To dość skomplikowany proces, który trwa od mniej więcej 4 lat, a który uległ gwałtownemu przyspieszeniu w czasie trwającej ciągle pandemii. Należy więc być pełnym podziwu dla wszystkich tych generałów i oficerów z mentalnością milicjantów z PRLowskich dowcipów, że tak sprawnie dokonują przemian. Milicja znów staje się zbrojnym ramieniem ludowej władzy.
Kiedy nastała nam cała ta epidemia i wprowadzono kuriozalne czasami zasady obrony przed nią, zadaniem policji było dbać o bezpieczeństwo, w sensie pilnować, upominać i tłumaczyć, a dopiero w ostateczności karać mandatami. Wyszło jednak kompletnie na odwrót.
Działania policji skoncentrowały się bowiem na zastraszaniu oraz permanentnym, kompletnie niepotrzebnym używaniu siły. Więc pierwszy, podstawowy i oczywisty wniosek jest taki, że niektórym w tej policji stan epidemii pomylił się ze stanem wojennym.
Mamy przeto, do czynienia z policyjnym terrorem, i nic dziwnego w tym, że policja zaczęła być wręcz z dnia na dzień postrzegana jako wróg publiczny numer jeden. Stała się instytucją czyniącą z opresyjnego działania cnotę, nie powinno więc dziwić, że zaczęto porównywać ją do milicji obywatelskiej, poprzedniczki z PRL. Co gorsze, nazwa „milicja” w zasadzie już się chyba przyjęła i nie wiem, czy dla policji jest to jakiś powód do chluby. No, ale koledzy i koleżanki, wzmożonym wysiłkiem i w krótkim czasie sami na to sobie zapracowaliście. Przejebaliście z kretesem wszystko co tylko można było przejebać, cały ten i tak bardzo kruchy i wątły bagaż zaufania. Jesteście dziś trochę niczym granatowa policja w czasie okupacji.
Zastanówmy się skąd to się wzięło i dlaczego tak się porobiło.
Przede wszystkim przed policja postawiono zadanie, że ma być twarda i bezwzględnie egzekwować nakazy władzy, pokazać ludowi kto tu rządzi. Więc w pewnym momencie nie liczyli się złodzieje i bandyci, liczyli się biegacze i rowerzyści. Według naszych policyjnych rozmówców właśnie taki mniej więcej przekaz płynął w dół z codziennych wideokonferencji komendanta głównego policji z komendantami wojewódzkimi. „Ciśnienie szło ogromne, żeby ścigać, dawać mandaty za byle co, tak żeby ludzi przestraszyć, zastraszyć, żeby bali się wychodzić z domów” – mówi nam jeden z oficerów.
Głównym tematem na tych wideokonferencjach, zwłaszcza tych niższego nieco szczebla, była analiza ile to mandatów zostało nałożonych i jakie kary zastosowano. Porównywano tabelki, ociągających się i nie wyrabiających „norm” strofowano i przywoływano do porządku. Mieli się natychmiast poprawić, wykazać.
Dbano, aby liczba wystawionych mandatów była proporcjonalna do wielkości garnizonu, bo gdy gdzieś było mniej, to komendant wojewódzki miał natychmiast wezwanie na dywanik. A komendanci wojewódzcy nie lubią dywaników, bo to niewygodne pytania, krępująca atmosfera i być może niepewna przyszłość, przejebane generalnie. Więc automatycznie z takiego powodu szła mega zjebka w dół, aż do spodu, do szarego posterunkowego: „co to kurwa za opierdalanie się, dlaczego tak mało, dlaczego tak nieefektywnie”.
Ale zastosowano też marchewkę, czyli „dodatek motywacyjny”. Za minimum bodaj sześć udokumentowanych interwencji, przeprowadzonych podczas epidemii, policjant może dostać 0,5 % dodatku do emerytury. Ponieważ łapanie ulicznych biegaczy, rowerzystów i spacerowiczów było stosunkowo łatwym i prostym sposobem na dorobienie, więc wyścig zaczął się ze zdwojoną siłą, kto da więcej, kto się wykaże, kto zarobi lepiej niż zarobił kolega.
Gorliwość, szczególnie policjantów z małym stażem, dała się dostrzec na ulicach. Specjalnie ustawiali się przy ścieżkach rowerowych i chodnikach, żeby łapać jeżdżących na rowerach. Żeby z daleka nie było ich widać, chowali się za krzakami lub drzewami, za węgłami kiosków, działali z zaskoczenia, na wydrę, na chama i potwierdzają to niestety liczne relacje. Nie przemawiały do nich żadne argumenty, przybierali postawę tępego buca i na dzień dobry wręczali mandat za 500. Chamstwo funkcjonariuszy i pewność siebie, z dnia na dzień przybierały na sile.
Ci którzy odmawiali przyjęcia mandatu i których sprawy już trafiły do sądu, relacjonują, że we wnioskach o ukaranie, policja wypisuje czasami niestworzone rzeczy, które nigdy nie miały miejsca, żeby tylko pogrążyć pacjenta. Że zatrzymany pyskował, słownie naruszał godność funkcjonariusza, straszył, używał wulgarnych słów, itp. Przed sądem trzeba więc udowodnić, że było inaczej. A jak się ma zgodne zeznanie dwóch szyderczo się jeszcze na dodatek uśmiechających policjantów, przeciwko zeznaniu jednej osobie poszkodowanej, bez jakiegokolwiek świadka? Jednym słowem sądy mają nie lada dylemat a sprawiedliwość i prawda na pstrym koniu jeździ.
Starszy stażem policjant, a może już jednak milicjant, ale taki ze zdroworozsądkowym podejściem mówi:
„Jak słyszę i widzę u siebie w jednostce to podniecenie, ile osób i na jaką kwotę się ukarało, to ręce opadają. Już pomijam fakt podnoszony przez wielu, czy to nakładanie mandatów za niektóre czyny jest zgodne z literą prawa. Zdaję sobie sprawę, że reagować trzeba, ale kwestię zakończenia podjętych czynności każdy sobie powinien we własnym sumieniu rozstrzygnąć tak, żeby mógł ze spokojem rano w lustro patrzeć”.
Niestety, wielu policjantów, od najwyższego do najniższego stopniem, zdaje się nie mieć w domu lustra.
Wielu policjantów/milicjantów to niestety zwyczajni idioci.
„Nabór jest wadliwy, a szkolenie niewystarczające (…) Ci ludzie często nie znają prawa, nie wiedzą, jak je stosować. I zapominają o etosie służby a ta jest po to, aby obywatel czuł się bezpieczny. A nie po to zaś by go represjonować”. Etos? Ciekaw jestem jaki procent zna to słowo.
Mówi się też o przyzwoleniu góry. Policjanci czują, że na represjonowanie mają zielone światło. A to jest zjawisko, które rozpoczęło się jakieś trzy, cztery lata temu, podczas antyrządowych manifestacji. Wtedy dokonano wymiany na prawie wszystkich kierowniczych stanowiskach, zaś następcy w mig zrozumieli, że awansuje nie ten dobry, tylko posłuszny i uległy. Przecież słynne konfetti na cześć ministra Zielińskiego, to jeden z efektów tego skundlenia się policjantów.
Nowe kadry, to bolesny temat. Jest tak, że do pracy zgłaszają się młodzi ludzie, którzy chodzili lub ciągle chodzą w marszach niepodległości, lub dymią przy stadionach. Znudziła im się jedna strona barykady, chcą zasmakować tej drugiej. Nacjonalistyczne poglądy plus kult siły, to wnoszą do służby i to staje nową twarzą polskiej policji. Funkcjonariusze z mieczykami Chrobrego w klapach mundurów, to już całkiem powszechne zjawisko. Owe eks bandziorki, dostali więc do ręki atrybut władzy, na dodatek bez jakiejkolwiek kontroli sposobu jej wykorzystywania. Jest wręcz przyzwolenie na przemoc i agresję.
WNIOSEK: Policja staje się dziś narzędziem władzy, mentalnie staje się milicją. Najważniejsze jest ślepe posłuszeństwo wobec zwierzchników, bez merytorycznej oceny sensu takich czy innych działań. Mówi emerytowany oficer policji:
„Przez ostatnie 30 lat starano się przywrócić etos służby. Żeby to nie była tylko zmiana nazwy z milicji na policję. (…) A teraz znowu policja staje się przeciwnikiem, którego trzeba oszukać, nie dać się złapać. Znowu jest bezkarny „pan władza” jak za czasów MO. (…) Obawiam się tego. Jak pojawia się siła, to nie ma powrotu do dialogu”.
Czyli policja to znów milicja.
Post edytowany