Gdyby nie komunizm, Polska mogłaby być zamożna jak Hiszpania
Na przełomie lat 40. i 50. polskie PKB jest porównywalne z Hiszpanią.
Tak, i znowu sięga mniej więcej 50 proc. Europy Zachodniej, mimo ogromnych zniszczeń majątku narodowego. W pierwszych latach po wojnie, wykorzystując entuzjazm ludzi, udało się doprowadzić do odbudowy PKB. Niestety od późnych lat 40. Polsce został narzucony stalinowski model rozwoju.
I budowaliśmy Nową Hutę pod Krakowem.
Była budowana z jednego powodu, takiego samego, dla którego był industrializowany Związek Radziecki. Żeby wytwarzać czołgi i armaty, za pomocą których Stalin chciał wygrać III wojnę światową.
Jak oceniać gospodarkę w PRL-u? Często spotykamy się z twierdzeniami, że uprzemysłowiono wtedy Polskę, zbudowano wielkie zakłady i elektrownie, wytworzono wielki majątek. A potem wyprzedano za bezcen.
Tu również mówi się wiele bzdur. Mamy kilka okresów PRL-u licząc od 1948 r., czyli całkowitej sowietyzacji reżimu polskiego.
Najpierw mieliśmy ciężki okres stalinowski. Wtedy zostały wybudowane fabryki, które nie musiały zdawać żadnego rynkowego testu, bo dysponowały technologią radziecką i miały budować czołgi. Nastąpiła zmiana związana z przeniesieniem ogromnej liczby ludzi ze wsi do miast. Jak się jednak wydaje, w pierwszej połowie lat 50. poziom życia ludności miejskiej spadał w stosunku do tego, co się udało uzyskać w końcu lat 40.
Po 1956 r. mieliśmy okres Gomułki, który zaczął się od nieśmiałych prób reform. Potem jednak poszedł drogą podobną co poprzednicy. Znowu forsowano rozwój przemysłu ciężkiego, kosztem nędznego poziomu życia Polaków. Oczywiście w latach 50. i 60. był wzrost PKB, ale skromny, ok 3 proc. rocznie. Wtedy Niemcy potrafiły rosnąć po 6-7 proc., a gwałtownie rozwijająca się Hiszpania znacznie przegoniła Polskę.
Lata 70. budzą najwięcej sporów.
Przychodzi Edward Gierek. Chce wypełniać nasze satelickie zobowiązania wobec Związku Radzieckiego, a jednocześnie próbuje ludziom dać coś więcej. Jedyny pomysł, który przyszedł do głowy ekipie Gierka to było pożyczenie kapitału na Zachodzie. Żeby wybudować fabryki, które będą wytwarzać towary na rynek krajowy i na eksport, by spłacić długi. Pomysł nie miał szansy realizacji z jednego powodu. Komunizm, z jego absurdalnym systemem zarządzania, nie miał szansy wybudować konkurencyjnego przemysłu.
Przez pierwsze 3 lata wyglądało to nieźle. Za pożyczone pieniądze udawało się osiągnąć wyraźny wzrost poziomu życia Polaków. Po pewnym czasie okazało się, że polskie fabryki nie są w stanie konkurować na świecie i zarabiać na spłatę kredytów.
W powszechnym mniemaniu ten kryzys zaczął się w 1980 r. od fali strajków. A przecież recesja była już w 1979 r.
Wybuch „Solidarności" pozwolił władzy komunistycznej twierdzić, że załamanie gospodarki jest z powodu strajków, bo ludzie nie chcą pracować. Ale w rzeczywistości to był typowy kryzys zadłużeniowy. Gospodarka zadłużyła się, nie była w stanie spłacić długów, zbankrutowała.
Transformacja przyniosła na samym początku kolejny spadek rejestrowanego PKB, o 18 proc. (prawdopodobnie skala spadku była mniejsza, ale ówczesna statystyka nie potrafiła sobie radzić z pomiarem aktywności małych prywatnych firm). W ogromnej mierze było to również spłacenie rachunku za komunizm, za gospodarkę, która nie była w stanie przystosować się do normalnego funkcjonowania na otwartym rynku. Dopiero od 1992 r. weszliśmy na ścieżkę normalnego wzrostu.
Gdzie bylibyśmy, gdyby nie komunizm?
W roku 1950 Polska była na poziomie rozwoju Hiszpanii. W Hiszpanii nie było wcale idealnego modelu rozwoju, rządzący Franco bał się otwarcia na świat, ale mimo to dzięki gospodarce rynkowej do 1990 r. dwukrotnie odskoczyła poziomem rozwoju od Polski.
Gdyby nie komunizm, to z dużym prawdopodobieństwem, Polska mogłaby być dzisiaj tam, gdzie jest Hiszpania. To jest kraj nadal biedniejszy niż Niemcy i zmagający się z wieloma problemami, ale z pewnością bardzo zamożny.
Dobrze wykorzystaliśmy ostatnie ćwierć wieku?
Kiedy w roku 1990 zaczęliśmy odbudowywać w Polsce gospodarkę rynkową, poziom PKB na głowę mieszkańca wynosił ok. 30 proc. Europy Zachodniej. Barierę 50 proc. osiągnęliśmy w 2008 r., dzisiaj zbliżamy się do poziomu 70 proc.. Wygląda na to, że udało się wreszcie na dobre przełamać magiczną barierę 50 proc., z od której odbijaliśmy się przez całe stulecie. Po raz pierwszy w historii aż tak zbliżyliśmy się do Europy Zachodniej. Dziś wyobrażalne – choć oczywiście nie zagwarantowane - jest dogonienie jej w perspektywie 20-30 lat, pierwszy raz w tysiącletniej historii Polski. Dodatki bilans ostatniego 100-lecia, to jest tak naprawdę głównie bilans ostatnich 25 lat.
https://www.rp.pl/100-lat-polskiej-gospodarki/30...