Nastolatka zaszła w ciążę z księdzem. Rodzice kazali jej wyjechać na drugi koniec Polski i oddać dziecko
- Pewna kobieta napisała do mnie, że na pewno mama ją zostawiła dlatego, że miała krzywe nóżki. Ja uważałam, że powodem było to, że nie byłam zbyt ładnym dzieckiem. Coś musiało być w nas nie tak, że ta druga strona nie była w stanie nas pokochać. Poszukujemy rodziców biologicznych, by się dowiedzieć, że to jednak nie była nasza wina - mówi Bożena Łojko, założycielka i prezeska fundacji Zerwane Więzi, która pomaga odnajdywać biologiczne rodziny oraz prowadzi warsztaty dla rodzin zastępczych i adopcyjnych.
Na pewno pani pamięta dokładnie, co powiedziała biologicznej matce, kiedy pierwszy raz stanęłyście twarzą w twarz?
Przedstawiłam się, podałam swoją datę urodzenia i powiedziałam, że szukam pani Jolanty. Odpowiedziała: "To nie ja! Proszę przyjść za dwie godziny". I zamknęła drzwi. Miałam wtedy 25 lat. Biologicznych matki i ojca próbowałam szukać już 10 lat wcześniej, ale na szczęście rodzice mnie od tego odwiedli. Jako nastolatka absolutnie nie byłabym przygotowana na to wszystko, co znalazłam.
Pani wiedziała od samego początku o tym, że została adoptowana, prawda?
Tak, i bardzo dobrze, że tak było. I tak dowiadywałabym się o tym na każdej imprezie rodzinnej, kiedy ciocie pytały rodziców, czy nie żałują, że mnie wzięli.
Zadawały takie pytanie? W dodatku przy pani?!
Tak. W szkole miałam to samo. Podstawówka to był horror. Nauczycielki mówiły wprost, że nie stać mnie na ocenę wyższą niż trzy. A wtedy przecież jedynek nie było. Przy całej klasie powtarzały, że patologia rodzi patologię. Dopiero w ósmej klasie mama się wykłóciła i zorganizowano dla mnie egzamin komisyjny z polskiego. Dostałam czwórkę, a potem przyjęto mnie do liceum.
Chciałabym się jeszcze wrócić na chwilę do samego początku. Pani została adoptowana jako pięciolatka. Pamięta pani te dni?
Mam przebłyski wspomnień z domu dziecka. Pamiętam twarde, metalowe łóżka i taką sytuację, że stoję w rzędzie koło innych dzieci, czekając na kąpiel. Wkładano nas siłą do wanny. Pamiętam, jak się krztusiłam pod silnym strumieniem wody. Trauma. Natomiast adopcji nie pamiętam wcale. Tata mi opowiadał, że przyszli po chłopca, ale przedstawiono im czworo dzieci i ja pierwsza do nich podeszłam i usiadłam na kolana. Powiedzieli: "Nie chcemy nikogo innego, tylko ją!". Dla mamy adopcja była tematem tabu, ale tata zawsze powtarzał, że to nie jest żaden powód do wstydu. I ja traktowałam to jako rzecz naturalną. Jednak zawsze kiedy pojawiały się trudniejsze chwile w relacjach z rodzicami, wyobrażałam sobie, że ci rodzice biologiczni gdzieś tam są, że są wspaniali i że z nimi byłoby mi lepiej. To była taka bezpieczna, emocjonalna poduszka.
Nie czuła pani żalu do biologicznych rodziców?
Oczywiście! Wszystkie adoptowane dzieci czują żal. Czują się porzucone. Oddali mnie - to wiem, ale nie wiem dlaczego. To z automatu daje człowiekowi poczucie, że jest gorszy. Ja od zawsze czułam się gorsza. Zawsze też wiedziałam, że muszę biologicznych rodziców znaleźć. "Żeby zobaczyć, do kogo jestem podobna" - mówiłam. Ale to oczywiście była tylko przykrywka. Bo tak naprawdę chodzi o to, żeby zrzucić z siebie winę. Dowiedzieć się, że to nie przeze mnie.
Zrzucić z siebie winę za porzucenie?
Niestety, tak to odbieramy. Winę bierzemy na siebie. Niedawno pewna kobieta napisała do mnie, że na pewno mama ją zostawiła dlatego, że miała krzywe nóżki. Ja uważałam, że powodem było to, że nie byłam zbyt ładnym dzieckiem. Coś musiało być w nas nie tak, że ta druga strona nie była w stanie nas pokochać.
I dlatego pada pytanie: "Dlaczego mnie oddałaś?".
Tak, żeby usłyszeć, że to nie we mnie była wina, ale czynniki zewnętrzne, najczęściej bieda, zdecydowały. Ale rodziców biologicznych szukamy też dlatego, że rodzina adopcyjna, nawet jeśli jest wspaniała, jak moja, to nie jest własna krew. Pamiętam, że w siódmej klasie podstawówki miałam narysować drzewo genealogiczne. Powiedziałam mamie: "Przecież ja nie znam swojego drzewa". Narysowałam to adopcyjne, ale czułam, że ten rysunek to jest oszustwo. Dowiedzieć się prawdy o swojej tożsamości, historii, korzeniach - to jest niesamowicie ważne, by móc ruszyć do przodu.
Z jak ogromnym bagażem emocji człowiek wybiera się na takie spotkanie z rodziną biologiczną!
I ogromną nadzieją! Że się poczuje wielką, matczyną miłość i absolutną akceptację. Że ona przeprosi. Przyjmie do rodziny. Miałam na to wszystko autentyczną, ogromną nadzieję, która potem się zawaliła.
A czy pani cokolwiek wiedziała o swoim wczesnym dzieciństwie?
Przeczytałam w dokumentach sądowych, że byłam z rodzicami biologicznymi do siódmego miesiąca. W domu libacja za libacją. Alkohol i narkotyki. Przypalali mnie papierosami. Rzucali mną o ścianę. W którymś momencie zareagowali sąsiedzi i policja mnie zabrała. Jako dorosła kobieta miałam wykonany rezonans. Lekarz powiedział: "Widzę, że miała pani poważny wypadek". A ja nigdy nawet nie spadłam z roweru. Kości barkowe mam pogruchotane i źle zrośnięte w efekcie tego, co mi robili, kiedy byłam malutka i czego nie pamiętam.
I dlatego pada pytanie: "Dlaczego mnie oddałaś?".
Tak, żeby usłyszeć, że to nie we mnie była wina, ale czynniki zewnętrzne, najczęściej bieda, zdecydowały. Ale rodziców biologicznych szukamy też dlatego, że rodzina adopcyjna, nawet jeśli jest wspaniała, jak moja, to nie jest własna krew. Pamiętam, że w siódmej klasie podstawówki miałam narysować drzewo genealogiczne. Powiedziałam mamie: "Przecież ja nie znam swojego drzewa". Narysowałam to adopcyjne, ale czułam, że ten rysunek to jest oszustwo. Dowiedzieć się prawdy o swojej tożsamości, historii, korzeniach - to jest niesamowicie ważne, by móc ruszyć do przodu.
Z jak ogromnym bagażem emocji człowiek wybiera się na takie spotkanie z rodziną biologiczną!
I ogromną nadzieją! Że się poczuje wielką, matczyną miłość i absolutną akceptację. Że ona przeprosi. Przyjmie do rodziny. Miałam na to wszystko autentyczną, ogromną nadzieję, która potem się zawaliła.
A czy pani cokolwiek wiedziała o swoim wczesnym dzieciństwie?
Przeczytałam w dokumentach sądowych, że byłam z rodzicami biologicznymi do siódmego miesiąca. W domu libacja za libacją. Alkohol i narkotyki. Przypalali mnie papierosami. Rzucali mną o ścianę. W którymś momencie zareagowali sąsiedzi i policja mnie zabrała. Jako dorosła kobieta miałam wykonany rezonans. Lekarz powiedział: "Widzę, że miała pani poważny wypadek". A ja nigdy nawet nie spadłam z roweru. Kości barkowe mam pogruchotane i źle zrośnięte w efekcie tego, co mi robili, kiedy byłam malutka i czego nie pamiętam.
Jak zareagował na pani pojawienie się?
Potraktował mnie jak obcą osobę. Podał adres biologicznej matki i powiedział, że mam brata, o czym do tamtego dnia nie wiedziałam. To wszystko.
Nie było przytulenia, wzruszenia?
Nie. Absolutnie. Nic podobnego. Prosto od niego pojechałam do biologicznej matki. Na szczęście była ze mną cioteczna siostra, bo byłam tak roztrzęsiona, że nie potrafiłam sama prowadzić samochodu.
Matka się wyparła.
Ale ja od początku wiedziałam, że to jest ona. Czekałam pod jej domem, a kiedy po dwóch godzinach wróciłam, jak kazała, wpuściła mnie do środka i powiedziała, że tak, że jest matką, że nie chciała mnie oddać, że odebrano mnie siłą. O bracie opowiadała, że miał wodogłowie i zmarł. Kłamstwo za kłamstwem.
A czy tam odnalazła pani uczucie, więź?
Przez dwa lata o to walczyłam, ale kiedy na jej 56. urodziny przyniosłam 56 róż, a ona wzruszyła tylko ramionami i kazała je włożyć do wanny, zrozumiałam, że to się nie uda. Na siłę mnie nie pokocha. Potem kontakt był sporadyczny, aż któregoś razu, kiedy spotkałam ją na ulicy, odwróciła wzrok. Udawała, że mnie nie widzi. To był koniec. Na szczęście byli przy mnie wtedy były mąż, rodzice adopcyjni, siostry cioteczne. Pomogli przez to przejść. W trakcie terapii zrozumiałam, że dla niej to też był duży szok: zjawiłam się i przypomniałam traumatyczną historię. Byłam wyrzutem sumienia, a wyrzut sumienia trudno zaakceptować.
Potem, w Szwajcarii, odnalazła pani swojego brata. ( Bożena Łojko uważa, że adopcja była nielegalna i doszło do handlu dzieckiem ). Czy z nim utrzymuje pani bliskie relacje?
Tak. Jurek, kiedy go odnalazłam, był zszokowany, ale też przeszczęśliwy! Jesteśmy w stałym kontakcie, w ubiegłym roku się spotkaliśmy. Jednak z rodzicami biologicznymi mój brat nie chce się spotkać. Informacje o nich czerpie tylko z moich opowieści. Mimo że od naszego poznania minęło 20 lat, wciąż boi się przyjechać, poznać ich i ułożyć własną historię.
A może po prostu tego nie chce? Nie potrzebuje?
Z mojego doświadczenia wynika, że absolutnie wszyscy chcą poznać rodziców biologicznych, chyba że są na etapie wypierania prawdy o swoim pochodzeniu. U nas nie robiono tego typu badań, ale kiedy w USA sprawdzono, czy adoptowane osoby poszukują korzeni, to wyszło, że w stu procentach tak.
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,26654216,nast...