KONFIDENT luźno współpracujący i LEPKIE ręce Glapińskiego
"Tomasz Piątek: Ludzie wywiadu wojskowego PRL dostarczali ekipie Kaczyńskiego pieniądze z FOZZ. To były stosy gotówki.
W roku 1989 dzieje się rzecz najbardziej szokująca: Jarosław Kaczyński zaczyna się spotykać z głównym szpiegiem KGB w Polsce Anatolijem Wasinem. Odwiedza go w jego prywatnym mieszkaniu, pije z nim alkohol, wymienia informacje, rozmawia o wielkiej polityce - mówi Tomasz Piątek, autor książki "Kaczyński i jego pajęczyna".
Jarosław Kaczyński w grudniu 1981 r., na początku stanu wojennego, zostaje sprowadzony do MSW i rozmawia z wytrawnym esbekiem, kpt. Marianem Śpitalniakiem. I w tej rozmowie najpierw odgrywa pewnego rodzaju spektakl, nie chcę powiedzieć, że histeryzuje, ale trochę to tak wygląda. Mówi, że na współpracę nie pójdzie, deklaracji lojalności wobec reżimu nie podpisze. Mówi, że wolałby wyskoczyć przez okno niż współpracować.
Po czym nagle, i to nie raz, ale dwukrotnie, wyraźnie mówi kapitanowi Śpitalniakowi, że po zakończeniu stanu wojennego – wówczas spodziewano się, że stan wojenny potrwa kilka miesięcy, najwyżej do lipca – chce się z kpt. Śpitalniakiem spotykać w kawiarniach i rozmawiać na niektóre tematy.
– Kaczyński broni się rękami i nogami przed słowem „współpraca". Mówi, że nie chce być zwerbowany, nie chce współpracować, ale chce się kontaktować i rozmawiać z esbekiem na różne tematy, wymieniać informacje.
Brzmi to tak, jakby Kaczyński wiedział, że konfidenci SB byli rekrutowani na dwa sposoby. Pierwszy oznaczał ścisłą współpracę i słowo "współpraca" było używane w nazwie tej formy agentury – tajny współpracownik. Tajny współpracownik był zobowiązany do wykonywania zadań, które na niego nakładano, musiał sam, własnoręcznie pisać swoje donosy i spotykał się z esbekami w lokalach kontaktowych, konspiracyjnych, należących do SB czy też przez nią wynajmowanych.
Natomiast była też druga forma – byli konfidenci, którzy współdziałali luźniej. Ich nazywano kontaktami operacyjnymi i oni spotykali się z esbekami przeważnie właśnie w kawiarniach.
W esbeckim żargonie to, co Kaczyński mówi, oznacza: "Nie chcę być tajnym współpracownikiem, chcę być kontaktem operacyjnym, panie kapitanie". Czyli: "Nie chcę być konfidentem ściśle współpracującym, chcę być konfidentem luźno współpracującym".
– Oczywiście. On mówi: "Mogę z panem kapitanem rozmawiać o niektórych sprawach". Kaczyński podczas rozmowy ze Śpitalniakiem odmawia odpowiedzi na wiele pytań, ale zaznacza, że po zakończeniu stanu wojennego na niektóre może odpowiedzieć.
Zaznaczmy tutaj, że teczka, o której mówimy, jest w IPN jako teczka autentyczna. Została też uznana za autentyczną i wiarygodną przez sąd wolnej Polski, już po upadku komunizmu.
I co się dzieje dalej. Po paru miesiącach, widząc, że Kaczyński biega z jednego spotkania na drugie, SB powinno było go zaaresztować, internować albo postawić przed sądem. Natomiast SB w osobie kpt. Śpitalniaka i jego kolegów zamknęło Kaczyńskiemu kwestionariusz ewidencyjny.
Stwierdzili, że nie prowadzi on działalności opozycyjnej, mimo że widzieli ją niemal codziennie, i że nie potrzebuje nawet teczki byłego, nieaktywnego opozycjonisty. Kaczyński z byłego, nieaktywnego opozycjonisty awansował jeszcze wyżej – na lojalnego obywatela PRL.
Piątek: Ludzie wywiadu wojskowego PRL dostarczali Kaczyńskiemu pieniądze z FOZZ. To były stosy gotówki.
To były finansowe podwaliny ówczesnego Porozumienia Centrum i dzisiejszego PiS.
– Tak jest. Bo jądrem PiS byli ludzie z PC. I PiS używa tych samych nieruchomości, fundacji i spółek, których używało wcześniej PC, pierwsza partia Jarosława Kaczyńskiego.
Ale tych niezwykłych sponsorów było więcej. Byli ludzie wywiadu wojskowego PRL, którzy dostarczali Kaczyńskiemu pieniądze pochodzące z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. I dostarczali te pieniądze również po prostu w gotówce. Mowa jest tutaj o górach, o stosach gotówki.
Była taka sytuacja, kiedy jeden z głównych współpracowników Kaczyńskiego, znany nam dobrze Adam Glapiński, dziś – o zgrozo, chciałoby się powiedzieć – prezes NBP, chciał sobie wyjechać do ciepłych hiszpańskojęzycznych krajów. Brakowało mu gotówki i ludzie wywiadu wojskowego PRL, w tym Grzegorz Żemek, agent tego wywiadu o pseudonimie „Dik", dyrektor FOZZ, przekazał Glapińskiemu stosik dolarów w torbie po cukrze. To było kilkadziesiąt tysięcy dolarów, co najmniej.
Ponieważ nie miał akurat wolnej walizki ani plecaka, wziął torbę po cukrze. I w tej torbie pieniądze zostały przewiezione do Glapińskiego. Glapiński miał później sporo kłopotu, bo musiał banknoty rozlepiać, cukier ma to do siebie, że lepi. Jacek Żakowski powiedział, że tak się zaczęły lepkie ręce Glapińskiego."
Tomasz Piątek - Gazeta Wyborcza, 24.10.2022 (fragmenty)