przedruk artykułu z gazety
http://www.wizyt.net/sp/Slowo_Polskie_n36.pdf
Lachy za Bug i San... Krwawiąca
rana Wołynia
W przededniu kolejnej rocznicy ludobójstwa na Wołyniu znów
słychać protesty Polaków o braku zadośćuczynienia ze strony Ukraińców za mordy
na ich bliskich w latach 1943-
1944. I głosy Ukraińców
broniących się słowami,
że „Polacy sami zaczęli,
po co przychodzili na
nasze ziemie etniczne?”
oraz „Naszych krewnych
wymordowano tyle samo,
co waszych”.
Każdego roku w połowie
lipca konflikt między potomkami
zamordowanych
a obrońcami „etosu walki narodowej”
osiąga apogeum, a w sierpniu
znów „wraca do normy”, stając się
udziałem głównie sił prawicowych
z obydwu stron.
9 kwietnia, w dniu, kiedy w Kijowie
przebywał prezydent RP Bronisław
Komorowski, Rada Najwyż-
sza uchwaliła, a Petro Poroszenko
podpisał pakiet ustaw dekomunizacyjnych,
wśród których znalazł
się dokument de facto legalizujący
działaczy ukraińskiego podziemia
oraz żołnierzy UPA, nadając im takie
same uprawnienia kombatanckie,
jak weteranom Armii Czerwonej
walczącym przeciwko nazistom
(w tym także przeciwko AK i UPA)
podczas II wojny światowej.
Wydawałoby się, że cel Ukraiń-
ców został osiągnięty: „Lachów”
wypędzono po wojnie za Bug i San
(nie licząc 8 kilometrów między
Przemyślem a granicą polsko-ukraińską),
Wołyń, który dzisiaj przypomina
malownicze pobojowisko,
powrócił do grona „etnicznie ukraińskich
ziem”, a Polacy niech sobie
protestują. I tak niedługo wymrą ci,
którzy jeszcze pamiętają apokaliptyczne
wydarzenia na Wołyniu.
Czy ten konflikt interesuje szersze
masy Ukraińców i Polaków? Chyba
nie. Młodzi Polacy myślą o pracy
w Anglii czy Irlandii, a Ukraińcy nie
„zawracają sobie głowy” historią,
traktując Polskę raczej jako „kraj
szerokich możliwości i dobrobytu”,
niż jako własnych wrogów czy sojuszników
w wojnie z Rosją.
Geneza drugiej polsko-ukraiń-
skiej wojny (jak określił rzeź na
Wołyniu szef ukraińskiego IPN
Wołodymyr Wiatrowycz) jest zbadana
bardzo dobrze przez polskich
historyków i znacznie gorzej przez
ukraińskich. Kolejni prezydenci wo-
łają o „pojednanie”, które wciąż nie
następuje. Nie dlatego, że nie jest
potrzebne, ale dlatego, że wciąż bardzo
wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.
Komisarz III Rzeszy na Ukrainę
Erich Koch podobno powiedział
kiedyś: „Musimy zrobić wszystko,
żeby Polak, widząc Ukraińca, chciał
go zabić, a Ukrainiec, słysząc polski
język, natychmiast żądał śmierci
tego Polaka”. Zaborcza polityka II
RP wobec Wołynia, wsparta zresztą
przez czołowych zwycięzców
I wojny światowej, doprowadziła do
powstania w świadomości Ukraiń-
ców stereotypu „Polaka okupanta,
który zabrał ziemię, nie dając moż-
liwości stworzenia niepodległego
państwa ukraińskiego”. Nie można
zapominać, że na ten pogląd oddzia-
ływała także rosyjska agitacja, prowadzona
przed I wojną światową
w środowisku rusińskim w związku
z długim okresem rosyjskiej okupacji
Wołynia. Polacy w oczach
Rosjan zawsze byli narodem niepokornym,
który „nie wiadomo po
co” wzniecał kolejne powstania
i nawet Kościół wykorzystywał do
szerzenia idei narodowej. Nic dziwnego,
że Ukraińcy z Wołynia pod
wpływem wielu czynników stali się
mieszanką wybuchową, która była
skierowana wyłącznie przeciwko
Polakom, niezależnie od faktu, że to
Niemcy wyrządzili im dużo więcej
krzywd. Dlatego dekret, uchwalony
15 sierpnia przez dowództwo UPA
o „nacjonalizacji” polskich ziem na
Wołyniu został przyjęty wręcz entuzjastycznie.
Niektórzy autorzy tekstów na temat
stosunków polsko-ukraińskich
na Wołyniu (np. Jurij Kiriczuk)
winą za mord na Polakach i akcje
odwetowe wobec Ukraińców obarczają
także nazistów i oddziały dywersyjne
sowieckiej partyzantki
(NKWD-MGB). Szczególnie dużo
takich przypadków prowokacji ze
strony Niemców było ponoć w powiecie
włodzimierskim, gdzie złapani
upowcy zrzucali winę za zabójstwo
Polaków na przebranych
w płaszcze z tryzubem Niemców:
„Widziałem to w Hucie Stefańskiej.
250 przebranych Niemców wrzucało
żywe dzieci do ognia!”.
Wśród ukraińskich historyków
panuje przekonanie, że nie można
ustalić, kto pierwszy zaczął. Polscy
badacze (Władysław i Ewa Siemaszko
i Grzegorz Motyka) wskazują
na koniec 1942 roku, kiedy na
Wołyniu miały miejsce pierwsze
zabójstwa polskiej ludności przez
Ukraińców z motywów religijnych
lub etnicznych. Ukraińcy odbijają
piłeczkę, przywołując napaść na
swoich rodaków we wsi Peresopowyczi
pod koniec tego roku.
Prawdziwy koszmar czekał na
Polaków w lutym 1943 roku. Dzisiejszy
obwód rówieński jest de facto
jednym wielkim cmentarzyskiem,
pełnym większych i mniejszych
miejsc pochówku zamordowanych
Polaków. Wówczas w ukraińskim
czasopiśmie „Do Zbroi” napisano,
że „niech Polacy wyjeżdżają do siebie,
bo jeżeli tutaj zostaną, szybko
zginą”. UPA dostała rozkaz, by pojechać
do wszystkich polskich wsi
na Wołyniu (ponad 100) i uprzedzić:
„Jeżeli Polacy w ciągu 48 godzin
nie wyjadą za Bug, czeka ich
śmierć”. Kiedy na początku lipca
działacz Batalionów Chłopskich
Zygmunt Rumel razem z przedstawicielem
Okręgu Wołyńskiego AK
Krzysztofem Markiewiczem przybyli
do kwatery OUN, żeby wpłynąć
na zahamowanie rzezi wołyńskiej
i uzgodnić wspólną z Ukraińcami
walkę z Niemcami, został zamordowany
(przywiązany do koni i rozerwany
na części). Polacy w popłochu
i desperacji uciekali do miast
i sowieckiej partyzantki, dobrowolnie
zgłaszali się do pracy w przedsiębiorstwach
zbrojeniowych w III
Rzeszy. W akcjach odwetowych,
urządzanych przez Armię Krajową
i krewnych zabitych, Polacy też nie
szczędzili Ukraińców. W ruch szły
siekiery, młoty i kosy, przypominając
wydarzenia z czasów Chmielnicczyzny
i Hajdamacczyzny na
wschodnim Podolu. Wojna ludowa,
wydawało się, nie miała końca.
Po Wołyniu konflikt wybuchł
z nową siłą na terenach Wschodniej
Galicji. W tym samym sierpniu
1943 roku wołyńskie oddziały UPA
ruszyły na Lwów i okupowane przez
Niemców województwo tarnopolskie.
Zabijano nie tylko Polaków,
lecz także Ukraińców, którzy im pomagali.
„Ziemie etniczne” zostały
skropione krwią. Słowa „Polacy za
San” stały się koszmarem dnia codziennego.
Główną przyczyną nieporozumień
między polskimi i ukraińskimi
historykami w sprawie Wołynia jest
liczba ofiar po obydwu stronach.
Polscy mówią o 100 tys. Polaków
(40-60 tys. na Wołyniu, 30-40 tys.
w Galicji Wschodniej) i 10 tys.
Ukraińców. Historycy ukraińscy
szacują, że ofiar po obu stronach
było „prawie tyle samo” z lekką
przewagą Polaków. Instytucje mię-
dzynarodowe nabrały wody w usta,
jak Piłat umywając ręce. I jak
w 1654 roku najbardziej korzysta na
tym wspólny polityczny wróg (dla
Ukrainy także militarny) – Rosja.
Wrzucając do sieci wybrane i czę-
sto sfałszowane dokumenty, FSB
i GRU podtrzymuje ogień polsko-
-ukraińskiego nieporozumienia
w sprawie Wołynia, nie dając moż-
liwości postawienia wszystkich kropek
nad „i”.
W ciągu ostatnich miesięcy
strona ukraińska odtajniła znaczną
liczbę dokumentów dotyczących
wydarzeń na Wołyniu w latach II
wojny światowej. Mało prawdopodobne,
że zmienią one stosunek
do siebie najbardziej radykalnych
oponentów z obydwu stron w przypadającą
w tym roku 72. rocznicę
ludobójstwa. Ale dają nadzieję, że
dzięki wspólnemu wysiłkowi uda
się rozpocząć ruch w kierunku „wybaczenia
i poproszenia o wybaczenie”,
jak powiedział 22 października
ubiegłego roku w Winnicy zastępca
prezesa Ukraińskiego Instytutu Pamięci
Narodowej Aleksander Zinczenko.
Zwłoka działa na niekorzyść
obydwu stron.
Jerzy Wójcicki