Na marginesie Wyprawy Kijowskiej 1920
Ludobójstwo, którego ofiarą padli Polacy z Wołynia i Małopolski Wschodniej w latach 1943 – 1944, zepchnęło w cień wydarzenia, które rozegrały się na Wołyniu, Podolu i Ziemi Kijowskiej ćwierć wieku wcześniej. Niewiele też osób sięga dziś po wspomnienia Zofii Kossak-Szczuckiej, będące jej debiutem literackim, czego należy żałować.
Zofia Kossak-Szczucka to nie tylko znakomita pisarka, ale przede wszystkim wspaniały człowiek, a także bystra obserwatorka stosunków społecznych. Autorka „Pożogi” mieszkała wówczas w Nowosielicy, majątku leżącym na pograniczu Wołynia i Podola. Zofia Kossak-Szczucka tak pisała o panujących tam stosunkach:
„Nie były to właściwe płaszczyzny wołyńskie, kołyszące swym rozmiarem, ani skaliste urwiska podolskie, ściskające serce oczekiwaniem wystrzelającej z głębi jaru, prawie pod stopami wsi. Harmonijne wzgórza, staczające się na wzgórza, falowały lasami i zbożem, radując się same w sobie swej rodzajności i sile. Na nich leżały przezroczyste, długie cienie od chmur wędrownych, dalekich. Między wzgórzami, w dole, były stawy, nad stawami w okrąg rozłożone wsie. Każda wieś przerośnięta była gęstwą sadów, które wiosną otulały chaty niby welon. W chatach tych mieszkał lud rosły i krzepki, śpiewający najpiękniejsze w całym świecie pieśni, leniwy i senny, ale sennością żywiołu, gotowego w każdej chwili powstać huraganem. Lud ten, nad wszystko inne siłę fizyczną ceniący, pobłażaniem gardził jako dowodem słabości, surowość uznawał, a za niesprawiedliwość mścił się zaciekle i strasznie. Skryty i chytry, trudny do poznania i przyswojenia, niezmiernie rzadko dno swych myśli zdradzający – przeto pozornie uchodzący za fałszywy – posiadał wyjątkowe zdolności umysłowe, oczekujące tylko pobudzenia; zdolny do najbardziej krańcowych przejawów cnoty i zbrodni, nienawiści lub zasługi, był przy tym, niestety, opłakanie niekulturalny i ciemny. Krew tatarska, które sporą domieszkę otrzymał, dała mu w spadku zamiłowanie łupieżcze, tchórzowską odwagę pobratymca wilka z bliskiego lasu i chęć niszczycielską, która w przyszłości umiejętnie rozbudzona, miała wybuchnąć pożarem, tłumiąc wszelkie inne czynniki psychiczne. Z ziemiaństwem polskim lud ten żył dobrze i zgodnie, uznając chętnie wiekową wyższość „paniw” i szanując ją. Rosjanie nigdy nie umieli osiągnąć tego znaczenia i wpływu. Mało zamiłowani w rolnictwie, obojętni dla ziemi, osiedlali się zazwyczaj w większych miastach, rzadko odwiedzając bogate swoje majątki, traktowane tylko jako warsztat dochodowy. Toteż Polacy byli istotnymi właścicielami i panami kraju, siłą faktów, tradycji, posiadanej ziemi i ogólnego przekonania.”
Autorka podkreśla, iż Ukraińcy, wówczas zwani częściej Rusinami, nad wszystko inne siłę fizyczną cenili. Nadto znani byli z okrucieństwa, a pobłażaniem gardzili jako dowodem słabości. Warto zwrócić uwagę na to, co autorka „Pożogi” wyłapała już sto lat temu i co powinni wziąć sobie do serca nasi politycy. W naszej kulturze przyjęliśmy oczekiwać, iż gest dobrej woli u obdarowanego nim winien wywoływać chęć odwzajemnienia się czymś podobnym. Tymczasem w relacjach z Ukrainą to nie działa…
Ale idźmy dalej. Bo oto Zofia Kossak-Szczucka zauważa, iż „ziemiaństwo polskie kresowe lubiło Rusinów, zwracając się do nich, chętnie używało ich mowy, uważając lud ten cały za bliski i swój”, po czym dodaje:
„Niejednokrotnie dwór czuł się prawie bliższy wsi ruskiej niż nielicznym zagrodom szlacheckim, częściej serdeczniej zwracał się do pierwszej. Stosunek ten był naturalnym wynikiem historii, wszakże poważny procent najpiękniejszych rodów ziemiańskich kresowych wyrósł z tego samego szczepu co lud ruski, z tej samej ziemi bujnej, szerokiej i barwnej.
Wszak z Kresów powstały szeregi rycerzy, hojnie zasłużonych wobec Rzeczypospolitej, a dawne dumne bojary i kniazie zmieniły się w ciągu wieków w najlepszych Polaków. Więc też dlatego Rosjanie nie mogli rywalizować znaczeniu i wpływie swoim z Polakami. Polskie ziemiaństwo czuło się u siebie, Rosjanie byli żywiołem obcym, napływowym.”
Zofia Kossak-Szczuka zwraca tu uwagę, iż polscy ziemianie nie byli na kresach kolonistami, ani potomkami kolonistów, ale autochtonami, którzy w toku skomplikowanych procesów społecznych zmienili się „w najlepszych synów Rzeczypospolitej”. Byli więc oni pełnoprawnymi gospodarzami tej ziemi.
Ale oto wraz z przedłużającą się wojną począł narastać rozkład struktur państwowych i stosunków społecznych w państwie rosyjskim. Bolszewiccy agitatorzy, którymi z reguły byli miejscowi Żydzi, zaczęli podburzać chłopów przeciw panom. Żydzi dobrze wiedzieli, że gdy pozbędą się Polaków, oni to siłą rzeczy staną się miejscową elitą. Rusini jednak pozostawali nieufni wobec agitacji bolszewickiej, choć kropla poczęła drążyć kamień, zwłaszcza że pojawił się dodatkowy czynnik. Oddajmy ponownie głos Zofii Kossak-Szczuckiej:
„Niezależnie od powyższych wypadków, na niezbyt od nas oddalonym froncie, Wielka Wolna Armia Kiereńskiego rozkładała się z dnia na dzień coraz to potworniej, jak zgangrenowany i cuchnący trup. Coraz liczniejsze gromady dezerterów, grabiąc i kradnąc, zalewały kraj, cofając się samowolnie.”
Owi dezerterzy, zaopatrzywszy się we dworze czy w pałacu w różne błyskotki i klejnoty, mieli potem czym zaimponować wiejskim pannom. A i mężatki, widząc to, zaczęły baczniej wsłuchiwać się w to, co głosili bolszewiccy agitatorzy, co tak opisała Zofia Kossak-Szczucka:
„Chłop wracał do domu i myślał. Szedł w pole patrzeć na zieleniące się dworskie oziminy, wielkie i bujne, okiem nieobjęte, na wąską wstążkę własnego, źle zasianego poletka – i myślał dalej. W końcu zmęczony myśleniem, powracał do domu, a tam zabierała głos – baba.
Kobiety wiejskie w ogóle odegrały dużą rolę w sprawie rozbudzenia świadomości swej siły u chłopów, przez chwilę tylko oszołomione nieoczekiwanie spadłym na nie równouprawnieniem, zdolne i sprytne jak cały szczep rusiński, a niepowszednio zajadłe, poczuły w sobie powołanie polityczne i stały się najlepszymi agitatorkami. Nikt tak chciwie nie pragnął wszystkiego co dworskie, nikt tak tak bezwzględnie do tego nie dążył jak one. Żydzi prowadzili je, jak chcieli i dokąd chcieli, a one prowadziły ostrożniejszych i powściągliwszych od siebie mężów. Na „schodach”, czyli wiecach wiejskich, nikt ich nie przegadał i nikt nie powstrzymał. Dotychczas tak ciche i bezosobowe, czarnobrewe i rzewne Ulany, Hapki i Frasyny ogarnął istny szał wiecowania.”
Chłopi ukraińscy jakby dostali obłędu. Czego nie zdołali zabrać ze sobą, niszczyli i palili, pozostawiając po sobie popiół i zgliszcza. Domowników mordowali z niebywałym okrucieństwem.
Jakże inaczej wyglądało to na Górnym Śląsku, gdzie przecież stosunki społeczne były w jakimś sensie podobne – z tym że warstwę posiadającą i miejscową elitę stanowili tu Niemcy, a robotnicy i chłopi to w lwiej części Polacy. Na Śląsku jednak, gdy jedno po drugim wybuchły trzy śląskie powstania, biorący w nich udział powstańcy brali pod uwagę, że powstanie kiedyś się skończy i trzeba będzie wrócić do normalnego życia, więc ważne, by ich warsztaty pracy przetrwały w stanie nienaruszonym. Tu było zupełnie inaczej.
Czy istniała szansa, by z próżni jaka powstała na ukraińskiej ziemi w wyniku dwóch kolejnych rosyjskich rewolucji, a następnie klęski militarnej Niemiec i Austro-Węgier, wyłoniła się niepodległa Ukraina?
Większość osób zdaje się postrzegać Ukraińską Republikę Ludową, którą uosabiał ataman Semen Petlura, jako organizm podobny do odradzającego się w tymże samym okresie Państwa Polskiego, przy czym proces budowania państwowości ukraińskiej miał zostać przerwany wyłącznie wskutek inwazji – z jednej strony wojsk bolszewickich, z drugiej zaś białogwardzistów Armii Ochotniczej Denikina. Nic bardziej błędnego…
Po wycofaniu się jesienią 1918 roku wojsk niemieckich i austriackich Ukraina ponownie pogrążyła się w totalnym chaosie; jeszcze gorszym od tego, który targał nią przez większą część roku 1917. W prawie każdej większej wsi objawił się jakiś ataman, który miał swój oddział zbrojny, przy czym oddział ten po części funkcjonował w roli oddziału samoobrony, po części jako banda rabunkowa.
Chodziło po prostu o to, by chronić swoich i łupić obcych. Atamani z reguły nie kierowali się żadną ideologią, albo mieli do niej dość swobodne podejście. Najważniejsza była władza, z czym wiązały się bogactwo i prestiż. Niektórym atamanom udawało się zmusić do uznania swojego zwierzchnictwa innych atamanów, przez co ich pozycja rosła, aczkolwiek z reguły równie szybko upadała. Czasami niektórzy atamani zawierali z innymi atamanami sojusze, które były mniej lub bardziej dobrowolne i mniej lub bardziej trwałe.
Rządy Ukraińskiej Republiki Ludowej poza Kijowem niewiele znaczyły, przy czym już na początku lutego 1919 roku Kijów przejęli bolszewicy. Oddziały URL wycofały się na Podole i Wołyń, gdzie zresztą też funkcjonowali różni lokalni atamani, którzy albo uznawali władzę Petlury, albo nie. Przy tym nawet jeśli ją uznawali, to często miało to charakter czysto formalny i z reguły nietrwały. Petlura w sumie nie był nikim więcej jak jednym z atamanów, przy czym jego pozycja była dużo słabsza niż na przykład takiego Nestora Machno, który zresztą też miał swoje wzloty i upadki.
Na Chersońszczyźnie, Mikołajowszczyźnie, a po części także w rejonie Odessy rozbłysła gwiazda atamana Grigoriewa, który to jednak w maju 1919 roku został pobity przez bolszewików, z którymi zresztą wcześniej blisko współpracował. W międzyczasie znaczącą rolę począł odgrywać sojusz atamanów, któremu przewodzili ataman Zielionyj, ataman Gonczar – Burłaka, bracia Sokołowscy oraz ataman Struk.
Pomijając Galicję, gdzie rzeczywistość była diametralnie inna, ale to jest poza sferą naszych rozważań, chłopi ukraińscy, nie byli zainteresowani budową państwa ukraińskiego. Te sprawy niewiele ich obchodziły. Zofia Kossak – Szczucka w swoich wspomnieniach zauważyła, iż wystąpienia chłopskie „stały na gruncie ściśle socjalno – klasowym”, dodając ponadto:
„Panów wypędzano jako panów, nie jako Polaków. Służba polska nie była uważana za gorszą od ruskiej. Nikt jej nie prześladował. […] Ogólna nienawiść do „panów” była wtedy nie tylko klasowa, ale raczej dotyczyła stanu, niż osób. „Pan”, dopóki trwał w swym majątku i bronił się, stanowił wroga, z którym walczono bez litości. Ten sam jednak „pan”, z chwilą gdy pobity ustąpił i osiadł gdziekolwiek jako rozbitek, stawał się obojętny, w przekonaniu chłopów nieszkodliwy i nikt doń pretensji nie żywił.”
Kossak – Szczucka dodaje, że Petlura oraz agitatorzy z Galicji próbowali rozpalić ogień nienawiści na tle narodowościowym, ale w gruncie rzeczy im się to wtedy nie udało – przynajmniej gdy chodzi o relacje polsko – ukraińskie. Inaczej rzecz się miała z Żydami, o czym za chwilę….
Wiktor Antolewicz Sawczenko w książce „Атаманщина” zwraca uwagę, iż w tym okresie władza komunistów ograniczała się do dużych miast. Starali się oni nadto kontrolować pas przyfrontowy, a także pasy terenu leżące wzdłuż linii kolejowych oraz węzłowe stacje. Natomiast na prowincji rządzili atamani, którzy dysponowali uzbrojonymi formacjami, z których niektóre skupiały po kilka tysięcy ludzi. Oni też jako jedyni cieszyli się jeszcze jako takim autorytetem wśród ludności wiejskiej, która to nieustannie wiecowała. Przy tym, co wyraźnie podkreśla Sawczenko, tocząca się wojna przybrała wówczas charakter etniczny:
„Żydzi popierali sowiecką władzę i nowa miejscowa administracja na Ukrainie w 60 – 70% składała się z Żydów (miejscowa młodzież żydowska odznaczała się prawie powszechnym poparciem i sympatiami do bolszewików). Dla przeciętnego ukraińskiego chłopa to Żydzi byli komisarzami, komunistami, członkami komitetów rewolucyjnych, bojcami oddziałów pacyfikacyjnych.”
Sawczenko przy okazji zauważa, że w guberni kijowskiej Żydzi stanowili wówczas ok. 12% ogółu ludności (mniej więcej 325 tys. osób), ale w miasteczkach Kijowszczyzny – 40 – 50%. 30% Żydów mieszkało w samym Kijowie. Za to na wsiach Kijowszczyzny stanowili oni ledwie 2 – 3% ludności.
Ukraina była przy tym obszarem w pełni „zmilitaryzowanym” – prawie każdy miał broń i przy byle okazji po nią sięgał. Okres anarchii doprowadził natomiast do pojawienia się nieznanego dotąd na Ukrainie czynnika – mianowicie głodu. W efekcie chłopi ukraińscy zaczęli tęsknić do porządków, które panowały przed rewolucją, a nienawiść do bolszewików przybrała u nich charakter w zasadzie powszechny.
Zofia Kossak – Szczucka w swych wspomnieniach zwraca uwagę, iż po dwóch latach anarchii dawało się zauważać „powolne, nikłe z początku, ale coraz wzrastające pragnienie ładu i prawa u chłopów”. W ślad za tym narastało w nich pragnienie powrotu ziemiaństwa – „jako jedynych znanych im przedstawicieli ładu”. Kossak – Szczucka zaraz potem dodaje:
„Dopóki bezład pozwalał grabić i wzbogacać się łatwo cudzym, pańskim dobrem, był miły i pożądany. Ale gdy dobra cudzego zabrakło, skończyły się łatwe korzyści, a bezład pozostał, gdy nikt z nich nie był pewien swojego życia i mienia – lepsze, aryjskie cząstki ich psyche podniosły bunt przeciw chaotycznemu zniszczeniu, coraz wyraźniejszym głosem żądając przywrócenia ładu. A na to przyszedł bolszewizm, logiczny wytwór anarchii. Nie mając folwarków i „burżujów” do grabienia, zaczął z bezwzględnością grabić chłopów. Zabierano im konie, krowy, zapasy, niszczono zasiewy. Za opór karano śmiercią. Toteż prędko drapieżna, zacięta, jak żywioł mocna chłopska nienawiść odwróciła się od dotychczasowego swego obiektu: ziemiaństwa, aby w całości skierować się przeciw bolszewikom. Coraz częściej zdarzały się wypadki, że chłopi bronili swych „panów”, coraz częściej wybuchały bunty i powstania, które zresztą bolszewicy szybko i krwawo tłumili. Więc widząc niemożność oswobodzenia się swymi siłami, wieś zaczynała szczerze wzdychać do jakiejś pomocy, która by ją z czerwonego jarzma wyzwoliła.”
Nie tylko więc ziemiaństwo, szlachta zaściankowa czy polscy mieszczanienie, nie tylko tzw. „mazurzy”, czyli chłopi narodowości polskiej, ale także chłopi narodowości ukraińskiej wypatrywali wojsk polskich niczym zbawienia. Natomiast niespecjalnie wypatrywali Petlury, który jawił im się jednym ze sprawców tego całego bałaganu. Jeśli gotowi go byli tolerować, czy wręcz popierać, to wyłącznie dlatego, iż stało za nim polskie wojsko, u boku którego atamani i ich podkomendni pragnęli bić bolszewików.
W tym miejscu należy przypomnieć, że polski radiowywiad prowadził stały nasłuch bolszewickich radiostacji, a dzięki złamaniu kodów szyfrowych udawało się wszelkie przesyłane tą drogą meldunki i rozkazy odczytywać. Powziąwszy więc z dużym wyprzedzeniem wiedzę, iż bolszewicy przygotowują się do generalnej rozprawy z Polską, zamierzając skoncentrować na kierunku białoruskim silną grupę uderzeniową, Polacy postanowili uprzedzić te działania i wykonać ruch wyprzedzający.
Doszedłszy do porozumienia z Petlurą, Józef Piłsudski zdecydował o wykonaniu uderzenia na kierunku ukraińskim z zamiarem zdobycia Kijowa i zbudowania państwa ukraińskiego, które byłoby ściśle związane z Polską. Kluczowym czynnikiem był tu przy tym czas – chodziło o zdążenie ze wszystkim, zanim rozpocznie się spodziewana ofensywa bolszewicka. Gen. Tadeusz Kutrzeba, podówczas szef sztabu 3 Armii (w stopniu najpierw majora, a następnie podpułkownika), zadania te przedstawił następująco:
„Idąc na Ukrainę, mogła Polska włączyć w strefę działań wojennych wielki szmat kraju i duży zasób ludzi broniących «swego» i przez to większy potencjał w wojnie. […] W czasie polskiej okupacji pod osłoną frontu polskiego tworzy się armia ukraińska, która następnie przejmuje na siebie dalszą obronę Ukrainy Prawobrzeżnej, a więc na południe od Prypeci. Wojska polskie zluzowane przez nowosformowaną armię ukraińską zostaną przegrupowane na front białoruski do dalszych działań przeciw głównym siłom sowieckim. Do czasu ukończenia kampanii kijowskiej front białoruski pozostaje w obronie.”
Armie polskie biorące udział w wyprawie kijowskiej otrzymały więc zadanie dotarcia do granic Pierwszej Rzeczypospolitej (sprzed pierwszego rozbioru), zdobycie Kijowa i uchwycenie w rejonie tegoż przyczółka na lewym brzegu Dniepru. Z kolei zadaniem strony ukraińskiej było sformowanie na wyzwolonym obszarze armii ukraińskiej, zdolnej do podjęcia dalszych działań ofensywnych – na lewym brzegu Dniepru i w kierunku Morza Czarnego.
Zluzowane przez oddziały ukraińskie formacje Wojska Polskiego miały tymczasem zostać możliwie jak najprędzej przerzucone na północny odcinek frontu, gdzie – o czym była przed momentem mowa – spodziewano się generalnej ofensywy Armii Czerwonej.
Istotną sprawą było też ostatecznie zamknięcie tematu Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Oddziały Ukraińskiej Halickiej Armii po wyparciu ich w czerwcu 1919 roku przez jednostki Wojska Polskiego z terenu Galicji wciąż jeszcze były liczącą się siłą (w dniach 16-17 czerwca 1919 Zbrucz przekroczyło 49.800 żołnierzy z 603 karabinami maszynowymi i 187 działami). Co prawda szeregi UHA trawiły głód i choroby, ale jej potencjału nie wolno było lekceważyć. Pod koniec listopada 1919 roku Ukraińska Halicka Armia podporządkowała się gen. Denikinowi, który stał na czele Sił Zbrojnych Południa Rosji, a na początku lutego 1920 roku przeszła na stronę bolszewików.
Operacja kijowska zaczęła się 25 kwietnia 1920 roku. Na północnym skrzydle nacierała 3 Armia gen. Edwarda Rydza-Śmigłego z zadaniem zdobycia Żytomierza i Korostenia. W centrum natarcie w kierunku na Berdyczów prowadził gen. Antoni Listowski z dowodzoną przez siebie 2 Armią. Lewe skrzydło stanowiła 6 Armia, którą dowodził gen. Wacław Iwaszkiewicz.
26 kwietnia wojska polskie zajęły Żytomierz. Następnego dnia nasze wojska były już w Berdyczowie oraz zajęły ważny węzeł kolejowy Koziatyń. Na prawym skrzydle oddziały 6 Armii generała Iwaszkiewicza opanowały Winnicę, Bar i Żmerynkę.
Dodajmy, że od północy działania naszych wojsk prowadzących natarcie na kierunku ukraińskim wspierała 9 Dywizja Piechoty, która posuwała się wzdłuż Prypeci z zadaniem opanowania Czarnobyla i dotarcia do Dniepru. W tym celu została ona wzmocniona okrętami flotylli rzecznej, które w rejonie ujścia Prypeci stoczyły zwycięską bitwę z okrętami sowieckiej Flotylli Dnieprzańskiej.
Do 28 kwietnia nasze wojska osiągnęły linię: Czarnobyl – Koziatyn – Winnica – granica rumuńska. 1 maja nasi żołnierze zdobyli Fastów i znaleźli się u bram Kijowa, który zajęli praktycznie bez walki w dniu 7 maja. W ten sposób wstępny cel wyprawy kijowskiej został osiągnięty – oddziały polskie wyzwoliły pozostające jeszcze we władaniu wojsk bolszewickich części Wołynia i Podola, a także północną i centralną część Ziemi Kijowskiej, zdobyły też Kijów oraz uchwyciły przyczółek na lewym brzegu Dniepru, którego głębokość wynosiła od 15 do 20 km. Teraz decydujące znaczenie miało szybkie zbudowanie armii ukraińskiej, do czego zobowiązał się w zawartej z Polską umowie Semen Petlura…
Ale Petlura nie ufał atamanom. Najwyraźniej dążył on do ograniczenia ich roli, przy czym nie dysponował on aparatem państwowym (nie tylko sprawnym, ale jakimkolwiek), który byłby w stanie bez ich udziału przeprowadzić mobilizację oraz zadbać o porządek na tyłach walczących na froncie wojsk.
Gdyby na przełomie kwietnia i maja 1920 roku Petlura podjął energiczne działania w celu zbudowania armii, opierając się w tych swoich działaniach na cieszących się autorytetem wśród lokalnych społeczności atamanach, w lipcu miałby pod swoją komendą potężną armię i – być może – nie musiałby opuszczać terytorium Ukraińskiej Republiki Ludowej, do czego został zmuszony w czerwcu – lipcu 1920 roku.
Wojciech Kempa
https://www.magnapolonia.org/na-marginesie-wyprawy-kijowski...