Jeśli to jest duża szkoła, to problem nauczycieli jest taki, że jeśli wszystko odbywa się "normalnie: to z chwilą dzwonka na przerwę uczniowie zaczynaja sie pakować i opuszczć klasę (w zasadzie nauczyciel już powinien byc na dyżurze), zanim uczniowie wyjdą i nauczyciel odniesie dziennik do pokoju nauczycielskiego (żeby potem koleżanka z pracy nie miała pretensji, że nie miała dziennika danej klasy i nie mogła wyjść równo z dzwonkiem) i dotrze na dyżur to parę ładnych minut mija. Szczególnie jeśli nauczyciel miał np. lekcje w prawym górnym skrzydle, a dyżur ma w lewym dolnym. Potem dzwonek na lekcje, więc nauczyciel pędzi do pokoju po dziennik ale np. okazuje się, że nie ma, bo inny nauczyciel który również akurat miał dyżur poszedł na ten dyżur z dziennikiem i jeszcze nie dotarł. Tu znów będą pretensje, że lekcje nie zaczynają się równo z dzwonkiem. Masakra po prostu. Natomiast nie oszukujmy się, są też nauczyiele, którzy notorycznie na dyżury nie chodzą i jak ktoś pisał wcześniej, jeśli się cos stanie - on ponosi odpowiedzialność. Ale znowu czekac na nieszczęście jakiegoś dziecka i rodzica, żeby nauczyć belfra odpowiedzialności - trochę durny pomysł. Może ktoś pracuje w szkole, gdzie problem dyżurów jest fajnie rozwiązany - może coś podpowie...