Mateusz Morawiecki – na zdjęciu pokazujący, że co prawda z polskim autem elektrycznym wyszła lipa, ale ma dla nas inne cudeńko techniki – to człowiek ciekawy świata. Na przykład na nagraniach w restauracji Sowa i Przyjaciele nie mógł się nadziwić, że kiedy zatrudnia w reklamie Chucka Norrisa, który mówi, że bierze kredyt w jego banku, to jakaś grupa Polaków też chce taki kredyt wziąć. „Ludzie są tak głupi, że to działa. Niesamowite”, mówił zafascynowany.
Mam wrażenie, że kolejne lata jego kariery to testowanie co jeszcze na ludzi „działa”. I jak na razie granic nie widać.
Najnowszy test Morawiecki przeprowadził, ogłaszając wprowadzenie podatku od reklam w mediach. Zapłacić mają telewizje, prasa, radio, portale, a nawet kina.
Sprawa nie jest jednak prosta, bo podatek prosty i przejrzysty to każdy głupi umie wprowadzić. A zatem w przypadku prasy kwota wolna ma wynosić 15 milionów złotych i podatek naliczany będzie dopiero po jej przekroczeniu. Ale już w przypadku reklamy w telewizji, radiu, kinach i na billboardach kwota wolna wynosić będzie jedynie milion złotych.
To nie koniec. Podatki od reklamy w prasie miałyby dwa progi: od 2,5 procent przy przychodzie poniżej 30 milionów i 6 procent po przekroczeniu tej sumy. Natomiast podatki od reklam w kinach, telewizji, radiu i billboardach też będą miały dwa progi, ale zupełnie odmienne: 7,5 procent do przychodu 50 milionów i 10 procent powyżej tej sumy. Dlaczego tak?
Najwyraźniej reklama wydrukowana w gazecie jest zupełnie inna niż ta wydrukowana na billboardzie. I ta kosztuje tyle procent a tamta tyle, bo tak musi być i nie chce inaczej.
Co więcej, rząd wybrał jeszcze produkty „szczególne”, które obłoży wyższymi stawkami, bo w sumie to czemu nie. Należą do nich na przykład suplementy diety czy „napoje z dodatkiem substancji o właściwościach słodzących”.
Uff! Dodam tylko, że jeszcze inaczej liczy się to wszystko dla reklam w sieci, gdzie progi dochodowe i stawki podatku są zupełnie inne.
Generalnie najbardziej po kieszeniach dostanie telewizja, radio i kina. Prasa zapewne mniej, chociaż głupi byłby ten, kto by się cieszył. Bo przecież jak już się jakiś podatek przepchnie, to następnie można w miarę łatwo, po cichutku obniżyć próg przychodu i zacząć pobierać opłaty od choćby od pierwszej zamieszczonej w gazecie reklamy.
Ale chyba najbardziej uderzające są cele, na jakie zostaną wydane nowo zassane pieniądze. I tu właśnie Morawiecki testuje moim zdaniem granice kitu, jaki można ludziom wcisnąć, żeby łyknęli.
Wpływy do budżetu państwa mają wynieść około 800 milionów złotych. 15 procent pójdzie na… Fundusz Ochrony Zabytków. Dlaczego tak? Nikt nie wie, więc nie musicie się obawiać, że ktoś zapyta.
Ale aż 50 procent, czyli około 400 milionów złotych popłynie do Narodowego Funduszu Zdrowia. Telewizja Polska i inni klakierzy Kaczyńskiego dostali orgazmu jakby te czterysta baniek miało sprawić, że teraz każdy Polak będzie miał co miesiąc tygodniowe badania profilaktyczne – i to w Davos w miesiącach zimowych, a na Krecie w okresie wiosenno-letnim. Złotousty Mateusz także opowiada, jak że te kokosy odmienią żywot Polaka schorowanego, chociaż doskonale wie, że 400 milionów to mniej niż 0,4 procenta rocznego budżetu NFZ.
Naprawdę nie trzeba być tytanem intelektu, aby zorientować się, że środki na ochronę zdrowia to lukrowana polewa, która ma pomóc w przełknięciu nowego podatku i faktu, że 35 procent z niego popłynie już nie na zabytki, nie na chorych, ale do senior menadżerów od smyrania Kaczyńskiego, czyli, za przeproszeniem, na prawicowe media.
Chytruski nie dostaną jednak tej kasy od razu. Przy okazji utworzy się specjalny Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. Ów Fundusz zatrudni grono bezstronnych fachowców, którzy przypadkiem zdecydują tak jak chce władza.
I dopiero grono, po przelaniu diety na konta, dojdzie do wniosku, że najlepszą wkładkę o wpływie myśli Lecha Kaczyńskiego na współczesne Kongo zrobi Sakiewicz z „Gazety Polskiej”; że inwazję Niemców najskuteczniej odeprą Karnowscy z „Sieci”, bo nazistą na okładce zilustrują nawet pierwszy dzień wiosny; a z kolei Unii zabójczo dopieprzy Lisicki z „Do Rzeczy”, bo wcześniej brał już na to kasę od Ziobry, więc ma doświadczenie.
Łącznie do rozdania na te wartościowe projekty będzie około 300 milionów. Nawet po odliczeniu działki dla fachowców z Funduszu dokonujących selekcji kilka ładnych groszy wazeliniarzom skapnie. Dla nich – w odróżnieniu od NFZ-u – taki dopływ gotówki to będzie bonanza.
Skutek? Krytyczne wobec rządu media dostaną po kieszeni, a te bezkrytyczne dostaną do kieszeni.
Kiedy więc gdzieś na Twitterze czy Facebooku zobaczycie jakiegoś pisowskiego entuzjastę odnowy zabytków albo ratowania polskiej służby zdrowia zastrzykiem z 0,4 procenta jej budżetu, to miejcie w pamięci myśl naszego pana ołówka: „Ludzie są tak głupi, że to działa!”.
Mnie tylko ciekawi: ilu ludzi? I jak długo jeszcze?
[Fot. Krystian Maj, KPRM]
Post edytowany