Spod Łomży do Los Angeles. Narodziny imperium braci Warner
Ta historia zaczyna się w roku 1888 r., kiedy biedny żydowski szewc – wiemy na pewno, że miał na imię Benjamin – postanawia opuścić Krasnosielc, miasteczko pod Łomżą, gdzie co jakiś czas mają miejsce pogromy na Żydach. Wyjeżdża do Ameryki, zanim urzędnik imigracyjny na Ellis Island pozwoli mu wjechać do Nowego Jorku, pyta go o nazwisko. Chyba nie może zrozumieć, co mówi przybysz, bo w końcu wpisuje: Warner. „Wiemy tylko, że w języku używanym w Krasnosielcu nasze nazwisko oznaczało czarnego ptaka” – pisze w biografii rodziny wnuczka Benjamina, Cass Warner. „Brzmiało ono prawdopodobnie Vareneski albo Varna”. Badacze sugerują, że równie dobrze mogło brzmieć Wrona, choć w dokumentach okrętowych widnieje nazwisko Wonsal. Może więc Benjamin wyjeżdża z cudzymi papierami? Nie wiadomo więc, jak naprawdę nazywali się Warnerowie.
Rodzina dołącza do Benjamina po roku. Z dokumentów okrętowych wynika, że jego żona, Perla (zapisana jako Urnsal, co mogło być przekręconym Wonsal) podróżuje z pięciorgiem dzieci, w tym trzema synami: Mosze – lat 9, Abrahamem – lat 6 i Szmulem – 3 lata. Co może oznaczać, że trzech z czterech braci Warnerów urodziło się jeszcze w Polsce, na terenie zaboru rosyjskiego.
Przez jakiś czas mieszkają w Baltimore. Mówią w jidysz, polski rozumieją, angielski dopiero przyswajają, ale żeby asymilacja nastąpiła szybciej, Benjamin zmienia dzieciom imiona. Kilkanaście lat później Harry, Albert, Samuel i urodzony już w Kanadzie Jack stworzą firmę Warner Bros., jedno z najbardziej dochodowych przedsiębiorstw w branży filmowej.
Amerykańska ziemia obiecana okazuje się dla Warnerów ciężkim do uprawy ugorem. Benjamin bierze więc rodzinę i jedzie do Kanady. Liczy, że ubije interes na kupnie i sprzedaży futer, ale gdy zamiast skór dostaje w pudłach pocięte gazety, wraca do zawodu szewca i do Stanów. Rodzina osiedla się w Youngstown w Ohio, a Benjamin oprócz warsztatu szewskiego zaczyna też prowadzić sklep z artykułami typu „mydło i powidło”. Jack nie przejawia ochoty do nauki, więc ojciec stawia go za ladą. Youngstown należy w tamtych czasach do najniebezpieczniejszych miast w Ameryce, gdzie gromadzi się sycylijska mafia, więc Jack dochodzi do wniosku, że gangsterka to lepszy biznes niż handel i na jakiś czas przyłącza się do gangu. Powie później, że dla producenta z Hollywood to była doskonała szkoła.
Harry z Albertem próbują sił w kolarstwie; kiedy się nie udaje, otwierają punkt naprawy rowerów, który potem zamieniają na kręgielnię. Jack zaczyna śpiewać na weselach, później pracuje w cyrku. Samuel, z pomocą rodziny, kupuje projektor filmowy. Benjamin, który wierzy w przedsiębiorczość syna, zastawia swój zegarek i konia. „Królestwo za konia” – żartuje Albert i nie wie, że jest to proroczy żart.
W postawionym za domem namiocie Sam, Albert i Harry zaczynają wyświetlać „The Great Train Robbery”. Gdy film obejrzy już całe Youngstown, bracia ruszają w trasę po okolicznych miasteczkach. W 1905 r. kupują budynek w New Castle w Pensylwanii, pożyczają krzesła od zakładu pogrzebowego i tak powstaje ich pierwsze kino. Biznesem kieruje Harry, Abe jest księgowym, Sam obsługuje projektor, a Jack śpiewa w przerwach na zmianę rolki i pomiędzy seansami. Przechodzi mutację i śpiewa kiepsko, więc widzowie wychodzą z kina. Bardzo dobrze – robią miejsce dla następnych.
Bracia tworzą sprawnie działający kwartet. Harry, trzeźwo myślący i odpowiedzialny, jest naturalnym przywódcą, który daje nadzieję na zrównoważony rozwój biznesu. Abe – pracowity, lubi stać z boku – rozumie matematykę, więc prowadzi księgowość. Sam, spec od gadżetów, odpowiada za technologiczną stronę przedsięwzięcia, a Jack, największy w rodzinie ekstrawertyk, staje się z czasem frontmanem firmy i przez następne 50 lat będzie zawierał kontrakty z gwiazdami.
Zanim zacznie się I wojna światowa, Warnerowie wiedzą już, że siła nowego przemysłu leży w dystrybucji filmów. Zaczynają więc kupować filmy na własność i wypożyczać je innym kiniarzom. Gra nie zdąży się jednak rozpocząć na dobre, bo Sam i Jack idą jako ochotnicy na front. Armia szybko dostrzega ich zdolności i zleca im tworzenie filmów propagandowych. Kiedy wrócą, nakręcą jeden ze swoich pierwszych filmów „My Four Years in Germany”, potępiający okropności wojny. Jego sukces spowoduje, że postanowią otworzyć w Kalifornii własną wytwórnię filmową.
W 1918 r. za 25 tysięcy dolarów kupują działkę w Los Angeles przy Sunset Boulevard 5842 i zakładają swoje pierwsze studio filmowe. Pięć lat później tworzą spółkę Warner Brothers Pictures Incorporated.
Ich pierwszą gwiazdą jest pies. Nazywa się Rin Tin Tin i zarabia dla wytwórni setki tysięcy dolarów. Jednak prawdziwym przełomem będą dźwięki płynące z ekranu. – Kto zechce słuchać paplaniny aktorów? – powątpiewa najstarszy z braci, Harry Warner, ale Sam się upiera. Przeczuwa, że nowe urządzenie, o nazwie Vitaphone, które pozwala odtwarzać dźwięk równolegle z obrazem, ma przyszłość. W 1927 r. w studiu Warnerów powstaje film „Śpiewak jazzbandu”, w którym Al Jolson (skądinąd polski Żyd) wypowiada kilkaset słów. Na widowni, zwykle głośno komentującej wydarzenia na ekranie, zapada cisza, nikt nie chce uronić ani słowa.
Dzięki Warner Brothers bariera dźwięku zostaje przełamana. W czasach, gdy bilet wstępu kosztuje 20 centów, film zarabia 3 mln dolarów i zdobywa Oscara. Wizjonerstwo Sama wprowadza firmę na nowe tory, zanim tą drogą zaczną podążać inni producenci – Samuel Goldwin, który przybył z Warszawy, czy Louis Meyer z Mińska, ale nie wiadomo, czy Mazowieckiego, czy tego na Białorusi.
Samowi Warnerowi nie będzie jednak dane doczekać triumfu. Dzień przed premierą „Śpiewaka”, 5 października 1927 r., umiera w wieku 39 lat, podobno z powodu zaniedbania po zapaleniu zatok.
Źródło: Marta Grzywacz, Imperium potworów, „Newsweek Polska” 49/2018
Ilustracja: Warner Brothers' Sunset Boulevard Studios, Los Angeles, około połowy lat 20. XX wieku. Fot. Jerry Tavin/Everett Collection/East News
Post edytowany