Nie ma zgody na propagowanie pedofilii – z tym zgodzi się zarówno prawica, jak i lewica… Czy aby na pewno? Jeszcze w latach 90. seks dorosłych z dziećmi, zwłaszcza mężczyzn z chłopcami, uchodził za rzecz niegroźną i wręcz modną. Ta propaganda może wrócić. Z dramatyczną naocznością przekonują o tym standardy WHO, które miałyby stać się teraz podstawą edukacji seksualnej w Warszawie.
Niebezpieczne „standardy” WHO w Warszawie
Gdy w lutym tego roku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podpisał Kartę LGBT+ konserwatyści słusznie podnieśli wielkie larum. Wszystko za sprawą charakteru „edukacji” seksualnej, jaką Karta poleca prowadzić w stołecznych szkołach i przedszkolach. Dokument zakłada, że warszawskie dzieci poznawać będą sprawy związane z cielesnością i seksualnością tak, jak ujmują je wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Pobieżny nawet rzut oka na treść tych wytycznych sprawia, że każdemu cywilizowanemu człowiekowi włos jeży się na głowie. Kilkuletnie zaledwie dzieci mają dowiadywać się, jak czerpać przyjemność z masturbacji i uczyć się o „różnorodności tożsamości płciowych” i tęczowych rodzinach. Nieco starsi uczniowie będą z kolei uczeni decydowania, czy podejmować kontakty seksualne – oraz nawiązywania relacji z innymi ludźmi celem odbywania „bezpiecznych i przyjemnych” stosunków seksualnych. W tym kontekście naturalnie pojawiły się zarzuty o torowanie drogi pedofilom. Przedstawiła je między innymi małopolska kurator oświaty, Barbara Nowak. Warszawskie władze twierdzą, że prawica przesadza i zmyśla, a o żadnej pedofilii nie ma mowy. Wiceprezydent Paweł Rabiej posunął się nawet do grożenia sądem tym, którzy będą „zrównywać społeczność LGBT z pedofilią”.
Gdzie się podziali promotorzy pedofilii?
O „zrównywaniu” w dosłownym sensie nie ma mowy. Nikt nie twierdzi przecież, że każdy homoseksualista jest pedofilem. A jednak zamykanie oczu na związku między społecznością gejowską a promocją pedofilii byłoby zwykłą głupotą, podobnie jak udawanie, że zachęcanie nieletnich do podejmowania stosunków seksualnych nie jest na rękę różnym zwyrodnialcom. Jeszcze w latach 90. zarówno w Europie jak i w Stanach Zjednoczonych środowiska prohomoseksualne zupełnie otwarcie głosiły postulaty, za których podniesienie dziś każdy zostałby zlinczowany. Seks dzieci z dorosłymi, zwłaszcza chłopców z mężczyznami, przedstawiany był w licznych artykułach prasowych, publikacjach książkowych czy nawet reklamach jako rzecz nie tylko niegroźna, ale nawet godna upowszechniania. Warto zadać sobie pytanie, gdzie podziali się wszyscy promotorzy pedofilii, którzy kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu marzyli o zniesieniu jakichkolwiek barier prawnych w kontaktach erotycznych z dziećmi? Radykalnie zmienili poglądy? A może raczej jedynie strategię?
Wstyd po amerykańsku
Problem propagandy pedofilskiej w Stanach Zjednoczonych naświetliła dobrze amerykańska autorka Mary Eberstadt. W Polsce ukazała się w tym roku jej książka „Adam i Ewa po pigułce. Paradoksy rewolucji seksualnej”. Jeden z rozdziałów tej wydanej w USA w 2012 roku pracy jest poświęcony w całości zagadnieniu oswajania odbiorców prasy i mediów z czynami pedofilskimi. Eberstadt jest znawczynią tematu; wcześniej, w latach 1996 i 2001, opublikowała na łamach neokonserwatywnego tygodnika amerykańskiego „The Weekly Standard” dwa obszerne artykuły, w których w niezwykle wymownych i dosadnych cytatach przedstawiła problem pedofilskiej propagandy. Co ciekawe, według autorki w Stanach Zjednoczonych w dziesięcioleciach po rewolcie ‘68 roku nienaruszone praktycznie pozostało tabu seksu dorosłych z dziewczynkami. Zboczeńcy domagali się raczej uznania za dopuszczalne stosunków między mężczyznami a dorastającymi chłopcami. Próbowano przekonać opinię publiczną, że część nieletnich, odkrywając swój rzekomy homoseksualizm, sama pożąda takich kontaktów i nie należy tego zabraniać, bo nie ma w tym nic szkodliwego. Zainteresowanych szczegółami czytelników odsyłam do oryginalnych tekstów Mary Eberstadt, dostępnych za darmo na łamach internetowego wydania„The Weekly Standard”. Tu opiszę skrótowo kilka przytoczonych przez nią przykładów pedofilskiej propagandy. Proszę trzymać się mocno.
Chłopcy jako drapieżnicy
W latach 90. w „New Republic” opublikowano artykuł pod tytułem „Sokolątko”. Tym rzeczownikiem określano chłopców wykorzystywanych przez pedofili. Autorzy sugerowali, że w seksie męsko-dziecięcym to właśnie dzieci są „drapieżnikami”. W tekście solidaryzowano się z członkami Północnoamerykańskiego Stowarzyszenia Miłości Mężczyzn i Chłopców (NAMBLA), poddanymi wówczas krytyce ze strony konserwatystów. NABMLA to aktywna do dziś (sic!) organizacja powstała w 1978 rok. Do 1994 była częścią Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (ILGA), skąd wyrzucono ją dopiero pod presją ONZ (to „à propos” braku związku między pedofilią a homolobby). W gruncie rzeczy krok ten mógł zadziwiać. Fakt wyrzucenia NAMBLA z ILGA mógł zaskakiwać jako… „nienaukowy”. Narracja wielu przedstawicieli świata medycznego była bowiem wówczas propedofilska. Jak referuje Eberstadt, jeszcze w 1998 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne (APA) pisało w wydanym przez siebie biuletynie, że seksualne wykorzystywanie dzieci wcale nie musi być dla nich szkodliwe. Zaproponowano, by nie mówić już o „sprawcy” i „ofierze”, jeżeli tylko nieletni zgodził się na obcowanie. Wówczas należy pisać po prostu neutralnie o „seksie dorosłego z dzieckiem”. APA jest tym samą organizacją, która w roku 1973 uznała homoseksualizm za „orientację”, a nie, jak dotąd „dewiację”, co było w gejowskiej propagandzie bardzo istotnym przełomem ułatwiającym późniejsze triumfy legislacyjne w krajach zachodnich...
Calvin Klein i Vanity Fair
Artykuł w „New Republic” nie był żadnym wyjątkiem. Popularne w Stanach czasopismo „Vanity Fair” opublikowało w roku 1995 tekst, w którym usprawiedliwiano działania homoseksualisty i pedofila, Larry’ego Lane’a Batemana. Mężczyzna trzy lata wcześniej został prawomocnie skazany za nagrywanie pod prysznicem chłopców, wstawianie takich ujęć do filmów pornograficznych i dzielenie się treściami pedofilskimi z innymi zboczeńcami. W „Vanity Fair” twierdzono, że ofiarą były nie nagrywane przez pederastę dzieci, ale on sam właśnie; swoich czynów miał bowiem dopuszczać się wyłącznie na skutek negatywnej społecznej oceny homoseksualizmu.
Prasa to nie wszystko. Podobnie występne treści bywały też obecne w reklamach. Eberstadt opisała kampanię reklamową firmy odzieżowej Calvin Klein z 1995 roku. W filmach prezentujących ubrania pozowali półnadzy nastoletni chłopcy, w pozach budzących erotyczne skojarzenia. Z offu ich urodę oceniał męski głos – należący do blisko 60-letniego Lou Maletty, szefa jednej z nowojorskich organizacji gejowskich, aktywnego też w biznesie związanym z homoseksualną pornografią.
„Miłość międzypokoleniowa”
Pedofilską propagandę szerzono w Stanach Zjednoczonych także w książkach. W 1991 roku wydano pracę „Męska intymność międzypokoleniowa: Perspektywy historyczne, społeczno-psychologiczne i prawne” pod redakcją Holendra Edwarda Brongersmy. Oto przykładowe wyimki z abstraktów artykułów w tej książce: „Pedofilia jest zawsze uznawana przez większość społeczeństwa jako forma seksualnego wykorzystywania dzieci. Tymczasem analiza osobistych relacji składanych przez pedofilów sugeruje, że te doświadczenia mogą być rozumiane w różny sposób”; „Przemoc bardzo rzadko występuje w pedofilskich relacjach z chłopcami. Oddziaływanie może być silne w długotrwałych związkach; może być zdrowe lub niezdrowe”. Praca bazowała na dwóch numerach „American Journal of Homosexuality” z 1990 roku, które poświęcono rozważaniom nad „męską międzypokoleniową miłością”. Ich redaktorem był John P. DeCecco, cytowany w wyżej wymienionej pracy w kontekście chwalenia „niezwykle odżywczej relacji”, jaka może być jakoby rezultatem kontaktu pedofila z chłopcem.
Read more:
http://www.pch24.pl/czy-pedofilia-bedzie-modna-,66...