Faszyzm nigdy nie nadchodzi z dnia na dzień. Rewolucja faszystowska zazwyczaj jest rewolują pełzającą, która stopniowo narasta. 10 lat temu, gdy w Warszawie miał powstać pomnik naczelnego antysemity, Romana Dmowskiego, elity intelektualne z różnych środowisk stanowczo zaprotestowały. Pomnik powstał i tak, choć każdy myślący człowiek czuł zgniliznę unoszącą się w powietrzu. Problem w tym, że ludzie łatwo przyzwyczajają się do zapachu i przestają je odczuwać. Dekadę później, tzw. liderzy opozycji (uważani za lewaków - sic!) wzywają do wspólnych marszów z faszystami, oddają hołd "wyklętym" podpalaczom białoruskich wiosek i uznają Dmowskiego za wzór moralny. Gdy przyjdzie moment, gdy ci, których tym razem okrzyknie się "wrogami narodu" zaczną padać jak muchy, zdecydowana większość społeczeństwa będzie dalej żyła własnym życiem, oglądała ulubione seriale, chodziła do kościoła, bawiła się z sąsiadami, a w chwilach refleksji cieszyła się, że ich kraj wreszcie powstał z kolan. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, że każdy dzień przybliżający ostateczne zwycięstwo nacjonalistów, jest też dniem przybliżającym narodową samozagładę.
Post edytowany