Tym ludziom nie tylko nie dano alternatywy, ale też przez kilkanaście lat metodycznie piętnowano ich w felietonach publicystów. To też historia mediów, które pozwalały sobie na tak krzywdzący opis rzeczywistości". O kryzysie małych i średnich miast rozmawiamy z Markiem Szymaniakiem, autorem książki „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”
Kacper Leśniewicz: W swojej książce pt. „Zapaść” opisujesz, jak wygląda codzienne życie w małych i średnich miastach, którym grozi trwała marginalizacja. Pierwsze skojarzenia to depopulacja, wygaszanie publicznych instytucji i imigracja.
Marek Szymaniak*: Zacznijmy od tego, że są to miejsca, które od dekad tracą kolejne społeczno-gospodarcze funkcje i wspomniana depopulacja czy wygaszania instytucji publicznych są konsekwencją tych procesów. Dzisiaj znaczna część tych miast znajduje się w sytuacji granicznej, co często jest równoznaczne z tym, że dla ich mieszkańców to jest ostatni dzwonek, żeby spróbować poprawić jakość swojego życia.
Jest tak źle?Ludzie potrzebują pewnych niezbędnych rzeczy, aby móc uważać, że mają dobre życie. W tym kontekście często przywołuję historię młodej 30-letniej kobiety w ciąży, która tuż przed porodem dowiedziała się, że oddział położniczy w jej szpitalu rejonowym ma zostać zlikwidowany. Jeszcze wczoraj mogła korzystać z konkretnej usługi publicznej, która dnia na dzień została zlikwidowana.
Zobacz listę 122 średnich miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze
Gdy powszechnie dostępne usługi publiczne zawodzą, często opcją ratunkową są prywatne usługi, co obserwujemy w ostatnich latach np. w obszarze edukacji. W mniejszych miastach wygląda to podobnie?
Zacznijmy od tego, że nie zawsze taka prywatna przychodnia czy szpital działają w takich miasteczkach, a nawet jeśli to wiąże się to z dużymi kosztami. Nie wszystkich stać na opłacenie kilku wizyt u lekarza, za które trzeba zapłacić kilkaset złotych. Zdarza się, że w odwodzie pozostaje jeszcze szpital wojewódzki, który jest oddalony np. 60 km od miasteczka, do którego trzeba jednak dojechać własnym samochodem.
Takich instytucjonalnych wyrw jak brak oddziału położniczego jest wiele i to one określają parametry jakości naszego życia.
Jakie wyrwy napotykają jeszcze w swoim codziennym życiu mieszkańcy średnich i mniejszych miast?
Powszechnym problemem jest dostępność, a właściwie brak dostępu do transportu publicznego. Wpływ transportu publicznego na nasze życie jest ogromny. To kluczowy zasób, który określa nasze możliwości edukacyjne, zarobkowe i kulturowe.
Historie osób, które składają się na benzynę i jeżdżą po kilkadziesiąt kilometrów do pracy, są stałym elementem codziennego życia mieszkańców małych miast.
Pamiętam pięcioosobową grupkę, której droga do pracy w obie strony zajmowała łącznie ponad 3 godziny. Fabryka znajduje się w takim miejscu, że albo masz własny samochód i dojedziesz na własną rękę, często są to wysłużone pojazdy bez takich luksusów jak klimatyzacja albo po prostu nie masz pracy. Podobnie sytuacja wygląda z mieszkaniami.
Jeśli w debacie publicznej pojawia się wątek mieszkalnictwa, to przeważnie rozważany jest w kontekście największych miast. Jak problem z dostępem do mieszkań wygląda z perspektywy mieszkańców peryferii?
To jest wyrwa, której nie sposób już tak łatwo ominąć, jak w przypadku wyjazdu do kina. Jeśli jesteś 30-latkiem, myślisz o założeniu rodziny, ale mieszkasz np. w Tomaszowie Lubelskim czy Jaśle, to nie kupisz mieszkania od ręki w tym mieście. Po pierwsze buduje się bardzo mało, a po drugie ceny niejednokrotnie przekraczają możliwości finansowe mieszkańców.
Niektórzy z nich marzą o tym, żeby dostać kredyt, ale przy ich zarobkach nie mają na nie najmniejszych szans, więc jedyną opcją, jaka jest w ich zasięgu to wspólne mieszkanie z rodzicami.
Większość tych ludzi jest rozgoryczona tym tkwieniem między tym, jak chcieliby, aby ich życie wyglądało a tym, jak ono teraz wygląda.
1
Andrés Rodríguez-Pose geograf ekonomiczny z London School of Economics, zwraca uwagę w swoich analizach poświęconym peryferyjnym miastom i miasteczkom, że są to „miejsca, które nie mają znaczenia”. Tak widzą je mieszkający tam ludzie, którzy mają zarazem poczucie, że zostały one – i oni wraz z nimi – pozostawione przez elity polityczne same sobie. Czy Twoje rozmowy i obserwacje w jakiś sposób potwierdzają tezy tego naukowca?
To jest doskonały opis tego, co czują mieszkańcy tych miast. Oni nie tylko czują się gorsi od tych, którzy mieszkają w metropoliach i z ich wysokości opowiadają o tym, co jest wartościowe i jak trzeba żyć, ale mają też poczucie odrzucenia przez klasę polityczną.
Jedna z moich rozmówczyń opowiadała mi, że ma już dość życia klasy B, płaci podatki tak jak inni, chodzi na wybory, interesuje się tym, co dzieje się w życiu jej lokalnej społeczności, ale nie może liczyć na taką samą ofertę publicznych usług, jak w metropoliach.
Kiedy więc chce zrobić badania i skonsultować z lekarzem specjalistą, to jedyną opcją jest strategia indywidualna, czyli ominięcia wyrwy, ale za własne, często duże pieniądze. Tego typu rozgoryczenie wyrasta również na gruncie bezradności politycznej.
Takie małe miasta w ostatnich latach utożsamiano z bazą wyborczą obecnie rządzącej partii. Teza ta, sądząc po kolejnych wygranych wyborach przez PiS, wydaje się przynajmniej w jakiejś części uzasadniona. Czy w rozmowach z bohaterami Twojej książki dało się to odczuć?
Obserwując sprawne lokalne kampanie wyborcze Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, które skupione były wokół przywrócenia godności i poprawy jakości życia mieszkańcom tzw. Polski B oraz pamiętając o deklaracjach premiera Mateusza Morawieckiego czy Jarosława Kaczyńskiego trudno mieć pretensje do tych ludzi za to, że głosowali na kogoś, kto tak intensywnie odwoływał się do ich problemów i obiecywał je rozwiązać. Głosowali oni więc w swoim interesie.
Dożynki w Ciechanowie. Fot. Małgorzata Adamczyk
Trochę jednak już czasu minęło od tych szumnych zapowiedzi. Z jednej strony mamy transfery socjalne, których efekt realnie odczuły miliony obywateli i obywatelek, ale Ty w swojej książce uparcie i dociekliwie przedstawiasz historię zwijania usług publicznych.
Proces zwijania czy wygaszania instytucji publicznych trwa właściwie nieustająco od trzech dekad. Zmieniają się tylko gadające głowy polityków i medialne narracje. Trzeba uczciwie przyznać, że w ostatnich latach peryferie nie są już tak stygmatyzowane w dyskursie publicznych, jak miało to miejsce jeszcze kilkanaście lat temu. Dzisiaj nikt nie odważyłby się nakręcić tak jednostronnego filmu, jak np. „Arizona”. Polityka nie jest jednym z głównych tematów, które poruszam w swojej książce. Mogę jednak powiedzieć, że ważną kategorią w takiej refleksji na ten temat jest kategoria społecznego sprawstwa.
Dlaczego akurat ten wątek jest tak ważny?
Bo jak w soczewce skupia w sobie kluczowe problemy społecznego szacunku, uznania i przekonania, że jest się traktowanym na równy z równym. Weźmy takich lokalnych polityków, którzy często bywają zupełnie bezwładni na poziomie lokalnym. Dobrze oddaje to historia z Nowej Rudy, gdzie próbowano zamknąć w miejscowym szpitalu oddział wewnętrzny. Mieszkańcy tego miasta protestowali, pisali kolejne pisma i petycje do władz wojewódzkich i posłów z regionu, podobnie radni miejscy i burmistrz.
https://oko.press/niemy-krzyk-mniejszych-miast-j...