Prąd z wiatru 2 razy tańszy! Ale rząd zatrzymał wiatraki i… dopłaca do węgla. Gorzej niż błąd
Mimo restrykcyjnego prawa, energia z wiatru kosztuje w Polsce już tylko 150-200 zł/MWh. W elektrowniach węglowych - 350 zł/MWh. Ale PiS wygasza tańsze źródło energii, nie pozwala stawiać wiatraków. Naraża nas na kary w UE za zbyt mały udział energii odnawialnej. Rząd snuje mrzonki o wiatrakach na morzu, ale one produkują prąd 2-3 razy drożej niż lądowe
Energia z węgla jest coraz droższa, a z wiatru coraz tańsza, ale rząd praktycznie zatrzymał budowę wiatraków. Dopłaca do brudnej energii, buduje właśnie za 8-9 miliardów elektrownię węglową w Ostrołęce. Naraża nasze zdrowie i kieszeń, ryzykuje zaostrzenie relacji z Komisją Europejską, a przede wszystkim – aktywnie przyspieszają kryzys klimatyczny. Ktoś to rozumie?
Rząd PiS w pierwszej kadencji wprowadził „ustawę antywiatrakową”, która w efekcie zatrzymała budowę farm wiatrowych na lądzie. Dlaczego? Bo, według PiS, Polacy nie chcieli tej technologii. Ale przed wyborami 2015 roku to Anna Zalewska i inni działacze PiS stymulowali nastroje antywiatrakowe w mniejszych miejscowościach „kupując wieś„.
„Nie chcę, aby któregoś dnia śmigło wielkości autobusu spadło mi na głowę” – mówiła ówczesna posłanka PiS.
Efekt jest taki, że nowe farmy wiatrowe praktycznie nie powstają. Tymczasem energia wiatrowa tanieje a Polacy się jej nie sprzeciwiają. W tym samym czasie energia z węgla drożeje.
Rząd praktycznie zniszczył rozwój energii wiatrowej. W zamian daje nam zapowiedzi farm wiatrowych na Bałtyku, które zaczną funkcjonować najwcześniej za 10 lat. A ich eksploatacja jest droższa niż farm wiatrowych na lądzie.
Oznacza to, że polityczny i ideologiczny sprzeciw PiS dla energii wiatrowej jest kosztowny już nie tylko dla klimatu, ale też dla budżetu państwa. Za prąd płacimy dużo, będziemy płacić jeszcze więcej.
Razem z Bartłomiejem Derskim, specjalistą od energetyki i redaktorem naczelnym portalu wysokienapięcie.pl pokazujemy, że strategia energetyczna polskiego rządu będzie nas drogo kosztować – ekologicznie i finansowo.
Ustawa antywiatrakowa
W czerwcu 2016 roku rząd wprowadził ustawę o inwestycjach w zakresie energii wiatrowej, znanej szerzej jako „ustawa antywiatrakowa”.
„Przerwała szaleństwo tworzenia projektów wiatrakowych na każdym wolnym terenie w Polsce” mówił o niej w 2017 roku dyrektor departamentu energii odnawialnej w resorcie energii Andrzej Kaźmierski (od nowej kadencji takiego ministerstwa już nie ma).
Realnym skutkiem tej ustawy jest praktyczne zahamowanie rozwoju energetyki wiatrowej w Polsce. W strategicznym dokumencie „Polityka energetyczna Polski do 2040 roku” ministerstwo energii obwieściło, że wiatraki na lądzie zostaną wygaszone, w zamian dostaniemy farmy wiatrowe na morzu, ale dopiero w okolicach 2030 roku.
Nie da się stawiać nowych wiatraków
Ustawa antywiatrakowa ma już ponad trzy lata. Jak w praktyce wygląda „przerywanie szaleństwa wiatrakowego”?
„Rząd zostawił furtkę, aby nie narażać się na pozwy i odszkodowania” – mówi OKO.press Bartłomiej Derski – „Jeżeli już ktoś miał pozwolenie na budowę (a dla pojedynczej turbiny to były koszty związane ze znalezieniem miejsca, podpisaniem umowy, decyzjami, badaniami) to może wybudować taką farmę wiatrową, nawet jeżeli ona nie spełnia niezwykle rygorystycznych polskich zasad.
Chodzi o zasadę 10H, która oznacza, że wiatrak mierzony na wysokość razem z masztem i łopatami musi być lokalizowany w odległości przynajmniej 10-krotnie większej od jakiejkolwiek zabudowy mieszkaniowej, bądź lasu. W praktyce dla starszych turbin oznacza to odległości rzędu 1200, 1500 metrów od budynków mieszkalnych. W przypadku nowych to czasem powyżej 2 kilometrów.
Polska na tle Europy ma tę specyfikę, że zabudowa jest rozproszona. Praktycznie nie ma takich miejsc w Polsce, gdzie dałoby się teraz otrzymać nowe pozwolenie na budowę farmy wiatrowej zgodnie z zasadą 10H”.
Budowane są tylko farmy zaplanowane wcześniej. „Inwestorzy w zdecydowanej większości będą stawiać turbiny o mocy 2-2,5 megawata, zamiast 3-3,5 megawata. Niewielu inwestorom udało się uzyskać tzw. uprawnienia zamienne i mogą budować turbiny o mocy rzędu 3,5 megawata. A to są dużo tańsze turbiny. Będziemy więc produkować droższy prąd” – mówi Derski.
Ale rozwój nowych projektów zamarł, nie istnieje. Firmy, które się tym zajmowały albo się zlikwidowały i zwolniły ludzi, albo zmieniły branżę. Nowych projektów nie ma. Takie mamy prawo”.
Wciąż 80 proc. energii z węgla
Walka rządu przeciwko technologii wiatrowej na lądzie jest zupełnie nieracjonalna:
Energia z węgla jest coraz droższa, a z wiatru coraz tańsza;
Komisja Europejska zobowiązuje Polskę do zwiększania udziału Odnawialnych Źródeł Energii (OZE) w miksie energetycznym. Do 2020 roku powinno być to 15 proc., ale wiemy już, że Polska tego warunku nie spełni. Czekają nas kary i inne złe konsekwencje.
W Polsce wciąż ok. 80 proc. energii elektrycznej pochodzi z węgla. Według rządowej strategii w 2020 roku ma to być 78 proc., w 2025 roku – 73 proc. W 2040 roku – tylko 32 proc.
https://oko.press/prad-z-wiatru-dwa-razy-tanszy/...
Farmy wiatrowe na morzu zaczną działać mniej więcej w roku 2030. I one będą dwa, trzy razy droższe za kWh.
Będą dla systemu o tyle lepsze, że produkcja będzie większa i bardziej stała. Natomiast technologia wiatrowa na lądzie tak się rozwinęła w ostatnich latach, że z roku na rok będą skoki produktywności”.
Okazuje się dodatkowo, że „morska strategia” rządu jest nie tylko droższa, ale też spóźniona.
Derski: „Morskie farmy wiatrowe na Zachodzie często uzyskiwały z Unii Europejskiej wsparcie, czyli negocjowane z rządem wysokości kontraktów, na jakich będą dostarczać energię. Niedawno Komisja Europejska zmieniła zdanie i uważa, że technologia dojrzała i nie powinno się wprowadzać nierynkowych zasad.