Dzieci i wczesna młodzież zazwyczaj czubią się ze swoim rodzeństwem. Bywa, że się nawet i tłuką, nie unikając przy tym grubych słów. Ale spróbuj tylko, zachęcony czyimś przykładem, zrobić to samo jego bratu lub siostrze. Toż cię oboje rozniosą. Są w rodzinie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale niech nawet nie sięga po długopis, bo mu go razem z łapą odrąbią. Ja sobie mogę brata gnębić, a on mnie, ale obcym wara.
Odnoszę wrażenie, że w naszej pięknej ojczyźnie podobne zjawisko występuje w relacjach świeccy–duchowni albo szerzej: naród–Kościół. Bo Polacy są tradycyjnie dość antyklerykalni. Na księży się po domach wygaduje różne rzeczy. Proboszcz jest taki, siaki, a wikary to i śmo. Jeden ksiądz pazerny, a drugi po chamsku gada, trzeci podejrzanie się prowadzi, a czwarty świętoszek. Zawsze tak było. Owszem, był szacunek na poziomie zasadniczym, w bezpośrednich kontaktach. Jednocześnie jednak były pretensje, obgadywanie, pyskowanie, zdarzały się i lokalne rewolty. Mimo to zawsze też panowała świadomość, że to są nasi bracia. My ich możemy atakować jako rodzina, jako członkowie tego samego organizmu – ale w gruncie rzeczy ich kochamy i nie wyobrażamy sobie bez nich życia. I różnym takim nie pozwolimy ich skrzywdzić. Dlatego gdy ich prawdziwi wrogowie, widząc katolickie animozje, próbują zrobić na tym swój brudny interes, polscy katolicy pokazują im gest Kozakiewicza.
Wielokrotnie się to okazywało. Gdy ktoś z zewnątrz atakował Kościół, Polacy jak nikt inny stawali w jego obronie. Przekonali się o tym wszelacy najeźdźcy i zaborcy. Nigdy u nas nie było takiej jedności wiernych z kapłanami jak wtedy, gdy ktoś obcy podnosił na Kościół rękę. Tej też prawidłowości należy chyba przypisać fiasko projektów politycznych typu Ruch Palikota. Tu, co prawda, mamy do czynienia z rodakami, ale – z powodu ich wojowniczego ateizmu i ulegania obcej inżynierii społecznej – postrzeganymi jako agresorzy „spoza rodziny”. Tu na kilometr czuć fałszem i cyniczną próbą przejęcia wpływów, z jednoczesnym zamiarem wprowadzenia do naszej rodziny cudzych (nie) porządków. Palikot boleśnie przejechał się na swoich antyklerykalnych sztuczkach. Myślał pewnie, że skoro ludzie psioczą na księży, to on wyrośnie na jeszcze większym psioczeniu. Guzik – przepadł z kretesem.
Gdy teraz widzę i czytam, jakie to cuda obiecuje Robert Biedroń (były człowiek Palikota przecież), i słucham, jak to rozdzieli Kościół od państwa, jak wyrzuci ze szkół religię, a małolatów nafaszeruje lewą seksedukacją, jak wprowadzi aborcję w domu i zagrodzie, to myślę, że chłop nie zrozumiał prostej rzeczy: polscy katolicy może na Kościół wygadują, ale w duszy chcą, żeby był lepszy. Tacy jak Biedroń natomiast chcą, żeby go nie było. Ludzie to wyczuwają – i potrafią wyciągnąć wnioski.