Już tłumaczę (na tyle na ile mi się wydaje, bo wiedzieć to umieć podać podstawę prawną)...
Właściciel gruntu jest np w Australii:) wyjechał na forewer...Ty jesteś sąsiadem jego pola, i ze swoich 7 hektarów za mało zbierasz. Idziesz do urzędu gminy (na wsi jesteśmy), albo do sołtysa i pytasz o wysokość podatku, bo chciałeś zapłacić. Info dostajesz i płacisz, na kwitku wpisujesz nazwisko, nie właściciela a swoje. Nikt się Ciebie nie zapyta czy masz jakiekolwiek prawo do użytkowania tej ziemi, najważniejsze, że podatek zapłacisz:) I płacisz sobie ten podatek i płacisz, a lata mijają, w Australii bardzo ciepłe lata. Po odpowiednim czasie piszesz wniosek do sądu (wzory dostępne w internecie). I idziesz z tym do sądu, a jak masz ze dwa granaty to weź:) I jak dobrze pójdzie to 15 hektarów sąsiada Twoje:) Oczywiście w paru miejscach upraszczam i spłycam temat, ale, gdyby ludzie tak nie robili nie byłoby definicji zasiedzenia:) Jak w dawnej Rosji słowa "polędwica" w słowniku. :)