakramentów. Kanoniści z Krakowa powiedzieli, że taki zakaz jest sprzeczny z prawem. Sam nie wiem, co o tym myśleć.
Wiem, że kontaktował się Ojciec z wieloma zakonnikami i byłymi członkami swojego zakonu, którzy padli ofiarą molestowania ze strony współbraci lub sami przejawiają skłonności homoseksualne. Będą chcieli wyjawiać niewygodne fakty?
Drogi Księże Jacku, jako psychoterapeuta nawiążę tutaj do syndromu sztokholmskiego. Jest to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar molestowania lub u zakładników, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je wykorzystującymi. W skrócie: w pewnym momencie ofiara broni kata. Od pojawienia się moich wyznań w internecie zaczęli się do mnie zgłaszać bracia zakonni i byli zakonnicy, którzy opowiedzieli mi swoje historie. Dzwonili do mnie byli zakonnicy wręcz z wyrzutem: czemu nie opowiedziałeś o ojcach K., S., G., M.? Powiedziałem, że sami mogą to opublikować. Wszyscy odmówili. Usłyszałem: „Chcesz walczyć, to walcz sam! Nas w to nie mieszaj”. Druga grupa ojców i księży, którym mówiłem o tym fakcie, stwierdzała: „Adam, ja mam już ciepłą posadkę, jedzenie, pranie, odprawię mszę dwa razy w tygodniu, pospowiadam, a niedługo emerytura. Jakbym miał wykształcenie, tobym wystąpił. A teraz co? Szukać mieszkania, pracy, kobiety? Już nie mam siły”. Przykre.