Strażnicy postępu
Postęp nie jest dany raz na zawsze. Trzeba go troskliwie chronić i kultywować. Pozostawiony samemu sobie może paść pod naporem sił religianctwa, obskurantyzmu i zacofania, które to siły mogą nas cofnąć do średniowiecza - do mrocznych czasów, gdy zakładali uniwersytety i budowali katedry...
Ale postęp trzyma się mocno, bo ma licznych obrońców. W celu uzyskania efektu synergii progresiści wszystkich krajów łączą się. Ulica i zagranica, wielki kapitał i drobni ciułacze, osoby konsekrowane i świeckie, sędziowie i nobliści, no i politycy, którzy walczą o postęp niejako zawodowo i mają za to płacone.
Gdy totalnie opozycyjny poseł Zalewski z miedzianym czołem i szklanym okiem wygłasza obowiązujące komunały o "kompromisie okrągłego stołu między przedstawicielami narodu, a komunistami", to walczy właśnie o postęp. I choć dziś już o transformacji ustrojowej wiemy całkiem dużo, to ze strony bojowników postępu wciąż słyszy się o stanie wojennym, który był "mniejszym złem", o "bezkrawym oddaniu władzy", czy o roli Wałęsy w "upadku komunizmu". Oczywiście taka narracja ma na celu kształtowanie błędnego rozumienia rzeczywistości, co pośrednio wpływa na decyzje wyborcze skołowanego elektoratu.
Dlatego warto stale przypominać, że komuniści starannie przygotowali się do swego "upadku", a celem "pierestrojki" była zmiana nieefektywnego systemu ekonomicznego przy zachowaniu ciągłości władzy. Autorzy kontrolowanego "przejścia do demokracji" największe kłopoty napotkali właśnie w Polsce ("Solidarność"), gdzie konieczny był stan wojenny i teatrzyk okrągłego stołu. Można powiedzieć, że cele "pierestrojki" w Polsce zostały osiągnięte dopiero 10 kwietnia 2010.
Miesiąc po tragedii smoleńskiej w putinowskiej „Naszej Rosji” napisano -„Moskwa powinna teraz maksymalnie wykorzystać czas, który ma do dyspozycji, by sprawić, aby korzystne zmiany w stosunkach z Warszawą stały się nieodwracalne. Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 stały się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku jest szansą. Można ją wykorzystać jedynie poprzez wyjście naprzeciw sobie w sposób trwały i instytucjonalny”.
Platforma Obywatelska, choć kojarzona raczej ze „stronnictwem pruskim”„wyszła naprzeciw w sposób trwały i instytucjonalny” i w czasie jej rządów nastąpiło apogeum przyjaźni polsko- rosyjskiej. To wtedy na zaproszenie min. Sikorskiego oberszpieg Ławrow (długoletni szef rezydentury KGB w USA) miał spotkanie (odprawę?) z polskimi ambasadorami, Państwowa Komisja Wyborcza udała się na szkolenie do Moskwy, a Służba Kontrwywiadu Wojskowego zawarła układ o współpracy z rosyjską FSB. Reaktywowano nawet Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Nastąpiła też gwałowna demilitaryzacja kraju w myśl „doktryny” Komorowskiego - „nikt na nas nie czyha”. I pomyśleć, że jeszcze na początku jego urzędowania armia nasza liczyła 200 tysięcy...
Te szokujące fakty nie robią już większego wrażenia, a inne są po prostu nieznane opinii publicznej. Do wielu zasadniczych wiadomości mogą dotrzeć tylko najbardziej dociekliwi (ci mniej dociekliwi nie mieli szans np. dowiedzieć się, że warunkiem zjednoczenia Niemiec było powstanie strefy buforowej z Polską o ograniczonej suwerenności). Politycy (czy osoby pretendujące do tego miana) powinni dotrzeć do przemilczanej pracy Jerzego Targalskiego pt. "Służby specjalne i pierestrojka – rola służb specjalnych w demontażu komunizmu w Europie sowieckiej". Autor przekopał się przez archiwa w dziesięciu językach i zgromadził tysiące faktów. Znajomość tej pozycji oszczędziłaby młodocianym politykom Konfederacji zdziwienia, że "Polska nie jest suwerenna", i pomogła zrozumieć skąd się biorą trudności przy przekopie Mierzei Wiślanej, fuzji Orlenu z Lotosem, odbudowie poznańskiego Pomnika Wdzięczności, czy reformie sądownictwa (nie mówiąc już o reprywatyzacji i dekomunizacji, co w ogóle okazało się niemożliwe).
Eksperci sowieckich służb pracujący nad koncepcją "pierestrojki" doskonale znali mentalność ludzi Zachodu z ich fetyszyzowaniem "rządów prawa", dlatego sądownictwo uczynili podstawowym narzędziem do kontroli ryzykownych przemian okresu przejściowego, a także gwarantem bezkarności komunistycznych przestępców. Stąd wyjątkowa rola prawników w nowym "utrwalaniu władzy ludowej" czyli adaptacji komunistycznych elit do nowej sytuacji społeczno – ekonomicznej.
W 2001 r. niemiecki Instytut Maxa Plancka Międzynarodowego Prawa Karnego uznał Polskę za jeden z krajów, który wobec funkcjonariuszy reżimu totalitarnego przyjął zasadę „względnej bezkarności”. Zdaniem prof. Krzysztofa Szwagrzyka grupa prokuratorów i współpracujących z nimi sędziów wydających wyroki w okresie stalinowskiego terroru liczyła ok. 1100 osób.
Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. Choć ustawa o IPN stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedawniają się po 40 latach, w 2010 roku Sąd Najwyższy pod przewodnictwem sędziego Płóciennika wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo uchwalając przedawnienie zbrodni sądowych według kodeksu karnego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestępstwa sądowe są już przedawnione...
(sędziego Płóciennika pamiętam, jak w stanie wojennym skazał surowo, dla przykładu, moją solidarnościową koleżankę Zofię Pietkiewicz za dokuczanie zomowcom).
Praca Targalskiego ujawnia, jak wielką uwagę przywiązywano do przygotowania kluczowych kadr przyszłej "demokracji". Dlatego zwolennicy spiskowej teorii dziejów zastanawiają się, czy represje (umiarkowane), które spotkały sędziego Strzembosza w latach osiemdziesiątych, nie miały na celu wytworzenia "pięknego życiorysu opozycyjnego", bo był on przewidziany na przyszłego prezesa Sądu Najwyższego? Faktem jest, że prof. Strzembosz jako autorytet moralny przeprowadził suchą stopą komunistyczne sądownictwo przez zawirowania okresu przejściowego i jemu zawdzięczamy sporą część patologii trapiących nasz system wymiaru sprawiedliwości. Zmieniają się systemy polityczne, partie rządząca, a "apolityczni" sędziowie o giętkich kręgosłupach orzekają...
Mój kolega Ryszard Szpryngwald za wręczenie ulotki patrolowi wojskowemu został skazany przez sędziego - porucznika Bogdana Rychlickiego na 3 lata, a po paru latach sędzia Sądu Najwyższego - pułkownik Jan Bogdan Rychlicki unieważnił poprzedni własny wyrok (po przemianach ustrojowych sędzia dodał sobie dodatkowe imię).
Sędziowie Płóciennik i Rychlicki (obaj z Koszalina), którzy zawdzięczają swoje awanse gorliwej pracy w stanie wojennym, orzekali w Sądzie Najwyższym jeszcze w 2018 roku – zresztą jak wielu innych o podobnej ścieżce kariery. Właśnie takim sędziom powierzano sprawy o charakterze politycznym, a wyroki, które zapadały (uniewinnienia podejrzanych o zbrodnie komunistyczne, umarzanie spraw lustracyjnych) spowodowały powszechne przekonanie, że Sąd Najwyższy jest upolityczniony i służy postkomunistom.
W PRL sytuacja była klarowniejsza – nie było tych nieustannych rytualnych zaklęć o „trójpodziale władzy”, czy „niezawisłości i apolityczności” sędziów. Ponieważ w mojej sprawie w stanie wojennym uważałem PZPR w pewnym sensie za stronę, chciałem wnioskować o sędziów bezpartyjnych, ale adwokat powiedział mi, że w sądzie wojskowym nie ma na to szans, bo sędziowie są oficerami, a wszyscy oficerowie są partyjni.
W Niemczech usunięto 65 % sędziów z NRD, przeprowadzono weryfikację profesorów na uczelniach i nikt się nie oburzał na „łamanie praw człowieka”, ale oni mają całkiem inny zakres suwerenności...
Innym użytecznym narzędziem do czuwania nad dobrym samopoczuciem kadr komunistycznych, jest powołany w 1985 roku Trybunał Konstytucyjny, który dwukrotnie storpedował próby lustracji. W roku 1992 sędzia Zoll „uchylił w całości” ustawę lustracyjną, a w 2007 roku powtórzył to sędzia Stępień uzasadniając:
„Demokratyczne państwo oparte na rządach prawa dysponuje wystarczającymi środkami aby zagwarantować, że sprawiedliwości stanie się zadość, a winni zostaną ukarani, nie może ono jednak i nie powinno zaspokojać (sic!) żądzy zemsty zamiast służyć sprawiedliwości.”
Werdykt wprawił w zachwyt prezydenta Kwaśniewskiego, który powiedział:
„Trybunałowi Konstytucyjnemu szczególnie w tych dniach, kiedy tak ogromna presja była wywierana na tę instytucję, która jest gwarancją naszej demokracji i wolności, chcę złożyć w imieniu własnym, a wierzę również w imieniu państwa wyrazy najwyższego szacunku”. Słowa te padły podczas konferencji pt. „Europejskie Standardy Demokratyczne”, na której obecny był kwiat bolszewizmu polskiego – najlepszych znawców demokracji.
Sędzia Stępień jest posiadaczem tzw. „pięknego, opozycyjnego życiorysu”, gdyż był członkiem zarządu Regionu Świętokrzyskiego NSZZ Solidarność i został internowany w stanie wojennym. Jego życiorys w wikipedii zawiera informację, że „w 2006 prezydent RP powołał go na stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego”. Życiorys dyskretnie przemilcza, że to prezydent Lech Kaczyński odkrył go w dalekich Kielcach i mianował pierwszym prezesem TK bez tytułu profesorskiego. Tak więc mgr Stępień stał się klasycznym przykładem „sędziego pisowskiego” - zjawiskiem praktycznie nie występującym w przyrodzie, a zarazem dowodem na liczne nietrafione decyzje kadrowe prezydenta Kaczyńskiego. Natychmiast po tej nominacji byliśmy świadkami jednego z najbardziej spektakularnych nawróceń w nowożytniej historii Polski. Prawdopodobnie pod wpływem uporczywej lektury Gazety Wyborczej sędzia stał się ekstremalnie apolityczny, zapałał neoficką miłością do lewicy laickiej i zaczął uczestniczyć w zadymach KOD-u wygłaszając płomienne antypisowskie filipiki. W końcu stał się prezesem Fundacji Wałęsy i został nagrodzony przez Newsweek nagrodą im. Teresy Torańskiej obok braci Sekielskich i sędziego Juszczyszyna.
Niemniej apolityczny jest inny prominentny sędzia - Prof. Rzepliński, który starał się w 2005 roku o posadę Rzecznika Praw Obywatelskich (właśnie kończyła się kadencja prof. Zolla). Prof. Rzepliński nie został powołany, bo zdominowany przez SLD Senat zablokował nominację widocznie pamiętając, że kandydat w stanie wojennym wystąpił z PZPR.
W ramach dyskusji nad kandydaturą głos zabrał poseł Zygmunt Wrzodak:
"Wysoka Izbo! Chciałbym poprosić posłów wnioskodawców z PO, którzy wnoszą o powołanie na rzecznika praw obywatelskich pana prof. Rzeplińskiego, żeby coś powiedzieli o jego przeszłości politycznej, bo od strony zawodowej ja go znam dość dobrze. Ale czy prawdą jest, że do 1982 r. był sekretarzem POP na Uniwersytecie Warszawskim?
Po drugie, jak się odnosi poseł wnioskodawca do wypowiedzi pana profesora z 2001 r., że on ma żal do władz komunistycznych z lat 1944-1950, że tylko dziesięciu Polaków zostało skazanych za tzw. mord w Jedwabnem, a powinno być skazanych przynajmniej stu? Na jakiej podstawie, na jakiej historii, na jakich informacjach opiera taką dziwną opinię pan Rzepliński?
I rzecz najważniejsza: otóż gdzieś na początku roku 1990 ówczesny pułkownik SB pan Pietruszka poprosił, żeby mógł się wyspowiadać przed prokuratorem krajowym. Spisano na tę okoliczność odpowiedni dokument w obecności pana Rzeplińskiego i nieżyjącego już pana Nowickiego. Pan płk Pietruszka pokazuje cały mechanizm zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, mówi kto z MSW zlecił zamordowanie i zamordował Piotra Bartoszcze. To przesłuchanie było w obecności pana Rzeplińskiego. Co zrobił z tą informacją pan prof. Rzepliński?
Następnie pan Rzepliński, słuchając wypowiedzi pana płk. Pietruszki, który mówił wprost, że generał Kiszczak kazał mu poddać się uwięzieniu, ponieważ on musi chronić pana gen. Jaruzelskiego i pana Kiszczaka. Pan Pietruszka zgodził się na więzienie, bo sąd był w tym momencie ustawiony i prokuratura ustawiona. I rzeczywiście taki wyrok, jaki ustawili przed rozprawą, dostał pan Pietruszka. Pan generał Kiszczak obiecał panu płk. Pietruszce stopień generała po wyjściu z więzienia.
Pan prof. Rzepliński pod tymi zeznaniami pana esbeka Pietruszki podpisał się i te dokumenty są w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zetknąłem się z nimi w tym roku. To są dla mnie informacje szokujące, bo pan Pietruszka wprost pokazuje, kto zamordował i kto zlecił zabójstwo Piotra Bartoszcze, jak również w jaki sposób miał być zamordowany biskup Gulbinowicz i wiele innych osób w latach osiemdziesiątych. To są zeznania złożone w obecności pana prof. Rzeplińskiego.Co zrobił pan prof. Rzepliński z tą informacją od 1990 r.?"
Cóż mógł zrobić prof. Rzepliński, który był sekretarzem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka? Wiedział, że samobójcy grasują po ludziach, a życie było mu drogie.
Podobnie jak mgr Stępień, także ten sędzia poszedł do pracy u Lecha Wałęsy wchodząc w skład powołanego przez noblistę Komitetu Obywatelskiego do monitorowania prawidłowości przebiegu wyborów w Polsce w latach 2018–2020. Wydawało by się, że Wałęsa jest doszczętnie skompromitowany, jednak ciągle pozostaje w grze, bo jest użyteczny w walce o "postęp".
Prof. Gersdorf nie była sędzią, a nominację na Prezesa Sądu Najwyższego otrzymała chyba ze względu na zdolności, a także bardzo dobre pochodzenie – jej wstępni od dziesięcioleci zajmowali prominentne stanowiska w branży. Z powodu zmiany ustawy emerytalnej Pani Prezes zaproponowano przejście na emeryturę po ukończeniu 65 roku życia.. Prof. Gersdorf pobrała odprawę i skorzystała z okazji. Ale wkrótce ktoś ją namówił (przewodnik duchowy? spowiednik?) i wróciła do pracy nie kwapiąc się jednak do zwrotu odprawy. Jej powrót na stanowisko wzbudził entuzjazm ulicy i zagranicy. Pani prezes ma przekonanie, że prawidłowo nominowany sędzia musi być wybrany tylko przez lewicowo – liberalnych internacjonalistów proletariackich. W przeciwnym razie będzie to sędzia upolityczniony, nie gwarantujący sprawiedliwych wyroków. Niestety takie przekonanie pchnęło ją w kierunku anarchizacji państwa, bo czym innym może być wezwanie kilkuset sędziów, by powstrzymali się od orzekania (z perspektywą unieważnienia tysięcy wyroków)?
Za to działalność ta spotkała się z najwyższym uznaniem u Niemców. W maju prof. Gersdorf odebrała nagrodę im. Theodora Heussa za „wzorową niezłomność, jednoznaczną postawę i odwagę cywilną w służbie obrony warunków nieodzownych dla istnienia demokracji konstytucyjnej”, natomiast w listopadzie wyróżnienie "Internationale Demokratiepreis Bonn” za "niestrudzone zaangażowanie na rzecz niezależnego wymiaru sprawiedliwości".
Troska Niemców o demokrację w Polsce ma długą tradycję – Fryderyk Wielki i Katarzyna Wielka uzgodnili, że nigdy nie dopuszczą do likwidacji "liberum veto", aby polskie wolności obywatelskie nie doznały uszczerbku. Właśnie pracą na odcinku polskim ci monarchowie zaskarbili sobie u potomnym na miano "Wielkich".
Kadry prawnicze wymiaru sprawiedliwości są znacznie bardziej "postępowe", niż inne grupy zawodowe (tramwajarze, dentyści, leśnicy), a ten lewicowy przechył środowiska wynika z przesłanek historycznych. Po wojnie sądownictwo było tworzone praktycznie od zera, "wymiar sprawiedliwości" był rdzeniem reżimu totalitarnego i potrzebował kadr. Dlatego pierwsze szkoły prawnicze powstawały już w latach czterdziestych i kształciły na krótkich kursach przyszłych prokuratorów i sędziów (matura nie była wymagana). Później kadry były już znacznie lepiej wykształcone, a zawody prawnicze przechodziły z ojca na syna w obrębie sprawdzonego ideowo środowiska. Dlatego nie będzie przesadą stwierdzenie, że znaczna część obecnych kadr wymiaru sprawiedliwości lewicowość wyssała z mlekiem matki. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ludzie przyzwoici w zasadzie nie studiowali prawa. Później to się zaczęło zmieniać, ale w czasie stanu wojennego usunięto grupę sędziów – solidarnościowców, którzy stanowili "ciało obce" w środowisku , a więc w pewnym sensie sądownictwo "oczyściło się".
W MSZ jeszcze dziś pracują wnuki Bieruta i grupa 220 byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb. Prawo pracy chroni ich przed zwolnieniem, ale nawet jak przejdą na emeryturę, pozostaną ich dzieci i wnuki. Pewne instytucje są ulubionym miejscem pracy dla wielopokoleniowych klanów rodzinnych. To dlatego w materiałach reklamowych polskich placówek dyplomatycznych znajdują się książki Grossa, czy film "Pokłosie". Można powiedzieć, że obok ciągłości personalnej, ta swoista pamięć instytucjonalna jest "gwarancją mocy i trwałości" władztwa komunistycznego nad Polską.
W miarę jak zacieśnia się współpraca Rosji z Białorusią, a Rosja zbliża się do naszych granic, rośnie w siłę Nowa Lewica (pod kierunkiem starych komunistów). Już otrzymali potężny wiatr w żagle i są na fali wznoszącej, choć wydawało się, że po historycznej kompromitacji, ta ideologia wkrótce znajdzie się na śmietniku historii.
Przed wojną mniej lub bardziej wrogie mniejszości stanowiły ok. 40 % ludności państwa. Dziś mamy podobną mniejszość, choć jest ona głównie etnicznie polska. Wytworzenie się tej mniejszości to najsmutniejszy rezultat niemal półwiecznej sowieckiej dominacji i zarazem największe osiągnięcie imperializmu rosyjskiego. Choć przypisani do różnych partii, ci ludzie nie mają żadnych zahamowań w szkodzeniu Polsce w każdy możliwy sposób i gdzie się tylko da. Prowokują niepokoje społeczne, wzywają do obcej interwencji i prawdopodobnie woleliby zewnętrzną okupację, niż obecne rządy. Jeden z prominentnych artystów wypowiedział to otwartym tekstem.
Jak zachowają się w momencie próby?
Czy będą walczyć, czy zbudują bramy powitalne dla wkraczających agresorów?
Obserwujemy gwałtowne wymieranie środowisk solidarnościowych, Klubów Gazety Polskiej, Rodzin Radia Maryja – ludzi, którym udało się wywalczyć całkiem duży stopień podmiotowości kraju. Czy to pokolenie będzie miał kto zastąpić?
Czy łowcy pokemonów poniosą Polskę?
Źródło:
https://niepoprawni.pl/blog/leopold/straznicy-postepu
©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :).