Jacek Dehne
Dla mnie to, co się dzieje obecnie w języku protestu, jest również radykalnym zerwaniem z kościelnym świętojebliwym tonem, całym tym "pochylaniem się z troską nad problemem", z całą tą nowomową. Nie ma sensu z nią dyskutować, bo człowiek odbija się od sylogizmów - język biskupów, podobnie jak sekretarzy i propagandzistów PZPRu, jest zamkniętym systemem fraz, które nic nie mówią. Można je dowolnie rozwijać, składać, multiplikować - nie zawierają sensów, więc nic się tam nie może skłócić. Są pancerzem z asensowności.
"Wypierdalać" jest odrzuceniem w całości tej imitacji rozmowy, tego dialogu ograniczonego do monologu i dopuszczającego tylko potakiwanie (taki to "dialog" jak "kompromis aborcyjny" był "kompromisem"). Widać to najlepiej po filmiku z brzuchatym księdzem, któremu młodzież skanduje "pokaż macicę", a on nie rozumie, o co chodzi, ba, oni wszyscy nie rozumieją, jaką macicę, czemu posiadanie macicy miałoby jakkolwiek być związane z "głoszeniem dobrej ewangelii miłości do mordowanych dzieciątek", przecież nigdy nikt ich nie pytał o referencje, przecież z definicji ksiądz zna się na wszystkim, a na seksie i rodzinie najwięcej.
To, że protestujący piszą po murach, wchodzą do kościołów, wymyślają zdezorientowanym hierarchom, którzy nie zorientowali się jeszcze, że zaszła jakaś zmiana, jest niesłychanie ważne, pozwala bowiem odczarować Czarnoksieżnika z Krainy Oz. Okazuje się, że pod sutanną, za kadzidlanym obłokiem jest po prostu mały, zły wiedźmiak, który nie ma żadnych kompetencji, ale wszystko wypowiada namaszczonym tonem.
Koniec, panowie. Jeśli chcecie rozmawiać, musicie się nauczyć języka zamiast nowomowy.