Doniesienia z putinowskiej Polski
43 min ·
Wiecie jaka jest różnica, między otwartymi społeczeństwami demokratycznymi (choćby wyrywały się dopiero z błota satrapii, jak Ukraińcy), a trzymanymi za mordę poddanymi dyktatorów? Znaczy: jedna z wielu różnic?
Że ci pierwsi są gotowi się za swoje otwarte społeczeństwo demokratyczne poświęcić, choć nie muszą. A ci drudzy zrobią dla cara tylko absolutne minimum, choć zmusza się ich do wielkich poświęceń.
Mogliście słyszeć, że nową receptą Putin-Chana na klęskę rosyjskiej armii w Ukrainie (bo to jest już klęska bynajmniej nie lokalna) jest tworzenie nowych armii najemników. Każdy oligarcha, niczym kniaź za dynastii Rurykowiczów, będzie zobowiązany stworzyć własną prywatną armię, która pojedzie ginąć gdzieś w Donbasie.
Świadomie piszę "ginąć", bowiem nowe klony Grupy Wagnera mają być na froncie - uwaga - w październiku. Czyli za 2-7 tygodni. Witold Głowacki opisywał ostatnio na OKO.press proces szkolenia rosyjskiego mięsa armatniego, które trwa zwykle kilka do kilkunastu dni, obejmuje w zasadzie totalną podstawy, po czym delikwenta wysyła się na ukraińskie okopy na pewno śmierć. Widocznie car uważa tą taktykę za skuteczną. Taki to szacunek do życia w broniącej chrześcijańskich wartości Rosji.
Czy teraz będzie inaczej i nową fala wagneroidalnych najemników coś zmieni? Śmiem wątpić. Pamiętacie 16 tysięcy najemników z Syrii? No, to było w marcu, a przyjechało ich kilkuset, może tysiąc. Nawet Syryjczycy ze zdewastowanego wieloletnią wojną kraju (który i tak nie był szczególnie bogaty) nie chcieli walczyć dla Putina, choć ten obiecywał wysokie wynagrodzenia. A pamiętacie ochotnicze bataliony i tzw. "cichą mobilizację"? To właśnie oni stanowią trzon miesoarmatni rosyjskich sił w Ukrainie. Ich wartość bojowa jest niemal zerowa. Podobnie jak milicji tzw. DRL i ŁRL, które w dużej mierze stanowią ludzie z łapanki, często raczej drugiej młodości. Podobnie z rekrutowanymi więźniami. Tak, Rosja to zrobiła, Prigożin osobiście jeździł po zakładach karnych namawiać kryminalistów. Większość z nich już dawno nie żyje, starczyło ich na parę tygodni.
No ale teraz będzie inaczej, bo jaśnie pan kazali stworzyć prywatne armię, więc bojarzy je stworzą, co nie? A że nie będzie chętnych, to się ich wpisze w papierach, na front pośle się 1/3, i tak wszyscy szybciutko zginą, więc w czym problem. Teraz się uda. Już za 3 tygodnie.
Żarty. Żarty i desperacja. Zauważcie, że mimo całego zamordyzmu, propagandy, indoktrynacji, nawoływania do eksterminacji, obietnic wielkich hajsów, gróźb, represji, łapanek itd., 140-milionowy kraj nie umie nawet uzupełnić sił już biorących udział w wojnie, że nie wspomnę o ich zwiększeniu, bo poddani po prostu nie chcą. Po prostu nie chcą. Mimo wszystko, brakuje chętnych. Nawet w Muchosrańskach, u Buriatów, Tuwieńców, Ewenków itd. Tymczasem 45-milionowy kraj zwiększył liczebność swoich sił 3 krotnie, bynajmniej nie uciekając się do techniki "Stalingrad 1942", tylko normalnie szkoląc i wdrażając kolejne brygady.
Taka różnica.
Rosję Putina po prostu dogoniła rzeczywistość. Może, gdyby Putin nie wywołał wojny, doczekałby śmierci we względnym spokoju, przekonany, że Rosja to potęga. Gdy 24 lutego najechał Ukrainę, nie mając planu B, wystarczających sił, rozeznania, sprzętu, zapasów, wcisnął guzik turbo. Wszystkie procesy korozyjne, które zżerały Rosję od lat, wrzuciły piątkę.
I siedem miesięcy później okazuje się, że nikt już nawet nie udaje, że państwo rosyjskie jest w stanie dźwigać ciężar tej wojny.
To ważna lekcja dla wszystkich miłośników rządów silnej ręki.