Dlaczego nikt nie potrafi rozwiązać afery odpadowej [WYJAŚNIAMY]
Nitro-Chem, największy producent trotylu w NATO, perła w koronie Polskiej Grupy Zbrojeniowej przynosząca krociowe zyski, dziś jest kojarzona z gigantyczną aferą odpadową. Historia gospodarowania toksycznymi odpadami z produkcji trotylu pokazuje, jak władza centralna i samorządowa, a także służby lekceważą problem. Przez to za substancje zagrażające życiu i zdrowiu ludzi zabrała się mafia śmieciowa. Za szkody będą musieli zapłacić podatnicy. Dlaczego jednak odpady trafiają na nielegalne składowiska? I dlaczego nikt nich nie jest w stanie usunąć? Wyjaśniamy!Afera odpadowa była możliwa dzięki wadliwemu prawu. PiS go nie poprawił, mimo szumnych zapowiedzi
Do afery przyczyniły się także patologie w firmach wytwarzających odpady, w tym w Nitro-Chemie, oraz wśród ich odbiorców
Kiedy Jacek Sasin bronił w sejmie Nitro-Chemu, twierdząc, że odbierające odpady firmy posiadały niezbędne certyfikaty, po prostu minął się z prawdą
Rozwiązanie tego problemu jest proste, ale nikt na to nie pójdzieNa terenie całej Polski znajduje się prawie 500 nielegalnych składowisk toksycznych odpadów. Na kilku z ujawnionych przez nas i dziennikarzy innych mediów składowisk w plastikowych 1000-litrowych pojemnikach, tzw. mauzerach, znajdują się odpady z produkcji trotylu w Nitro-Chemie, czyli tzw. wody czerwone i wody żółte.
Jak toksyczne śmieci z państwowej firmy zbrojeniowej znalazły się na tych dzikich składowiskach? 24 lipca Onet ujawnił, że pięć lat temu były prezes Nitro-Chemu, Krzysztof K. wraz ze swoim zastępcą Sławomirem O. (obaj zostali niedawno zatrzymani przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i usłyszeli zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej) podpisali umowę, która sprawiła, że z zakładu wyjechały w nieznanym kierunku tysiące ton szkodliwych odpadów.Odbiorcą odpadów był Zbigniew Miazga, właściciel i prezes zarejestrowanej na osobę fizyczną firmy Polblume mieszczącej się w domu jednorodzinnym w Piasecznie pod Warszawą. W ramach umowy Polblume zobowiązała się do "unieszkodliwienia odpadów niebezpiecznych", które wytworzył Nitro-Chem.
Wkrótce po zawarciu umowy pierwsze ciężarówki załadowane mauzerami z toksycznymi odpadami wyjechały z bydgoskiej spółki. Dokąd?
Jak Sasin minął się z prawdą
Powinna to — oraz wiele innych szczegółów dotyczących transportu i utylizacji odpadów — bardzo dokładnie określać umowa podpisana przez Krzysztofa K. W dokumencie nie ma jednak ani słowa na ten temat. W konsekwencji Nitro-Chem pozbawił się — świadomie bądź nieświadomie, to ustala prokuratura — jakiejkolwiek kontroli nad niebezpiecznymi odpadami, które opuszczały teren przedsiębiorstwa.
Ważne w tej sprawie jest również to, że umowa z Polblume została zawarta bez opinii prawnej, a także bez uwzględnienia uwag kierowanych przez technologa ds. ochrony środowiska. Brak tego rodzaju zabezpieczeń pozwolił na podpisanie dokumentu, w którym nie wskazano ani miejsc utylizacji odpadów, ani podmiotów, które miały je utylizować.
Taki proceder trwał od 2018 r. przez kolejne trzy lata. W tym czasie z Nitro-Chemu wyjechało w niewiadomym kierunku od 4 do 5 tys. ton toksycznych odpadów.
Jak ustaliliśmy, sprawa ta była również tajemnicą poliszynela w nadzorującej Nitro-Chem Polskiej Grupie Zbrojeniowej. We wrześniu 2020 r. na zlecenie zbrojeniowego koncernu powstał raport, który opisywał patologie wynikające z umowy Nitro-Chemu z Polblume. Jego autorzy zwracają m.in. uwagę, że "zawarcie umowy z kontrahentem nieposiadającym stosownych zezwoleń na utylizację odpadów niebezpiecznych, spowodowało przeniesienia odpowiedzialności za brak utylizacji odpadów na Spółkę [Nitro-Chem]" a "brak zastosowania w umowie sankcji za nieprawidłowe jej wykonanie nie zabezpiecza interesów Spółki".
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/dlac...